Supergrupa Black Country Communion wydaje swoje kolejne dzieło i jak na supergrupę z prawdziwego zdarzenia przystało, materiał zamieszczony na albumie „Afterglow” jest wykonany świetnie, perfekcyjnie, a przy tym jest też mocno hardrockowy i połączony z bluesowymi dźwiękami. Zatem mam miłą informację dla fanów: jest dobrze! Na „Afterglow” czuje się ducha czasu, mamy dobrą muzę, jest na nim jad, świetna nuta i interesujące aranże. Jest naprawdę rasowo!
Dlaczego Black Country Communion to supergrupa? A dlatego, że tworzą ją mocne osobowości, o wspaniałych rockowych rodowodach. Wokalista i basista Glenn Hughes miał okazję występować w dwóch hardrockowych legendach - Deep Purple oraz Black Sabbath. Perkusista, Jason Bonham, jest synem pałkera innej rockowej legendy - Led Zeppelin - Johna Bonhama. Jason profesjonalną karierę muzyczną rozpoczął w 1982 roku, kiedy miał niespełna osiemnaście lat. Od tamtej pory wspierał między innymi Paula Rodgersa, UFO, Foreigner, a także Led Zeppelin, chociażby na tym słynnym koncercie w londyńskim O2 Arena w grudniu 2007r, teraz wydanym na święcącym prawdziwe triumfy albumie „Celebration Day”. Klawiszowiec Derek Sherinian występował między innymi z Dream Theater, Kiss czy Alice In Chains. O możliwościach gitarzysty i wokalisty Joe Bonamassy wystarczy wspomnieć tylko tyle, że otwierał przed laty koncerty B.B. Kinga, a wielki bluesman określił już wtedy jego zdolności, jako „nieprawdopodobne”. Nie może więc być wątpliwości, że Black Country Communion to SUPERGRUPA w każdym calu doskonała.
Teraz coś więcej o najnowszym produkcie grupy, czyli o muzyce wydanej na albumie „Afterglow”. Mamy na nim jedenaście kompozycji. Wszystkie są dokładnie przemyślane, nie męczą, każda z nich jest dokładnie zaaranżowana, z wszelką dbałością o szczegóły. Mimo, iż Black Country Communion to zespół niezbyt mocno działający koncertowo, jak również jego skład i ich macierzyste zespoły nie grają za wielu prób, w studiu sprawdził się wybornie. Niejednokrotnie zdarzyło im się wymyślać i komponować w studiu i wyszło im to bardzo dobrze. Choć tym razem wyraźnie słychać, że największy wkład w muzykę wniósł Glenn Hughes. Gra całego kwartetu to pełne zawodowstwo i, co najbardziej ciekawe, to fakt, że panowie nie wypalili się przez tyle lat swej działalności, nadal świetnie komponują. Warto zwrócić uwagę na warstwę muzyczną i aranżacyjną, a także na gitarę akustyczną, pojawiającą się często, zarówno w balladowych numerach, jak i tych bardziej żywiołowych. Klawiszowiec również daje o sobie znać i nadaje troszkę inny wymiar tej produkcji, niż dwóm poprzednim płytom. No i oczywiście wokale Glenna Hughesa… Nie zaskoczyły mnie, one są zawsze na najwyższym poziomie. Polecam ten album. Jest miód i jest rock'n'roll!