Nie potrafię rozpatrywać nowej płyty grupy Believe bez kontekstu zespołu Collage. Jakoś teraz, jak nigdy dotąd, oba te zespoły zazębiają mi się ze sobą. Założona ponad 10 lat temu i cały czas kierowana przez gitarzystę Mirka Gila grupa Believe jakoś tak mimowolnie zawsze była w cieniu Collage. Trzeba przyznać, a młodszym Czytelnikom przypomnieć, iż wraz ze swoim pierwszym zespołem Mirek namieszał trochę w latach 90. w neoprogresywnym świecie, przebijając się z nim do ówczesnej czołówki młodych twórców tego gatunku.
Mirkowi i jego Believe nigdy nie udało się zbliżyć do popularności, jaką osiągnęła wtedy ta nasza eksportowa formacja. Następne lata, w trakcie których Collage uparcie milczał, a jego kultowy status narastał, podczas gdy Gil wraz z Believe i innym swoim projektem, Mr. Gil, wydawał kolejne – obiektywnie rzecz ujmując – niezłe albumy, które jednak nie narobiły w sumie chyba tyle szumu, co jeden pamiętny collage’owy album „Moonshine” z 1994 roku (co jest ewidentnym dowodem na to, że nie ma sprawiedliwości na tym muzycznym świecie), wskazywały na to, że już tak chyba na zawsze pozostanie. Szczególnie gdy kilka lat temu ogłoszono reaktywację Collage. Był wielki koncertowy powrót, miała być płyta DVD, miał być album z premierowym materiałem… Tymczasem są jedynie okazjonalne koncerty, jak ten niedawny na Ino-Rock Festival 2017. Ale i Collage jest już też inny niż kiedyś. Już bez Amiriana na pokładzie, bez Karola Wróblewskiego, no i bez Mirka Gila. Gitarzysta powrócił do szyldu Believe, z którym po prawie pięcioletniej przerwie od wydania płyty „The Warmest Sun In Winter” przypomina się teraz swoim fanom albumem zatytułowanym „VII Widows”.
Wydaje mi się, że płytą tą Believe ma realne szanse, by wyjść wreszcie z cienia grupy Collage, ba!, by przebić jej sukcesy sprzed dwóch dekad. I jest ku temu co najmniej kilka powodów. Po pierwsze dlatego, że płyta z premierowym materiałem - w odróżnieniu od zapowiadanego od lat premierowego krążka Collage - fizycznie już jest (jej oficjalna premiera przewidziana jest na 28. dzień października br. i poprzedzona jest trwającą właśnie serią przedpremierowych odsłuchów materiału w różnych miastach Polski), a po drugie, a może przede wszystkim, dlatego że „VII Widows” to po prostu bardzo dobry i bardzo udany album.
Dla zespołu Believe stanowi on w pewien sposób nowe historyczne otwarcie. Zmienił się skład. Za mikrofonem stoi teraz Łukasz Ociepa. Jego barwa głosu i sposób interpretacji tekstów, których autorem jest Robert Sieradzki (siedem smutnych opowieści o życiu, stracie i odchodzeniu), są wypadkową głosów Tomka Różyckiego i Karola Wróblewskiego. Jest też w Believe nowy perkusista – Robert „Qba” Kubajek – mający za sobą pracę w zespole Archangelica. A oprócz nich na pokładzie sami dobrzy znajomi: Przemas Zawadzki na basie, Satomi – nie tylko na skrzypcach, ale i na klawiszach oraz oczywiście Gilu i jego gitara. A właściwie gitarowe partie, które zdobią, a właściwie w ten charakterystyczny dla niego łagodnie liryczny sposób, napędzają każdą kompozycje. Bez dwóch zdań są one największym atutem tego albumu.
Lecz nie jest tak, że na „VII Widows” mamy tylko Mirka Gila, a potem długo, długo nic. Nie. Tym razem Believe przedstawia się nam jako w pełni dojrzały zespół, a jego gra przypomina perfekcyjnie skonstruowaną i doskonale naoliwioną machinę. To, co słyszymy na płycie „VII Widows” to dojrzały, szlachetnie brzmiący prog. Muzyka mocno przykuwa uwagę. Nowy wokalista, choć może mógłby czasem uczynić ze swego głosu nieco większy użytek, brzmi bardzo przyjemnie. Melodie nadal pozostają mocną stroną muzyki zespołu. Chwilami brzmi ona monumentalnie (posłuchajcie „IV” albo „VII”!), chwilami bywa wyciszona. Cały album wydaje się być wypieszczony i wycyzelowany. I nie ma tu mowy o jakiejkolwiek niepotrzebnej spince. Grupa Believe jawi się na „VII Widows” jako wykonawca w pełni ukształtowany, znający swoją wartość, a tworzący ją muzycy idą jak po swoje. Słychać to w każdej minucie tego albumu. Zespół okrzepł, dojrzał i nabrał jeszcze większego doświadczenia. A co najważniejsze, stworzył album brzmiący naprawdę spójnie i równo, i to do tego stopnia, że nie sposób nudzić się na nim ani przez jedną chwilę.
Nowy rozdział? Nowe otwarcie? Rozmawiałem przed kilkoma dniami z zespołem i wiem, że muzycy tworzący Believe wiążą z tym krążkiem spore nadzieje. Gdy tak sobie gawędziliśmy, czułem w ich głosach dumę z tej płyty. Myślę, że uzasadnioną. Bo na „VII Widows” jest czego słuchać. Mam nadzieję, że podobnie ocenią to słuchacze, którzy czym prędzej pobiegną do dobrych sklepów muzycznych i zaopatrzą się w ten album. Muzyczna uczta na wysokim poziomie zapewniona! Nieprzekonanym, albo wahającym się, powiem tylko tyle, że gdyby płytę „VII Widows” firmował swoją nazwą Collage (a zapewniam, że stylistycznie wcale nie jesteśmy daleko), już teraz byłaby ona megawydarzeniem w świecie progresywnego rocka, w którym na lewo i prawo huczałoby wręcz o tym wydawnictwie. Gilu i spółka podchodzą do swojej nowej płyty w bardziej racjonalny sposób: rozumny, przemyślany i bardziej stonowany. Są jednak pewni wartości zawartej na niej muzyki. I mają rację.