ELO - Mr.Blue Sky-The Very Best Of Electric Light Orchestra

Artur Chachlowski

ImagePowrót do czynnego życia artystycznego Jeff Lynne uświetnił nie tylko swoją solową płytą „Long Wave”, ale i składanką nagrań grupy Electric Light Orchestra. Nie jest to jednak kolejny z wielu ostatnio wydanych przekrojowych zestawów z przebojami ELO. Lynne postanowił nagrać kilka wybranych przez siebie utworów z repertuaru swojej macierzystej grupy. Zrobił to w pojedynkę. Bez angażowania oryginalnych członków ELO, bez udziału innych muzyków, bez sekcji smyczkowej, która – szczególnie we wcześniejszym okresie – nadawała ton muzyce tego popularnego zespołu.

Mamy więc dzięki kompilacji „Mr. Blue Sky – The Very Best Of Electric Light Orchestra” możliwość skonfrontowania niedoścignionych (tak!) wykonań sprzed lat z dzisiejszym muzycznym obliczem Jeffa Lynne’a połączonym ze współczesnymi zdobyczami techniki nagraniowej. Jak zawsze w takich razach autorzy takich niecodziennych pomysłów starają się dorobić jakąś filozofię uzasadniającą powód nagrania starych hitów na nowo. Nie inaczej jest z Lynnem. „Po latach wydawało mi się, że stare piosenki nie brzmią tak, jak chciałem by brzmiały, gdy pierwotnie je nagrywałem. Chciałem ponadto włożyć w te nowe wersje całe moje doświadczenie producenckie i wykonawcze, jakie nabyłem przez lata. Nie mówię, że stare wersje były złe. Staraliśmy się wtedy najlepiej jak mogliśmy, ale technologia i nowe doświadczenia, o których wspomniałem odgrywają ogromną rolę. Dlatego myślę, że nowe wersje są o wiele bardziej solidne i po prostu brzmią lepiej.” – mówi Lynne.

Nie zgadzam się. Po pierwsze nowe wersje starych hitów ELO niewiele różnią się od znanych wszystkim oryginałów. Lynne chyba nie zdołał (nie chciał? nie potrafił?) wpuścić w nie tyle świeżego powietrza, ile chciał. Dostrzec w nich można zaledwie subtelne różnice w stosunku do wcześniejszych wersji. Dlatego taż wiem na pewno, że ilekroć tylko będę chciał (a robię to dość często, bo uwielbiam dorobek ELO) posłuchać takich przebojów, jak „Mr. Blue Sky”, „Telephone Line”, „Don’t Bring Me Down”, „Showdown”, „Turn To Stone”, „Do Ya”, „Can’t Get It Out My Head” czy „Evil Woman”, to sięgnę po stare płyty, a nie po nowe wykonania. Być może są one nowocześniejsze, ale, jak dla mnie, za bardzo zalatują plastikiem, niestety… Być może trzeba potraktować je (a tym samym cały album „Mr. Blue Sky – The Very Best Of Electric Light Orchestra”) jako swoiste zobowiązanie kontraktowe Jeffa Lynne’a, a być może – w najlepszym układzie – jako fonograficzną ciekawostkę. Jako kadr zatrzymany w czasie, pod którym widnieje notatka: „oto jak lider ELO chciał widzieć swoje największe przeboje w 2012 roku”.

Prawdziwej wartości dodają temu albumowi dwa zamykające go nagrania. Pierwsze z nich to nigdy wcześniej niewydany utwór „The Point Of No Return” (a więc jest jakiś bonus dla ortodoksyjnych fanów zmuszający ich do wysupłania grosza na tę kompilację), a drugi to „wersja specjalna” kompozycji, a właściwie pierwszego przeboju ELO „10538 Overture”, która ma być specjalnym podkreśleniem faktu, że niedawno minęła 40. rocznica powołania do życia Orkiestry Elektrycznego Światła. 

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!