Nie taki Demon straszny jak go malują
Ten koncert był dla mnie serią pewnego rodzaju premier. Pierwszy raz byłem na koncercie Gazpacho, pierwszy raz odwiedziłem Progresję w nowej odsłonie (Progresja Music Zone), ponadto pierwszy raz w tym roku kalendarzowym uczestniczyłem w koncercie w wydaniu klubowym (poprzednie zmilczę jako niewarte uwagi). Taki zestaw mógł okazać się naprawdę mało strawny [czytaj: ryzykowny - przyp. aut.], szczególnie, że jak po występie norweskiej grupy przyjrzałem się uważnie setliście, usłyszeliśmy przynajmniej po jednym utworze z każdej płyty. Jednak lwia część repertuaru pochodziła z ostatnich 5 lat działalności zespołu, którego historia toczy się już prawie 20 lat*.
Obecna trasa jest oczywiście związana z promocją najnowszej, wydanej raptem dwa i pół tygodnia przed warszawskim koncertem, płyty zatytułowanej "Demon". Mogliśmy ocenić ją w wersji na żywo dość autorytatywnie, ponieważ Gazpacho zagrało aż trzy z czterech zawartych na niej utworów. Trudno powiedzieć, do jakiego gatunku można je zaliczyć: rock progresywny, rock alternatywny, eklektyczny prog?… Dobrym określeniem mógłby być termin crossover prog, którym zazwyczaj określa się wykraczanie poza ramy konkretnego stylu. Klasyfikowanie klasyfikowaniem, ale na pewno był to bardzo udany „moment” kulminacyjny występu, zaserwowany po znakomitej przekąsce w postaci wciągającej hipnotycznie suity "Tick Tock", w której z bardzo dobrej strony pokazała się sekcja rytmiczna czyli Lars Erik Asp i Kristian ‘Fido’ Torp. Po tym bardzo epickim wprowadzenie w menu pojawiły się dwa najstarsze spośród wykonanych w podstawowym secie utworów - przyjemny i solidny "Ghost" oraz lekko nawiedzony "Vulture" (pochodzące, odpowiednio, z debiutanckiego oraz trzeciego albumu zespołu). Może nie do końca pasujące do tego, co usłyszeliśmy dalej, ale z pewnością nie można odmówić im pewnego uroku. Wspominane fragmenty albumu "Demon" przeniosły widzów w inny wymiar - w ten sposób właśnie Gazpacho podało pierwsze danie duchowej uczty, którą zaserwowało w ten niezwykły piątkowy wieczór. Niestety drugie danie okazało się nieco mniej smakowite [uprzedzając wypadki od razu zastrzegę, że dla mnie ‘mniej smaczne’ nie oznacza ‘niesmaczne’ - przyp. aut.]. Piosenka "Winter Is Never" nieco odstaje od reszty płyty "Tick Tock" i taka też okazała się na żywo - zdecydowanie sprowadziła mnie z powrotem do rzeczywistości. "Splendid Isolation" i "Vera" - czyli dwa kunsztowne fragmenty z magicznego albumu "Missa Atropos" - zostały niestety doprawione [czytaj: przedzielone - przyp. aut.] "Black Lily", co nieco popsuło cały efekt misternie zbudowanej nastrojowości i wykreowanej tajemniczości. Deser (czyli długie bisy) poprawił mój humor, bo "Upside Down" jest jedną z moich ulubionych piosenek spośród całego dorobku norweskiej grupy - potrafi wprowadzić w stan błogości z jednoczesną zadumą. "Massive Illusion" czy "Mary Celeste" nie okazały się wcale mniej apetyczne.
Wiele piosenek Gazpacho to dzieła kompletne, nierzadko zapierające dech w piersiach, szczególnie te, których - delikatnie mówiąc - nie można określić jako radosne. W końcu melancholia połączona z sentymentalnym głosem Jana Henrika Ohme to główny składnik melodyjnego i atmosferycznego dania muzycznego serwowanego w chłodnym skandynawskim sosie. W ramach poszczególnych płyt większość utworów broni się zdecydowanie bez żadnych wątpliwości. Niestety już w trakcie koncertu odniosłem wrażenie, że bohaterom wieczoru nie do końca udało się dobrze zestawić setlistę i mimo że otrzymaliśmy wiele perełek, to całość nie była dla mnie dostatecznie spójna. Na swoisty eklektyczny klimat muzyki Gazpacho oprócz charakterystycznego wokalu złożyły się również bogata, ale nienachalna, gra klawiszowca Thomasa Andersena, gitarowe sola Jona Vilbo oraz folkowe brzmienia, uzyskane dzięki skrzypcom energetycznego Mikaela Krømera. Dodatkowy efekt przestrzenny został spotęgowany doskonałą akustyką dużej sceny nowej Progresji, w efekcie widzowie wyszli z koncertu bardzo usatysfakcjonowani, szczególnie że nie musieli długo czekać na możliwość nie tylko otrzymania autografów, ale również porozmawiania z bardzo sympatycznymi muzykami z Norwegii.
Setlista: Tick Tock 1 / Tick Tock 2 / Ghost / Vulture / Golem / I’ve Been Walking 1 / Wizard Of Altai Mountains / I’ve Been Walking 2 / Winter Is Never / Splendid Isolation / Black Lily / Vera / Upside Down / Massive Illusion / Dingler’s Horses / Mary Celeste
*) Z krótką biografią zespołu autorstwa Agnieszki Lenczewskiej można zapoznać się pod tym adresem.