Czy ktoś w ogóle pamięta jeszcze amerykańską progrockową formację Moth Vellum? Zespół ten nie funkcjonował zbyt długo, dorobił się zaledwie jednej płyty (jej recenzja tutaj), ale w niszowym światku progresywnego rocka za oceanem osiągnął status grupy kultowej. Jeden z założycieli Moth Vellum, Johannes Luley, kontynuuje swoją karierę w zespole Perfect Beings, wraz z którym z powodzeniem podtrzymuje reputację wschodzącej gwiazdy amerykańskiej progresji, oraz od czasu do czasu wypuszcza na rynek swoje solowe płyty. Tak było w 2013 roku, kiedy to zachwycił swoich fanów albumem „Tales From The Sheepfather’s Grove”, tak jest i teraz, gdy ukazuje się jego nowy krążek zatytułowany „QITARA”.
Od razu powiem, że pod każdym względem to album niezwykły. Ale zanim przejdziemy do samej muzyki, to podkreślmy pewien istotny aspekt tego wydawnictwa, na którym koncentrują się szczególnie amerykańscy recenzenci. Otóż, na nowej solowej płycie Luleya pojawia się wokalista Moth Vellum, Ryan Downe. I choć jego udział jest raczej symboliczny („QITARA” to praktycznie album instrumentalny), bo sprowadzający się do zaśpiewania zaledwie w jednym utworze – „Sister Six”, to nie brakuje spekulacji o możliwej reaktywacji tej legendarnej formacji. Czy należy zatem spodziewać się kolejnej płyty Moth Vellum? Tego nie wiem i proponuję, by dziś tym zagadnieniem nie zajmować się wcale. Wszak do omówienia mamy album, jako się rzekło, niezwykły…
Dlaczego niezwykły? Bo to ni mniej, ni więcej, a album… jazzowy. Luley nigdy nie ukrywał, że jazz to gatunek muzyczny, na którym się wychował i który zawsze go fascynował, ale tym razem postanowił nie tylko nawiązać do najlepszych tradycji jazzu, lecz nagrał album w stu procentach wypełniony muzyką na wskroś jazzową. Album absolutnie oszałamiający niesamowitą jakością dźwięków. Szczególnie gitarowych. Zresztą Luley używa na tej płycie całą paletę swoich ulubionych instrumentów, począwszy od ‘58 Les Paul Junior, poprzez różne rodzaje Stratocasterów, orientalny satur, Guild 12-string acoustic, akustyczny Claxton EM-C, aż po Godin Glissentar, klasyczny Fender Tele i wspaniale brzmiący Gibson ES 175. Dzięki tym instrumentom oraz autentycznej pasji autora powstał album nie tylko głęboko zanurzony w najlepszej gitarowej tradycji, ale nadspodziewanie innowacyjny i konsekwentny w poszukiwaniu nowych możliwości brzmieniowych. Jedenaście utworów, z których większość to autorskie kompozycje Luleya (choć w zestawie tym znaleźć można kompozycje Jana Hammera „Red And Orange” oraz „Faces in Reflection” autorstwa George’a Duke’a) naprawdę robi wrażenie. Pełna jazzowych i jazzrockowych improwizacji muzyka w wydaniu Luleya i towarzyszących mu gości, która przypomina mi brzmienia spod znaku Mahavishnu Orchestra, jest jakby nie z tego muzycznego świata, a samo wykonanie utrzymane jest na najwyższym z możliwych poziomów. Nic dziwnego, wszak oprócz Ryana Downa, do nagrania płyty "QITARA" Johannes Luley zaprosił wielu znamienitych muzyków, jak Katisse Buckingham (to bliski współpracownik m.in. Herbie Hancocka, Andy Summersa i Prince’a), Otmaro Ruiza (Jon Anderson, John McLaughlin, Arturo Sandoval, Gino Vanelli), Michaela Huntera (Tom Petty, Stanley Clarke, Lenny Kravitz) czy Scotta Kinseya (swego czasu działał w zespołach Joe Zawinula i Robbena Forda).