Ashent to włoski sekstet, który ma na swoim koncie już dwie pozycje płytowe: „Flaws Of Elation” i „Deconstructive”. Przyznam, że to bardzo utalentowany zespół nie tylko, jeśli chodzi o techniczną biegłość muzyków, ale także o pomysłowość i muzyczną wyobraźnię. Kapela rozwija się z płyty na płytę, a od najnowszej propozycji, „Inheritance”, nie mogę się wprost uwolnić. Ten album odkrywa się stopniowo - krok po kroku.
Od czasu wydania albumu „Deconsrtuctive” nastąpiło kilka przetasowań w składzie zespołu. Pojawiło się aż trzech nowych muzyków, doskonały wokalista Titta Tani, znany m.in. ze współpracy z kapelami Icycore, DGM czy Astra, uznanymi na rodzimej scenie progmetalowej, Giles Boscolo - grający na klawiszach i Alessandro Cossu - obsługujący drugą gitarę.
Już pierwsze pozycje grupy Ashent zdradzały ogromny potencjał twórczy. Wówczas jednak twórczości zespołu było bliżej do power-progresywno-metalowego grania z thrashowymi naleciałościami. Panowie sporo kombinowali z rytmem, gitary charakteryzowały się zagęszczoną fakturą, przy czym duża motoryka tempa ozdobiona była karkołomnymi solówkami. Tu i ówdzie pojawiały się progrockowe smaczki z delikatnymi fragmentami muzyki fusion. Gdybym miał porównać najnowsze dzieło muzyków Ashent do innych zespołów i wymienić pokrewieństwa stylistyczne, z pewnością przytoczyłbym wczesne dokonania krajanów z Eldrich i band Dominici (z tym, że propozycje tejże kapeli są, w porównaniu do materiału naszych bohaterów, pozbawione duszy). Oczywiście nie sposób nie nadmienić kultowego albumu grupy Cynic pt. „Focus”. To, co zwraca moją uwagę, to charakterystyczny dla tych zespołów sposób poruszania się, z niezwykłą lekkością i biegłością, po wielu obszarach dźwiękowej i stylistycznej materii, jak i wspomniane już elementy muzyki fusion (melodyka i ekwilibrystyczne podziały perkusyjne charakterystyczne dla jazzu), od czasu do czasu również występujące w warstwie aranżacyjnej. Jeśli chodzi o wokale, growli jest znacznie mniej niż w Cynic, natomiast głosów przepuszczonych przez vocoder nie ma wcale. Jednak sola gitar i muzyczna intensywność, tak przypominające techno-thrushowe ekipy końca lat ’80., zdecydowanie stawiają Cynic i Ashent obok siebie.
Nowe wydawnictwo Włochów to kolejny krok milowy w rozwoju zespołu. Płyta nie jest tak dynamiczna jak poprzedniczka, mniej jest tutaj szybkich i szarpanych fragmentów, zniknęły też elementy techno-thrashowe. To potężna ściana dźwięku, gdzie wspaniale brzmią wokale Titta Taniego. Słuchałem wielu produkcji z jego udziałem i muszę przyznać, że na nowym krążku Ashent wypada jeszcze lepiej niż dotychczas. Muzyka stała się mniej techniczna, bardziej obrazowa, stanowiąca jednolitą płaszczyznę, nastrojowa i lekko rozmarzona.
Na krążku znajduje się jedenaście kompozycji, a większość z nich to progmetalowe skarby. Utwory urzekają zmysłowością, istnym bogactwem brzmieniowym, ukazując wielobarwne obrazy, nasączone wieloma zdobieniami - od ciężkich, gitarowych zagrywek, wspartych wysmakowanymi podziałami rytmicznymi, po różnorodne kolory, wyczarowane z syntezatorów, a wszystko to okraszone wyjątkowo nastrojowym, nieco romantycznym i niezwykle melodyjnym głosem Taniego.
Na osobne brawa zasługuje gra klawiszowca, Gilesa Bossolo, obdarzonego niezwykłą intuicją i pomysłowością w tworzeniu tak wielu przestrzeni dźwiękowych. Różnorodność stosowanych przez niego modułów brzmieniowych jest ogromna. Od monumentalnych, baśniowych motywów (często tworzonych przy użyciu melotronów), wstawek organów Hammonda, po quasi-orkiestrowe pejzaże. Doskonale wypada także sekcja rytmiczna. Perkusista Ivan Moni Bidin gra w bardzo urozmaicony sposób. Jego pełna polotu interpretacja materiału obfituje w gamę smaczków, niespodzianek i znakomitych, gęstych przejść. W wielu momentach słyszymy wpleciony saksofon. Gitarzyści nie pozostają w tyle – pastelowe sola grane legato okraszają niemal każdy utwór wypełniający „Inheritance”, intensyfikując jeszcze doznania spowite we wszechogarniającą przestrzeń.
Zespołowi wyszedł ciekawy i oryginalny album. Żaden z instrumentów nie dominuje, wszystko spina się w klamrę i tworzy spójną, fascynującą całość - taką muzyczną opowieść o filmowo- rozmarzonym charakterze. Obecnie ciężko o dobre wydawnictwo zawierające pierwiastki progresywno-metalowe, zespalające tak odległe brzmieniowo i muzycznie wątki, a mimo wszystko stanowiące pewną, świetnie zgraną całość.
To pozycja dla słuchaczy o otwartych umysłach i sercach, nie bojących się marzyć i swoich marzeń wcielać w życie. To ambitna muzyka, inteligentnie i perfekcyjnie zagrana, przy której można spędzić wiele godzin smakując ją i otulając się jesienną płachtą rozmyślań.
Ten album, to obok Headspace i Threshold - był jednym z moich kandydatów na płytę roku 2012, w szufladce „cięższej odmiany progresywnych wrażeń”.