Jest, nareszcie jest!!! Można powiedzieć, że dobiegła końca niekończąca się epopeja związana z oficjalną premierą szóstej studyjnej płyty grupy Galahad. O tym, że album „Empires Never Last” jest już nagrany wiedzieliśmy od maja ubiegłego roku, kiedy to Stuart Nicholson wraz ze swoim zespołem koncertował w katowickim Teatrze im. Wyspiańskiego. Podarował mi wtedy płytkę CDR z zarejestrowanym materiałem. No i naprawdę nowe kompozycje zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Bo „Empires Never Last” jest bez wątpienia jednym z najlepszych albumów w dorobku tego zespołu. Nie omieszkałem o tym wspomnieć w mojej recenzji, którą napisałem równo rok temu, ponadto wielokrotnie dzieliłem moją radość z tak udanej muzyki ze słuchaczami audycji Mały Leksykon Wielkich Zespołów. Sądząc po reakcji zainteresowanych nowy materiał Galahadu cieszył się ogromną popularnością. Wszyscy od dawna zadawali sobie pytanie: kiedy wreszcie ten album ukaże się na rynku? Tymczasem Galahad szukając wydawcy, który zagwarantowałby płycie „Empires Never Last” możliwie najlepszą dystrybucję, świadomie odsuwał w czasie premierę tego wydawnictwa. W grudniu ubiegłego roku, dla potrzeb trasy koncertowej po Wielkiej Brytanii zespół wydał nawet tzw. „Limited Edition Tour version CD” w postaci zafoliowanego krążka bez żadnej okładki, sprzedawanego fanom w trakcie koncertów. Teraz album już wreszcie jest. Pod koniec czerwca dzięki dystrybucyjnej firmie Plastic Head dostępne jest nareszcie, spóźnione co najmniej o rok, nowe dzieło grupy Galahad. Odsyłam wszystkich zainteresowanych do mojej poprzedniej recenzji, w której w szczegółowy sposób opisywałem muzyczną zawartość tej, nie ma co ukrywać, bardzo dobrej płyty.
Dziś, po roku obcowania z muzyką z płyty „Empires Never Last” mogę powiedzieć, że podtrzymuję wszystkie pochwały pod adresem tego albumu, a także chylę czoła przed kompozycyjno-wykonawczym talentem całego zespołu. Mogę tylko dodać, że jest to niewątpliwie najcięższa, najbardziej gitarowa i najbardziej dynamiczna płyta w dorobku Galahadu. Członkowie grupy śmiało eksplorują dotychczas nieznane dla siebie terytoria i na nowym albumie zapuszczają się często na prog metalowe obszary. Jest to jednak taki prog metal (ale pamiętajmy, że nie tylko taką muzykę słyszymy przecież na tym krążku), któremu zawsze towarzyszą ładne linie melodyczne, a instrumentalnie zespół nigdy nie goni w piętkę i jak ognia unika wszelkich zbędnych i niepotrzebnych stylistycznych zakrętasów. Choć od strony muzycznej i tekstowej płyta jest zdecydowanie bardziej mroczna niż wcześniejsze dokonania grupy, brzmienie zespołu pozostaje nadal typowe dla Galahadu. Niewątpliwa to zasługa obdarzonego charakterystycznym głosem lidera zespołu, Stuarta Nicholsona, oraz świetnie grającego na gitarach Roya Keywortha. Choć także czapki z głów przed Deanem Bakerem. Dołączył on do grupy w 1997 roku, tuż przed sesją nagraniową albumu „Following Ghosts” i od tej pory w brzmieniu Galahadu na plan pierwszy bardzo często wybijają się jego syntezatory. Baker swoimi pomysłami śmiało i umiejętnie wprowadza w muzykę grupy coraz bardziej industrialny klimat osiągany przy pomocy sequencerów, efektów specjalnych, sampli i niezwykłych dźwięków elektronicznych. Duże brawa dla nowego człowieka w zespole Lee Abrahama (bg) oraz dla wspaniałego perkusisty Spencera Luckmana, któremu życzymy dużo zdrowia po zeszłorocznej operacji guza mózgu. Podobno jego rehabilitacja przebiega prawidłowo. Spencer zaczyna grać już ponownie na bębnach i wyrusza z zespołem w planowaną na jesień europejską trasę koncertową. Słyszałem, że jest szansa na to, że Galahad zawita w jej trakcie do Polski. Trzymamy kciuki, by nie zapeszyć!
Gwoli uzupełnienia dodam, że album „Empires Never Last” nagrano w słynnym This Ice Studios w Surrey, a zmiksował go Karl Groom (Threshold). Wśród zaproszonych do udziału w sesjach gości znaleźli się wspomniany już Karl Groom (gitara), Clive Nolan (cymbały) oraz głos Magenty, czyli Christina Booth (śpiew).