Ten amerykański zespół pochodzący z Los Angeles, a noszący nazwę Rival Sons, poznałem za sprawą wywiadu przeprowadzonego z Glenem Hughesem. Zwrócił on w nim uwagę na tę grupę i ich muzykę, która jest mocno osadzona w hardrockowych i bluesowych klimatach lat siedemdziesiątych. „Head Down” to trzecia płyta w ich dotychczasowej karierze, wcześniej ukazały się „Before The Fire” (2009) oraz „Pressure & Time” (2011).
Najnowszy album Rival Sons ukazał się we wrześniu. A oto, co gitarzysta zespołu, Scott Holiday, mówi o nim: Podróżowaliśmy po różnych miejscach promując płytę „Pressure & Time” i dużo improwizowaliśmy. Pisaliśmy nocami – byliśmy bardzo twórczy. Uważam, że nasz nowy materiał jest zdecydowanie bardziej żywy, muzycznie bardziej bezpośredni. Wiedzieliśmy, co chcemy poprawić, jak wypełnić luki w naszej muzyce. Poszerzyliśmy spektrum naszych inspiracji, przesunęliśmy nasze osobiste granice. Dzięki temu stworzyliśmy najlepsze, najbardziej dojrzałe piosenki, koncept i okładkę.
Na „Head Down” znajduje się 13 kompozycji, co daje blisko godzinę spotkania z energicznym gitarowym graniem, z którego uderza moc hardrocka i bluesa. To, co można usłyszeć w tej muzyce to ekspresja, z jaką zespół tworzy swoje utwory czerpiąc swoje pomysły z doskonałych wzorców sprzed lat. Myślę, że muzyczna propozycja tej kapeli przypadnie do gustu nie tylko młodym słuchaczom, ale będzie też bardzo dobrze przyjęta przez bardziej dojrzałych wiekowo słuchaczy, którzy dorastali w czasach, gdy narodził się hardrock i królował blues.
Wracając do nagrań z krążka „Head Down”, już pierwsze uderzenie „Keep On Swinging” postawi nas przy ścianie. Siła, z jaką w nim uderzają nie pozwoli nam na odbiór tych dźwięków w pozycji siedzącej. Nie wiem jak oni to robią, że potrafią zagrać z duchem czasu, zachowując znakomite „archaiczne” brzmienie gitar i perkusji. Kolejne kawałki, „Wild Animal” i „You Want To”, podtrzymują nadane wcześniej tempo. Utwory te nie są długie, ale zawierają wystarczająca dawkę adrenaliny, abyśmy nie opadli z sił, wchłaniając tak piorunującą rockandrollowym brzmieniem muzykę, wszak nie wszyscy mamy naście lat. Następne utwory nie odbiegają zbytnio od ścieżki, którą podążają młodzi muzycy. Fajerwerki w postaci ostrych gitarowych riffów, solidne brzmienie sekcji rytmicznej oraz bluesowe zagrywki tworzą nierozerwalną więź, jaka łączy chłopaków z Rival Sons na tym albumie. Wystarczy posłuchać „Run From Revelation”, to coś wspaniałego. Wszystko pięknie współgra, stwarza świetny nastrój, a każdy dźwięk wibruje w naszym wnętrzu, rozgrzewa nas i pozwala na delektowanie się prawdziwą, może nie rewolucyjną w obecnych czasach, namiastką tego, czego doświadczali artyści tworzący pierwsze drapieżne i ciężkie nagrania.
Dzisiaj nie jest łatwo szokować swą muzyką. Wiadomo bowiem, że zakazany owoc smakuje najlepiej. Łatwość, z jaką możemy dzisiaj obierać muzykę spowodowała, że nie doceniamy ciężkiej pracy muzyków. Rival Sons udowadniają, że pewne wartości nadal są ponadczasowe, opierają się różnym trendom i dlatego warto, w oparciu o sprawdzone brzmienie, tworzyć, nawet tą prostą pod względem instrumentarium, muzykę i pokazywać wyborne umiejętności muzyków.
Spokojne balladowe granie nie jest obce tej czwórce z Ameryki. Dali temu wyraz w kompozycji „Jordan”. Czas dołożyć do kotła i rozgrzać towarzystwo psychodelicznie brzmiącymi „All The War”, „The Heist” i „Three Fingers”. Akustyczny, króciutki kawałek „Nava” aż chciałoby się posłuchać w dłuższej, rozwiniętej wersji, a tak pozostaje pewien niedosyt, który jednak zaspokaja dwuczęściowa kompozycja „Manifest Destiny”. To w sumie ponad dwanaście minut rozkoszujących nasze uszy dźwięków, gitarowych wydłużonych solówek, sprzężeń potrafiących zarazić swym graniem niejedną ludzką duszę, kuszących i umiejętnie wabiących, wręcz paraliżujących nas doskonale brzmiącym głosem Jaya Buchanana i chórków w wykonaniu jego kompanów z grupy.
Jak duże możliwości wokalne posiada Buchanan, możemy przekonać się słuchając ostatniej piosenki zatytułowanej „True”. Przy akompaniamencie gitary akustycznej potrafi tak doskonale zaśpiewać, że aż brak mi słów, aby wyrazić to, co czuję podczas tego fragmentu płyty: „…We will lift our voices, we will pray together, my own true love, my own true love”. Ręce same składają się do oklasków.
Po kilkakrotnym przesłuchaniu najnowszej płyty Rival Sons muszę przyznać, że muzycy dostarczają nam kawał hardrockowych melodii w stylu starych mistrzów. Nie będę wymieniał tych Wielkich Zasłużonych dla tego gatunku, którzy inspirują tak młodych wykonawców, by tworzyli oni muzykę nowocześnie brzmiącą, nie pozbawiając jej uroku i sentymentu, wkładających w to całe swoje serce, po to, by poruszyła ona odbiorcę swoją naturalnością, o którą tak trudno u niektórych dzisiejszych zespołów. Za tą właśnie nieprzekombinowaną brzmieniowo muzykę bardzo polubiłem tę kapelę. Polecam ich posłuchać także fanom klasycznego rocka.
Zespół Rival Sons koncertował w naszym kraju w tym roku. 7 października panowie wystąpili na jedynym koncercie w warszawskiej Hydrozagadce. Mam nadzieję, że w przyszłym roku powrócą na więcej koncertów i będzie okazja, aby na żywo posłuchać ich energicznych kawałków.
Skład zespołu jest następujący: Jay Buchanan (śpiew), Scott Holiday (gitara), Robin Everhart (gitara basowa) i Michael Miley (perkusja).