Dial - Synchronized

Artur Chachlowski

ImageOn – Kristoffer Gildenlow, brat Daniela, dezerter ze statku pływającego pod banderą “Pain Of Salvtion”. Ona – Lisolette „LiLo” Hegt, holenderska wokalistka obdarzona ciekawym głosem i charyzmatyczną osobowością. Jest jeszcze ten trzeci: Rommert van der Meer – gitarzysta, który wspólnie z Lisolette działał kiedyś w formacji Cirrha Niva. I jest też ono. Nie, to jeszcze nie mały berbeć, choć Kristoffer i Lisolette połączyli się niedawno węzłem małżeńskim. Ich pierwszym „dzieckiem” jest projekt o nazwie Dial, o którym tak naprawdę oboje zaczęli myśleć już w 2003 roku. Pochłaniał on Kristofferowi coraz więcej czasu, dlatego też stało się to najprawdopodobniej główną przyczyną jego odejścia (wyrzucenia?) z Pain Of Salvation. Teraz formacja Dial pokazuje całemu światu swoje muzyczne oblicze w postaci albumu „Synchronized”, który nakładem amerykańskiej firmy ProgRock Records ukazuje się właśnie na rynku.

Co można powiedzieć o tym wydawnictwie zaledwie kilka dni po jego premierze? Że to dość eklektyczny album, na którym muzycy tworzący Dial szukając inspiracji sięgają do przeróżnych muzycznych szuflad. Pomysły, które wnosi do zespołu LiLo idą w kierunku typowych rockowych utworów żeńskiej wokalistyki, podczas gdy panowie idą wyraźnie w stronę ostrzejszych brzmień (Rommert) oraz nadają muzyce Dial klimatu zabarwionego pierwiastkiem mrocznej progresywności (Kristoffer). Na to wszystko nałożone są wyraźne wpływy industrialne z licznymi loopami, sequencerami i samplami. Niewątpliwie wszystko to brzmi dość innowacyjnie i nie powiem, by albumu „Synchronized” słuchało się bez sporej nutki zaciekawienia. Pamiętacie projekt Roberta Reeda o nazwie Chimpan A? Wydaje mi się, że tym, czym dla fanów Magenty był właśnie Chimpan A, tym dla sympatyków Pain Of Salvation może okazać się Dial. Chociaż mam również przeczucie, że Kristofferowi i LiLo brakło trochę odwagi, by pójść radykalnie na całość, odcinając się w sposób bardziej zdecydowany od swojej muzycznej przeszłości. Szczególnie słychać to w utworach, które śpiewa Kris. Jego głos chwilami bardzo przypomina starszego brata i często ma się wrażenie, że niektóre piosenki w jego wykonaniu mogłyby śmiało pochodzić na przykład z płyty „Remedy Lane”. Nie wierzycie? To posłuchajcie utworów „Sadness”,  „Wish It Away”, albo „Green Knees”. Generalnie rzecz biorąc, duch poprzedniej grupy Kristoffera dość często unosi się w powietrzu. Te szepty, melorecytacje, charakterystyczne podwójne linie wokalne... Widać, że Daniel był doskonałym nauczycielem. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. I nie jest to, broń Boże, jakiś zarzut pod adresem kompozycji wypełniających płytę „Synchronized”. Po prostu stwierdzam fakt.

Natomiast piosenki śpiewane przez LiLo jakoś nie przekonują mnie do końca. Przynajmniej większość z nich. Najbarwniej wypada ona  w piosenkach zdecydowanie odbiegających od zwykłej sztampy. Do moich ulubionych fragmentów płyty należy wodewilowy utwór „Candyland”, w którym jej interpretacja ma w sobie coś z Kate Bush, oraz „Wounded”, w którym jej głos został przepuszczony przez vocoder, co dało dość ciekawy efekt. Ale i tak najciekawiej jest, gdy LiLo i Kris śpiewają razem. O ile „Hello” to utwór odrobinę zmarnowanych szans, to już „Points Of View” prezentuje się wręcz znakomicie. Lecz to, co dzieje się w zamykającym płytę utworze „Childhood Dreams” przechodzi wszystko inne, co usłyszeć można na całej płycie. Jest tu napięcie, słychać rozedrgane emocje, w powietrzu unosi się dramaturgia, nostalgia, drapieżność, niepokój i mnóstwo innych pozornie przeciwstawnych sobie uczuć. No i jest melorecytacja szeptana natchnionym głosem przez Kristoffera. Jest też piękna melodia. Jest nastrój. Jest cudowne solo na gitarze w iście latimerowskim stylu. Szóstka z plusem za tę kompozycję. Dla niej jednej warto czekać przez trzy kwadranse muzyki poprzedzającej ten wart wszystkich pieniędzy fenomenalny finał tego wydawnictwa.

Włączając ten album należy z jednej strony nastawić się na spokojny, często nawet wyciszony klimat muzyki, a z drugiej – na odbiór licznych powielonych z balladowego repertuaru Pain Of Salvation pomysłów. Nie ukrywam, że akurat ten nurt twórczości tego zespołu bardzo mi odpowiada, dlatego obiema rękami podpisuję się pod tą częścią muzyki grupy Dial, którą firmuje Kristoffer. Szkoda, że mimo wszystko bardziej nie zdominował on sobą tej płyty. No, ale cóż... W małżeństwie często trzeba sięgać po kompromis. W przeciwnym razie kończy się to rozwodem. Na pewno nie życzę tego młodemu stażem projektowi o nazwie Dial.

www.progrockrecords.com                                                   

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!