Barock Project - Detachment

Artur Chachlowski

Gdy niespełna rok temu omawiałem na naszych łamach koncertowy album Barock Project pt. „Vivo” nie przypuszczałem, że grupa stoi u progu tak poważnych zmian. Po pierwsze, z zespołem pożegnał się wokalista Luca Pancaldi. Po drugie, jego obowiązki przejął gitarzysta, keyboardzista i główny kompozytor, obdarzony zaskakująco dobrym (chyba nawet lepszym od poprzednika) głosem Luca Zabbini. Po trzecie, teraz wszystkie utwory wykonywane są wyłącznie w języku angielskim. Po czwarte, w dwóch nagraniach gościnnie pojawia się znany Słuchaczom i Czytelnikom MLWZ z grup Tiger Moth Tales, Camel, The Gift, Red Bazar i Colin Tench Project, niewidomy wokalista Peter Jones. No i wreszcie po piąte, ewidentnie zadziałał efekt synergii: suma tych wszystkich zmian wyszła zespołowi na dobre, czyniąc z nowej płyty zatytułowanej „Detachment” jedną z najciekawszych premier spod znaku progresywnego rocka ostatnich miesięcy.

„Detachment” w języku angielskim oznacza odcięcie i odłączenie. W rzeczy samej, grupa Barock Project na swojej nowej płycie, posługując się jakby niewidzialną grubą kreską, symbolicznie żegna swojego byłego charyzmatycznego frontmana, a zarazem zamyka pierwszą dekadę swojej działalności, udanie rozpoczynając nowy rozdział swojej historii. Stawia na muzykę bardziej komunikatywną, bardziej różnorodną, bardziej bezpośrednią, brzmiącą nowocześniej, ciągle pozostając jednak wierną najlepszym tradycjom gatunku, a przy tym wznosząc się na jeszcze wyższy poziom muzycznej elegancji.

Nowe otwarcie wypadło znakomicie. Materiał, który znajdujemy na płycie „Detachment” składa się z 13 utworów. Nie ma pośród nich żadnych suit, ani też super długich kompozycji. Najdłuższa, ledwie ocierająca się o granicę 10 minut, to „Broken” śpiewana przez Jonesa. Większość nagrań trwa po 5-7 minut i w tym upatruję tego, że płyty „Detachment” słucha się tak dobrze. Wiecie dlaczego? Bo nie ma na niej ani jednego słabego punktu, ani jednego zapychacza, żadnej zapchajdziury. Żadnych dłużyzn i udziwnień. Zespół gra prosto, komunikatywnie i przejrzyście. Wszystko logicznie wynika tu z tego, co wydarzyło się na płycie chwilę wcześniej, a każdy kolejny temat jest dopełnieniem poprzedniego.

Gdy po kilkudziesięciosekundowym instrumentalnym intro rozpoczyna się utwór „Promises” wiemy już, że będziemy mieć do czynienia z płytą niezwykłą. Zaraz potem utwór „Happy To See You” jeszcze mocniej utwierdza nas w tym przekonaniu, a kolejne nagranie – „One Day” – podnosi poprzeczkę jeszcze wyżej, by następujący po nim, obdarzony niesamowicie nośnym refrenem „Secret Therapy” wyniósł emocje słuchacza na prawdziwe wyżyny. Po chwili mamy wspomnianą już, śpiewaną przez Petera Jonesa, najdłuższą, a przy tym bardzo udaną, kompozycję „Broken”, w której, a także po której, Barock Project wciąż nie daje słuchaczowi chwili wytchnienia, gdyż podkręca jeszcze tempo, wykonując przewspaniały numer zatytułowany „Old Ghost”. A chwilę potem rozpoczyna się niezwykle melodyjna piosenka „Alone’, w której nie dość, że znowu na wokalu pojawia się Jones, to jego głos zaskakująco blisko przybliża się do… Aviva Geffena. Tak, „Alone” to bardzo blackfieldowe nagranie. Naprawdę można się pomylić. I tak jest już do końca płyty. Po drodze mamy jeszcze dwa wyróżniające się fragmenty tego wydawnictwa – mam tu na myśli utwory „Twenty Years” oraz „Waiting”. Może tylko zamykająca album kompozycja „Spies” odrobinę rozczarowuje. Nie dlatego, że jest słaba. Nie, co to to nie. Chciałoby się zakończenia wyjątkowego, z przytupem, fajerwerkami, a nawet z trzęsieniem ziemi. Trzęsienia nie ma, jest za to leciutki niedosyt, który jednak sprawia, że ilekroć krążek przestaje się już kręcić w odtwarzaczu, ręka automatycznie wędruje do przycisku START i od nowa rozpoczyna się przewspaniała muzyczna przygoda z nową muzyką grupy Barock Project. I uwierzcie mi, że dzieje się to każdorazowo po przesłuchaniu tego albumu.

Na koniec najlepsze: płyta trwa… 75 minut. I proszę mi wierzyć, że nawet nie wiadomo kiedy one upływają. To jeden z niewielu tak długich albumów, w przypadku którego żałuję, że trwa… tak krótko. Jedyne co mogę powiedzieć w ramach podsumowania, to: kupcie tę płytę i posłuchajcie jej uważnie, koniecznie w całości. Wystarczy raz, bo potem i tak nie przestaniecie. Świetna rzecz. Już teraz wiem, że mam swojego kolejnego murowanego kandydata do czołowej dziesiątki ulubionych albumów 2017 roku.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok