Lindberg, Jonas & The Other Side - Pathfinder

Artur Chachlowski

ImageNiedawno oglądałem film, w którym Matt Damon (jako „Marsjanin”) odnalazł na Czerwonej Planecie łazik sondy Pathfinder, który de facto pomógł mu ocalić życie. Nie sądzę, żeby album „Pathfinder” firmowany przez Jonasa Lindberga i grupę The Other Side miał komukolwiek uratować życie, ale z pewnością niejednemu jest w stanie to życie uprzyjemnić.

Wszystko zaczęło się przed kilkoma laty jako solowy projekt szwedzkiego muzyka Jonasa Lindberga. Sześć lat temu ukazała się firmowana jego nazwiskiem EP-ka zatytułowana po prostu „The Other Side”, która dała nazwę zespołowi, w skład którego weszli zatrudnieni przez niego muzycy. Od tamtej pory projekt rozrósł się do siedmioosobowego składu i we wrześniu zadebiutował pełnowymiarowym albumem „Pathfinder”.

Znajdujemy na nim 55 minut muzyki, na które składa się 8 utworów utrzymanych w stylu będącym syntezą melodyjnego rocka, neoprogresu i muzyki spod znaku AOR. Album cechuje się doskonałą produkcją, każdy dźwięk jest wycyzelowany, brzmienie wysublimowane, a aranże dopracowane są do najmniejszego szczegółu. Jonas Lindberg obsługuje przeogromną ilość różnych instrumentów (m.in. syntezator Mooga, melotron, gra on także na mandolinie, gitarze basowej i akustycznej) oraz śpiewa w jednym utworze („On The Horizon”). Podstawowym wokalistą towarzyszącego mu zespołu jest Jonas Sundqvist, którego barwa głosu oraz sposób wokalnej ekspresji bardzo przypomina mi zmarłego niedawno Trenta Gardnera z grupy Magellan. Od czasu do czasu pomaga mu Jenny Stålenbring, dzięki czemu niejednokrotnie mamy do czynienia z naprawdę ciekawie brzmiącymi duetami wokalnymi (jak w utworach „Square One”, „Peace Of Mind” i „Closer To The Sun”). A muzycznie? Płyta „Pathfinder” brzmi bardzo solidnie i z pewnością jest w stanie zauroczyć miłośników tej odmiany skandynawskiego prog rocka, której trzon nadają grupy The Flower Kings, Moon Safari, Karmakanic, Kaipa, Magic Pie czy ostatnio Elephant Plaza.

Jako swoiste punkty referencyjne dla muzyki Jonasa Lindberga i grupy The Other Side wskazałbym brzmienia utrzymane w stylu znanym z płyt australijskiej Unitopii, brytyjskiego Yes (tak z okolic „90125”) czy amerykańskich grup Spock’s Beard oraz Toto. W kilku wywiadach z Jonasem Lindbergiem, które miałem okazję niedawno przeczytać, wymieniał on jeszcze Pink Floyd i Stinga jako źródła inspiracji dla swoich kompozycji, lecz moim zdaniem akurat takie brzmienia niespecjalnie przewijają się na płycie „Pathfinder”. Ale przecież nie o inspiracje, ani też nie o szufladkowanie tu chodzi. Wprawdzie album nie zawiera jakiejś super odkrywczej muzyki, ale akurat to co Lindberg i spółka proponują oraz sposób, w jaki wykonują swoje kompozycje świadczy o tym, że mamy do czynienia z albumem tyleż nietuzinkowym, co sprawiającym dużą radość przy słuchaniu.

Płyta jest równa. Praktycznie nie zawiera słabszego numeru, w trakcie którego napięcie miałoby opaść, a nastrój prysnąć. Nie ma tu może nie wiadomo jakich popisów instrumentalnych, nie ma aranżacyjnych fajerwerków, praktycznie nie ma też niepotrzebnych sztuczek technicznych. Jest za to mnóstwo bardzo przyjemnej gry, która opiera się na niezłych melodiach, świetnym brzmieniu i kompetentnym wykonawstwie. Nie chcę więc wyróżniać jakiegokolwiek tytułu, bo trzeb byłoby wymienić wszystkie osiem. Zwracam jednak uwagę na wymieniony wcześniej „On The Horizon” (bo śpiewa Lindberg), na „Zenith” (bo to jedyny instrumentalny utwór w tym zestawie) oraz na „Square One” (no dobrze…, bo to mój ulubiony fragment albumu!) i w ogóle polecam tę produkcję wszystkim miłośnikom nowoczesnej odmiany progresywnego rocka. Warto!

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!