Po udanym debiucie przychodzi czas na drugi album grupy Threshold zatytułowany „Psychedelicatessen”, który ukazał się w 1994 roku. Przyznam, że już tytuł płyty jest dość intrygujący. W składzie personalnym nie ma już Damiana Wilsona i również za perkusją obowiązki przejął ktoś inny. Tak, miejsce Damiana zastąpił Glynn Morgan, człowiek obdarzony mocnym, czystym głosem, ale jakże daleko mu do charyzmy Wilsona. Pałkerem został Nick Harradence, który bardzo pozytywnie zaprezentował się w projekcie Shadowland. Płyta z pewnością nie dorównuje poprzedniczce, ale czy rzeczywiście jest to album słaby?
Otóż nie. Słaby nie jest, ale na pewno inny. Znajdują się na nim pierwiastki, które zostały już zawarte na „Wounded Land”, charakterystyczna melodyka, solówki gitar i klawiszy. Pojawił się też ten klaustrofobiczny klimat, lekko futurystyczny rys, który znalazł później ujście na najwybitniejszych płytach Threshold: „Hypothetical” czy „Critical Mass”, ale to miało dopiero nastąpić. Skupmy się na zawartości „Psychedelicatessen”.
Na płytę składa się jedenaście utworów, z czego „Under The Sun” i „Lost” to krótkie balladowe kompozycje. Pozostałe trwają od pięciu do dziesięciu minut (najdłuższy na płycie „Into The Light”). W porównaniu do debiutu płyty słucha się fajnie, ale album nie porywa. Krążek nie jest tak urozmaicony i progresywny, tworzy monolit, ścianę dźwięku. Elementów neo-progresywnych jest dużo mniej, także śpiew Glynna Morgana jest pozbawiony tej emocjonalnej głębi i jakości warsztatowej jaką dysponował Damian Wilson. Niemniej „Into The Light”, „Innocent” i otwierający album „Sunseeker” to świetne progmetalowe utwory. Doskonale wypadają dwa ostatnie tracki bonusowe. Przedostatni, wspomniany już „Lost” jest refleksyjnym, krótkim utworem, ze smakiem zaśpiewanym przez Morgana. Cudowny utwór, piękna melodia, która stanowi przedsmak przed ostatnim „Intervention”. Z pewnością słuchaczom znana jest ta kompozycja, zaśpiewana przez Damiana na debiucie. Tutaj wykonuje ją Glynn i o dziwo wspina się na wyżyny swych umiejętności wokalnych. Świetnie się tego słucha.
Reasumując, płyta w miarę udana, ale bez świeżości debiutu. To najprostszy strukturalnie album Threshold w całej historii zespołu. Najmniej melodyjny i zawierający najmniej emocji. No i bez Damiana.