Gathering, The - Disclosure

Przemysław Stochmal

ImageOd czasu, gdy szeregi holenderskiego The Gathering opuściła wokalistka Anneke van Giersbergen, mam nie lada problem z nową muzyką tego zespołu. Z pewnością mój obecny stosunek do niej porównać można z nastawieniem pewnej, zapewne niemałej części fanów takich grup, jak Mostly Autumn czy Nightwish do muzyki ich ulubionych zespołów, pozbawionych damskich gwiazd, do których przez lata zdążyli się przyzwyczaić: jako wielbiciel głosu Anneke odczuwam wyraźny jego brak w estetyce The Gathering, niemniej jednak, będąc entuzjastą również i samej muzyki Holendrów, od wydanego przed trzema laty „The West Pole” próbowałem dawać grupie szansę.

Pierwsza płyta po odejściu van Giersbergen, delikatnie mówiąc, nie wyszła najlepiej. W swoim zawodzeniu mocno pretensjonalny, nazbyt „gotykizujący” wokal Silje Wergeland nie prezentował się specjalnie zachęcająco, sama muzyka również pozostawiała wiele do życzenia, zwłaszcza po udanym albumie „Home”. W stosunku do „Disclosure” nie miałem więc specjalnie wygórowanych oczekiwań.

Sam początek płyty rokuje bardzo słabo: „Paper Waves” - ot, zwyczajna, dynamiczna rockowa piosenka z błahymi liniami melodycznymi. Szczęśliwie, reszta materiału brzmi zdecydowanie lepiej. Obok krótkich, być może niespecjalnie błyskotliwych, niemniej jednak udanych, kompozycji utrzymanych w tradycyjnym dla grupy melancholijnym nastroju, w program płyty wpisano trzy dłuższe nagrania, niewątpliwie z samego założenia mające stanowić główne, najatrakcyjniejsze jego punkty.

Fakt faktem, nie każdy z nich udał się w stu procentach, ale jakiekolwiek nie byłyby efekty tychże prób stworzenia muzyki jak niegdyś absorbującej, nie sposób odmówić zespołowi wysokich ambicji. „Meltdown”, rozpoczynający się jako kolejna, przeciętna piosenka zaskakuje udanym, chwytliwym refrenem oraz niespodziewanym rozwojem w swojej dalszej części. Z kolei wraz z ponad dziesięciominutowym „Heroes For Ghosts” udało się grupie stworzyć kawałek muzyki zdecydowanie na miarę najdoskonalszych swoich kompozycji - układy fraz, dźwięków w oczywisty, ale unikający przy tym banału sposób wpisują się w estetykę The Gathering sprzed ponad dekady. Nieco dalej grupa zdecydowała się pójść w przypadku znacznie mniej udanego „I Can See Four Miles”, który jest już ewidentnym i z pewnością zamierzonym, wyjątkowo zuchwałym zwrotem ku starszym nagraniom (zwłaszcza z „How to Measure a Planet?”). Regułę tego nagrania stanowi klimat - metafizyczny, po trosze kosmiczny, tu współtworzony przez wyjątkowo eteryczne partie wokalu, gdzie indziej przez charakterystyczne samplowane (jak niegdyś) komunikaty w różnych językach. Ale na ciekawym nastroju dobre się kończy, bowiem dziewięciominutowa całość w zasadzie zdąża donikąd.

Tym, którzy pozostali z The Gathering po rewolucyjnej zmianie przy mikrofonie, nawet mimo słabszego „The West Pole”, nowym albumem Holendrzy w pewnym stopniu wynagradzają wytrwałość. Zespół nie rzucił na szczęście garścią miałkich piosenek, ale tu i ówdzie zaproponował coś znacznie ambitniejszego, aniżeli można się było spodziewać. Chyba wypada się z tego cieszyć, bo The Gathering nagrywający porywające płyty, nie zaś pojedyncze porywające utwory, to już raczej historia.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Zespół Focus powraca do Polski z trasą Hocus Pocus Tour 2024 Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!