Saeedi, Salim Ghazi - namoWoman

Robert "Morfina" Węgrzyn

ImageProsto z Teheranu w Iranie  (choć przemierzyła drogę poprzez Stany Zjednoczone) wylądowała u mnie zaskakująca płyta. Na pierwszy rzut ucha brzmi ona jak z kraju arabskiego. Wyobraźcie sobie, że tam również powstaje muzyka okołoprogresywna, są instrumenty i instrumentaliści, zespoły i grupy ludzi wspierających takowe poczynania. Dla mnie jest to pierwsze spotkanie z Salimem Ghazi Saeedim, ale jak zauważyłem, czytelnicy i słuchacze Małego Leksykonu Wielkich Zespołów mieli okazję poznać już jego dwie poprzednie produkcje: „Iconophobic” z 2010 roku i „Human Encounter” wydaną w roku 2011. Omawiana w tej recenzji płyta, nosząca tytuł „namoWomen” jest więc już trzecim albumem prezentowanym na naszych łamach. W dyskografii Salima znaleźć można jeszcze trzy najwcześniejsze tytuły: „Abrahadabra” (2006), „Sovereign” (2007) i „Ustugus-al-Uss” (2008). Zatem całkiem płodny jest to artysta.

Bez wątpienia Salim Ghazi Saeedi i jego krążek „namoWomen” jest w jakimś sensie jedną z najbardziej egzotycznych przygód jakie do tej pory przeżyłem. Okładka wydawnictwa zawiera fragmenty słynnego obrazu Caravaggio „Medusa” i robi spore wrażenie, natomiast muzyka…, powiedzmy, że budzi emocje. Z wielką ciekawością odkrywałem te dźwięki i z szeroko otwartymi uszami słuchałem jak się gra i nagrywa w Iranie. Trzeba przyznać, że Salimowi nie brakuje ciekawych pomysłów, jednakowoż odnoszę wrażenie jakby materiał umieszczony na albumie został nagrany na setkę, albo też realizator zapomniał o miksie materiału. Wszystko brzmi nad wyraz surowo, a surowość brzmienia i głośność wysuniętej maksymalnie na pierwszy plan gitary może okazać się porażką nawet przy produkcjach demonstracyjnych, a ta pozycja przecież do takich nie należy. Wyraźnie brakuje tu dobrego rytmu, soczystej perkusji i mięsistego basu.

Płytka zawiera dziewięć krótkich (4-5 minut) instrumentalnych kompozycji, których tytuły to anagramy tytułowego słowa „namoWoman”. Niekiedy są one dość mocno przekombinowane. Niekiedy bardzo eksperymentatorskie Salim gra w pojedynkę. Posługuje się jedynie gitarą, ewentualnie swoim syntezatorem gitarowym. Brzmi to wszystko dość egzotycznie, ale  słucha się tego z… zaciekawieniem. Ale to ciekawość czegoś nieznanego, bo nieprawdą byłoby gdybym napisał, że słuchałem tej płyty z zapartym tchem. Mam nadzieję, że mózg tej operacji wyciągnie wnioski na przyszłość i w przypadku kolejnej płyty przedstawi dojrzalsze, a na pewno lepiej zmiksowane i staranniej wyprodukowane dźwięki.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!