Nie jestem jakiś szczególnym entuzjastą synthpopowej stylistyki, ale od czasu do czasu lubię posłuchać dobrych, nasączonych syntezatorowym brzmieniem, melodyjnych piosenek. Pewnie dlatego zawsze wysoko ceniłem dokonania grup pokroju Depeche Mode, OMD czy niektórych artystów młodszego pokolenia z naszego krajowego podwórka, jak np. grupy Half Light.
„4.3.” to trzeci album kompozytora i wokalisty Adama Płotnickiego (debiutował płytą „Safe” z zespołem Crystal Lake). Zawiera on dziewięć premierowych kompozycji utrzymanych w klimacie synthrockowym. Są to zaśpiewane po angielsku melodyjne utwory w ciekawych i nowoczesnych aranżacjach. Na albumie znajdziemy dużo przestrzennych dźwięków zagranych na syntezatorach przez Plotnicky’ego, dopełnionych riffowo - przestrzenną gitarą jego wieloletniego współpracownika, Karola Szolza, którego solówki pięknie kolorują całość materiału. Polecam szczególnie jego grę w utworze „Drugs And Lies”. Świetna robota!
Albumu "4.3." słucha się znakomicie. Jego tyleż lakoniczny, co enigmatyczny, tytuł ma zapewne głębsze uzasadnienie, ale mnie kojarzy się z końcowym wynikiem porywającego meczu Francja – Argentyna na niedawno zakończonym Mundialu. Płyta jest co najmniej tak dobra jak tamten znakomity mecz i w gruncie rzeczy pod względem stylu wydaje się brzmieniową podróżą w lata 80. i 90. odbytą z perspektywy XXI wieku z efektowną domieszką klasycznych instrumentów, takich jak skrzypce (wspaniała Zuzanna Kaczmarek w utworze „Keep The Faith”) i dęciaki (jak np. w „Sweden Project”) oraz fajnymi orkiestracjami (jak w „No One Can Prove”). Warto podkreślić udział w nagraniach kilku znakomitych gości wspomagających Plotnicky’ego. Są nimi: doskonale wszystkim znany Ryszard Kramarski, który wykonał solo na moogu w utworze „Have A Nice Day”, wokalista Tom Horn (słyszymy go w „No One Can Prove”) oraz Michał Płotnicki. Podejrzewam, że ten ostatni – sądząc po charakterze zagranej przez niego melodii (fortepianowa etiuda Heleny Gnesiny) jest stawiającą pierwsze muzyczne kroki pociechą naszego głównego bohatera.
Dobry wokal, fajne melodie, przyjemne brzmienia, klimat jak na płytach Ultravox i Depeche Mode (chyba najlepiej oddany jest on w dołożonej jako bonus koncertowej wersji nagrania "Fire Room", które pamiętamy z poprzedniej studyjnej płyty Plotnicky'ego „Devotion”)… Czegóż trzeba więcej w trakcie trwających właśnie wakacji? Może jeszcze gorących promieni słońca, cienia pod palmami i odrobiny ulubionego płynu w szklaneczce. Nie zapomnijcie spakować tej płyty do walizki, gdy będziecie wybierać się na urlop.