W sobotni wieczór, 22 marca, miała miejsce prawdziwa uczta dla fanów rocka progresywnego. Tego dnia zespoły Walfad i Osada Vida zagrały w Krakowie jeden ze swoich koncertów ze wspólnej trasy koncertowej.
Jako pierwszy na scenie pojawił się zespół Walfad. Pierwsze, co przyszło na myśl, gdy zobaczyłem muzyków, to brak drugiego gitarzysty w składzie. Jak się okazało niedawno opuścił on zespół. W trakcie tego występu wyszły na jaw wszelkie mankamenty klubu Meta. Pomijając już fatalne położenie (trudno tam trafić), scena była oświetlona czerwono-niebieskim światłem dającym fatalny efekt wizualny. Do tego można było mieć spore zastrzeżenia, co do samej akustyki tego miejsca. Grupa rozpoczęła koncert od wykonania nowego instrumentalnego utworu „Cztery palce”. Potem wybrzmiał kawałek z płyty „Ab Ovo” – „Giewont”. Kolejną premierą była rozbudowana instrumentalna kompozycja „Łzy szatana”. Dalszy ciąg koncertu stanowiły głównie kompozycje z debiutanckiego albumu. Znalazło się też miejsce na premierowe nagranie zatytułowane „Liście”. Występ zakończył utwór „Pociągi”. Dobrze, że zespół nie ograniczył się zagrania wyłącznie repertuaru z wydanej płyty i pokazuje, że tworzy nowe kompozycje. Świadczy to pozytywnie o tym, że wciąż się rozwija. Wiele kapel, nie mając wystarczająco dużo materiału, zapycha swoje koncerty coverami. Walfad to właściwie rodzinny zespół – sekcję rytmiczną tworzą ojciec (basista) i syn (perkusista), zaś wokalista/gitarzysta i menedżer to druga rodzinna frakcja w grupie.
Po około 45 minutach grania Walfad zszedł ze sceny, a po chwili pokazał się na niej zespół Osada Vida. Podobnie jak półtora roku temu w Zaścianku, tak i w klubie Meta program koncertu dynamicznie zmieniał się podczas jego trwania. Muzycy zagrali trzy utwory z ostatniej płyty, w tym „Master of Puppets” – cover zespołu Metallica, którym tak ochoczo kusili publiczność zgromadzoną w Zaścianku. Znalazło się też miejsce na premierową kompozycję. Ponieważ tekst do niej powstał stosunkowo niedawno, Marek Majewski posługiwał się ściągawką w postaci tekstu wyświetlonego na tablecie. Umieszczony on był w dolnej części statywu, zatem nie rzucał się zbytnio w oczy, w przeciwieństwie do pomysłów wielu zespołów obstawiających okolice mikrofonu karteczkami z tekstami. Marek pełnił nie tylko rolę wokalisty, ale okazjonalnie przygrywał również na gitarze oraz na instrumentach perkusyjnych. Po zagraniu kilku utworów, na usilną prośbę Marka, udało się ustawić bardziej przyjazne oświetlenie sceniczne. Niestety dużym mankamentem klubu Meta jest to, że światła dobrze oświetlają jedynie środek sceny, zaś jej brzegi pozostają słabo doświetlone. Wokalista Osady - jak zawsze - wykazywał się niesamowitym poczuciem humoru. Pozdrawiał ze sceny publiczność przybyłą nie tylko z Krakowa, ale także z Myślenic i innych rejonów. Ani się spostrzegliśmy jak koncert dobiegł końca. Jak to bywa na występie „headlinera” – Osada Vida wyszła dwukrotnie na bis, a na ten drugi wykonała ulubioną kompozycję Marka. Szkoda tylko, że wszystkie mankamenty klubu nieco popsuły ten wieczór. Sądzę, że następnym razem powinno wybrać lepsze i bardziej reprezentatywne miejsce do grania.