Alan Simon to urodzony w 1964 roku francuski kompozytor, który specjalizuje się w komponowaniu i wystawianiu rockowych oper o tematyce opartej na celtyckich mitach oraz na arturiańskich legendach. Ma ich on na swoim koncie bez liku, a najpopularniejszym cyklem jego autorstwa jest trylogia zatytułowana “Excalibur”.
Wydana w lutym br. płyta “Excalibur III: The Origins” jest ostatnią odsłoną tego cyklu. Część druga trylogii – “The Celtic Ring” - recenzowana była na naszych łamach w 2007 roku. W zakończeniu tekstu pisałem tak:
"Większość utworów to ładne piosenki zaaranżowane zarówno na rockowe, jak i typowo folkowe instrumenty (dudy, skrzypce, flety). Obecność licznego grona uznanych gwiazd muzyki popularnej gwarantuje najwyższy poziom wykonawczy, a doświadczenie i niewątpliwy talent kompozytorski Alana Simona powoduje, że płyty słucha się z zapartym tchem i z przeogromną przyjemnością. Jej niezwykły klimat oraz niesamowita wręcz kombinacja tradycyjnych elementów celtyckich i nowoczesnych rozwiązań z pogranicza muzyki rockowej i folk daje zgoła niecodzienny efekt. (…).
Na koniec przyszłego roku Alan zapowiada trzecią część trylogii. Będzie ona nosić tytuł „Celts Odyssey (…)”.
Jak widać, plany się zmieniły. Inny jest tytuł kończącego tę trylogię albumu, a i kompozytorowi napisanie muzyki oraz skompletowanie składu muzyków zajęło znacznie więcej czasu niż pierwotnie zakładano. Warto wiedzieć, że Alan Simon, choć swoje płyty firmuje swoim imieniem i nazwiskiem, jest „tylko” koordynatorem, moderatorem i kompozytorem materiału wypełniającego kolejne albumy. Gdyby spojrzeć na to okiem filmowca, jest on scenarzystą i reżyserem całości. Jako „aktorów” zaprasza wybitnych wykonawców. Na poprzednich płytach w ramach cyklu „Excalibur” można było usłyszeć m.in. Justina Haywarda (The Moody Blues), Jona Andersona (Yes), Alana Parsonsa, Rogera Hodgsona (Supertramp), Johna Wettona (King Crimson, UK, Asia), Andreasa Vollenweidera, Billy’ego Prestona, Didiera Lockwooda (Fairport Convention) i Maddy Prior (Steeleye Span). Nie inaczej jest na nowej płycie. Wśród największych gwiazd biorących udział w tym przedsięwzięciu możemy znaleźć takie nazwiska, jak: Martin Barre (Jethro Tull), Moya Brennan (Clannad), John Wetton, John Helliwell (Supertamp), Mick Fleetwood i Jeremy Spencer (obaj z Fletwood Mac), Les Holroyd (Barclay James Harvest), Bruce Guthro (Runrig) oraz znany jazzman Didier Lockwood. Tej plejadzie gwiazd towarzyszy liczne grono mniej znanych, ale równie utalentowanych artystów, w tym barokowy chór Batti Becchi, folkowe zespoły Skilda oraz Les Tambours du Bronx, a także budapeszteńska orkiestra symfoniczna prowadzona przez znanego dyrygenta i kompozytora, Lee Holdridge’a. W sumie w nagraniu tej płyty wzięło udział blisko 200 osób (!).
Album „Excalibur III The Origins" opowiada historię pionierskich wypraw pierwszych celtyckich plemion (około 3000 lat przed naszą erą) z Azji i południowej Europy na daleką północ. Ich odyseja zakończyła się w „kraju na krańcu świata” zwanym Armoriką, której dzisiejszy obszar zajmują Szkocja i Irlandia. Z muzycznego punktu widzenia w tej całej opowieści nie treść jest najważniejsza (choć lepiej słucha się tego albumu znając jego literacki kontekst; liczne celtyckie wpływy nie stają się wtedy muzycznymi ozdobnikami, a środkami dzięki którym Alan Simon steruje dramaturgią i ilustruje treść tej płyty). Na program albumu składa się 19 około trzyminutowych, powiązanych ze sobą tematów. Te stosunkowo krótkie utwory, z których część to efektowne piosenki (np. John Wetton śpiewa w „The Lost Season”, Moya Brennan w „Sacred Lands”, Bruce Guthro w „The Promise”), część to tematy instrumentalne, część utwory obdarzone wokalizami (np. „Incantations” znowu z Moyą Brennan w roli głównej), a część to kompozycje orkiestrowe i chóralne (np. „Roma”, „Dun Aengus”, „The Wind Of Celtic Dreams” czy dwie części „The Origins”) oraz często zmieniające się tempa i nastroje nadają albumowi „Excalibur III: The Origins” niezwykłej, bardzo pomagającej w odbiorze, dynamiki. Słucha się tej muzyki faktycznie niczym doskonałej rock opery czy raczej arturiańskiego koncept albumu, który swoim stylem i atmosferą przypomina wielkie epickie dzieła spod znaku Clannad, The Alan Parsons Project i The Moody Blues. Oczywiście z (bardzo) mocnym celtyckim zabarwieniem.