Van Der Graaf Generator - Do Not Disturb

Przemysław Stochmal

ImageGdy kilka lat temu zespół Van Der Graaf Generator po raz ostatni doszedł do głosu, wydając rok po roku albumy „A Grounding In Numbers” oraz instrumentalny „Alt”, w jego pasji ciągłego tworzenia silnie dało się wyczuć wyjątkowe upodobanie do kreowania nowych, trudno definiowalnych, ale i niełatwo przyswajalnych muzycznych impresji, będących efektem spontanicznej, improwizacyjnej pracy w studio. Wraz z najnowszą płytą, zatytułowaną „Do Not Disturb”, Peter Hammill z kolegami proponuje muzykę znacznie bardziej konkretną, uporządkowaną, niemalże całkowicie tłumiąc wcześniejsze abstrakcyjne skłonności.

Owo „uporządkowanie” kompozycyjne w czterech pierwszych utworach albumu zakrawa wręcz na pewne wyrachowanie – w każdym z nich zespół mniej lub bardziej ściśle trzyma się konkretnego schematu, według którego dwa-trzy pomysły ułożone są w symetryczną, proporcjonalną kompozycję, dzięki czemu pośrodku nagrania można wyrokować, że dalszy rozwój wypadków będzie z grubsza polegał na „lustrzanym” odbiciu tego, co już słyszeliśmy. Prezentuje się to całkiem solidnie, wszak owe pomysły same w sobie brzmią nie najgorzej i korespondują ze sobą w większości przypadków nieźle, niemniej jednak prowadzenie tak czytelnej strategii kompozycyjnej do końca albumu mogłoby mieć już nieciekawy efekt.

Swoistą granicę na płycie w tym względzie wyznacza instrumentalny, niepokojący utwór „Shikata Ga Nai”, będący jedynym w tym zestawie wspomnieniem osobliwego „Alt”. Zaraz po nim następują na płycie nagrania wyłamujące się wcześniejszemu schematowi, po części pewnie właśnie z tego względu znacznie ciekawsze. Rockowy „(Oh No, I Must Have Said) Yes” niespodziewanie przechodzi w jazzujący jam pełen gitarowych eksperymentów. „Brought To Book” z kolei imponuje próbą wskrzeszenia klasycznego pomysłu na złożony, progresywny utwór – kameralny, posępny nastrój będący kanwą całości, co rusz mącony jest charakterystycznymi patentami przypominającymi najstarsze dokonania formacji. Wydaje się jednak, że najlepsze grupa zostawiła na koniec – znakomicie rozwijający się od typowej Hammillowskiej ballady po organowe szaleństwo „Almost The Words” oraz wieńczący całość, zdumiewająco przygaszony muzycznie i niepokojąco posępny w słowach „Go” – tak melancholijnego Hammilla łatwiej odnaleźć w jego solowym repertuarze, aniżeli w dorobku zespołowym, tym bardziej poruszające to nagranie.

Nowy album Van Der Graaf Generator nie przynosi prog-rockowym weteranom wstydu. Choć nie wszystkie rozwiązania mogą satysfakcjonować, choć dynamika wykonawcza z oczywistych względów nie jest taka sama, co kiedyś (choć trzeba przyznać, że momentami Peter Hammill wydobywa z siebie więcej, aniżeli można by od niego wymagać!), to trzeba przyznać, że nadal grupa nie pozwala sobie na zejście poniżej pewnego, solidnego poziomu. Wypada mieć nadzieję, że panowie Hammill, Banton i Evans nie przegapią momentu, kiedy ten poziom przestanie być dlań osiągalny, tymczasem każde nowe wydawnictwo Van Der Graaf Generator, wraz z najnowszym „Do Not Disturb”, daje pewne powody do zadowolenia.

PS. W wydaniu winylowym zespół zdecydował się pozostać przy jednym krążku, w związku z czym pozbyto się dwóch kompozycji, a kolejność pozostałych, istotna z punktu widzenia powyższych rozważań, została znacząco zmodyfikowana.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!