Padre to autorski projekt Krzysztofa Lepiarczyka - muzyka znanego chociażby z zespołów Liquid Shadow i Loonypark. Od trzech lat czekaliśmy na debiutancki krążek jego nowego zespołu. Długo. Ale warto było. Wydana pod sam koniec 2012 roku płyta „From Faraway Island” zawiera 42 minuty pięknego akustycznego prog rocka z prawdziwą duszą.
Otwierająca album kompozycja „Frantic Day” może wydawać się nieco popowa, lecz bardzo przyjemnie się jej słucha. Na uwagę zasługuje niesamowita przestrzeń dźwiękowa i tu polecam słuchanie tego wydawnictwa na słuchawkach lub siedząc pośrodku między głośnikami. Żadne 5+1 i inne tego typu wynalazki nie są potrzebne, gdyż najzwyklejsza stereofonia doskonale radzi sobie z odtworzeniem tak niesamowitych dźwięków. Początkowo głos wokalisty (Marek Smełkowski) może wydawać się nieco dziwny, a przynajmniej inny od powszechnie znanych, ale jak się weń głębiej wsłuchać, szybko można odnieść wrażenie, iż znakomicie współgra on z muzyką. Jest to bez wątpienia jeden z najbardziej oryginalnych głosów, jakie pojawiły się w polskim prog rocku na przestrzeni kilku ostatnich lat. Tytułowy utwór, zarazem najdłuższy na płycie (7 minut) został zbudowany na bazie niepełnej, trzyczęściowej sonaty z dopisanym tekstem i liniami wokalnymi. Chociaż ścieżki wokalne powstawały korespondencyjnie (Marek i instrumentaliści pracowali osobno i z tego co wiem, jeszcze nigdy nie mieli okazji spotkać się osobiście), to wyzwanie podjęte przez wokalistę powiodło się perfekcyjnie. Może lekko drażnić zbyt szybko wchodzące rozwinięcie w utworze, ale gdyby nie to, moglibyśmy otrzymać przydługawy utwór, a tak siedem minut jest w sam raz. „Red Rain” z kolei zachwyca porywającą partią klawiszy (gra na nich Lepiarczyk) utrzymanych w stylu Tony’ego Banksa. W „I Have Been Blind” brzmienia klawiszy można z kolei porównać do gry samego Ricka Wakemana, do tego dochodzi też wyróżniający się, wspaniały głos Smełkowskiego. Nieco taneczne dźwięki wcale nie rażą, wręcz przeciwnie – miło się tego słucha, a co ważne – na tyle wzbogacają one koloryt całej płyty, że nie ma mowy o żadnej monotonii. W „Last Words”, po długim gitarowym wstępie, pojawia się kobiecy głos Julii Stolpe. Jej śpiew w duecie oraz na zmianę, męski i żeński wokal dają niesamowity efekt, czyniąc z tego utworu bardzo zwięzłe i zgrabne nagranie. Choć początkowe dźwięki mogą dawać złudne nadzieje, że może to być wyjątkowo długi utwór. Faktycznie, sam zastanawiam się co by było, gdyby „Last Words” był odrobinę dłuższy? Ale i tak jest świetny. Jak widać da się tworzyć muzykę tak, by zaskoczyć słuchacza i wcale nie potrzeba do tego wielkiej techniki ani żądnych udziwnień. W „Dancing Prayers”, zgodnie z sugestią tytułu, znowu pojawiają się lekko taneczne klawisze, a po chwili całość uzupełniają rytmiczne dźwięki perkusji (gra na niej Grzegorz Fieber). Pomimo tego, w rozwinięciach utworu można odnaleźć prawdziwie artrockowe brzmienia. Całość została tak zaaranżowana, że rytmy te nie dość, że nie drażnią, to jeszcze umilają słuchanie. Świadczyć to może o niesamowitych umiejętnościach kompozytorskich twórców Padre. Po tych skocznych chwilach mamy odpoczynek w postaci „Drowsy Town”. W utworze tym słychać nawet takie detale, jak przekładanie palców na gryfie gitary. Jednym z urozmaiceń tego nagrania jest piękne akustyczne solo gitarowe (dla informacji: na gitarach gra Maciej Tomczyk). Płytę zamyka „Dull And Ignorant” - kolejna w miarę spokojna i nastrojowa kompozycja, w sam raz do słuchania w te długie zimowe grudniowe wieczory. Jest to zarazem znakomita alternatywa dla przesytu świątecznej muzyki w mediach, czego wszyscy doświadczamy w tym czasie.
Takim oto sposobem na sam koniec roku wpada nam w ręce zaskakująca, a zarazem zachwycająca płytowa premiera. Otrzymaliśmy przyjemną i nastrojową płytę. Polecam ją wszystkim fanom szeroko rozumianego rocka progresywnego.