Zespół Credo zadebiutował w 1994 roku albumem “Field Of Vision”. I równo 11 lat po płytowym debiucie ukazała się nowa płyta. Długo to trwało, ale warto było tak długo czekać. Uważam, że album „Rhetoric” to jeden z najważniejszych i najbardziej udanych wydawnictw nurtu rocka neoprogresywnego, które ukazały się na przestrzeni ostatnich lat. Szczególnie sympatycy wczesnego brzmienia Marillion i IQ słuchając tej płyty mogą poczuć się wielce usatysfakcjonowani. Wokalista Mark Colton, którego poważna choroba była przyczyną tak długiej przerwy w działalności Credo, swą barwą głosu i jego ekspresją chwilami do złudzenia przypomina Fisha. Klawiszowe szaleństwa Mike’a Varty’ego (ostatnio widzieliśmy go w Katowicach w grupie Landmarq) są jakby syntezą stylu Marka Kelly i Martina Orforda. Reszta muzyków – Tim Birrell (g), Martin Meads (dr) oraz Jim Murdoch (bg) – idealnie wpisuje się w tę konwencję. Sądząc po fotografiach zamieszczonych w książeczce wszyscy, poza Vartym, to prawdziwi muzyczni weterani, którzy z niejednego pieca chleb jedli, więc nikogo nie powinna dziwić doskonała techniczna biegłość wykonania materiału wypełniającego album „Rhetoric”. Polot i finezja całego zespołu, a także świeżość granej przez niego muzyki budzi najwyższy zachwyt. Nie wdają się oni w jakieś niepotrzebne karkołomne zawiłości, nie kombinują, a grają od serca. Doskonale czują się w repertuarze łagodno – balladowo – piosenkowym („The Letter”, „Seems Like Yesterday”), jak i w rozbudowanych, trwających po kilkanaście minut kompozycjach („From The Cradle To The Grave”, „Too Late To Say Goodbye”). Te długie utwory w ogóle nie nużą, te krótsze nie trącą banałem. A do tego zespół w tekstach swoich piosenek porusza w sposób nienachalny szereg ważnych tematów, jak wojna, prostytucja, niespełniona miłość, przemijanie czasu. Dawno nie było tak dobrej i zaangażowanej neoprogresywnej płyty. Warto było czekać na tak udane muzyczne Credo 11 długich lat.
Credo - Rhetoric
, Artur Chachlowski