Oj, pozmieniało się na nowej płycie grupy Nosound. Giancarlo Erra sporo pozmieniał w swoim życiu prywatnym, na dobre zakorzenił się w Londynie, dokonał też paru retuszów w składzie swojego zespołu (basista Orazio Fabbri zajął miejsce Alessandro Luciego, perkusista Ciro Iavarone zastąpił Giulio Caneponiego), a przede wszystkim dokonał sporej stylistycznej wolty w porównaniu do poprzednich albumów. Już poprzednia płyta „Scintilla” (2016) zapowiadała zmiany, ale nowy krążek Nosound zatytułowany „Allow Yourself” to już nie tylko retusz, ale całkowicie nowa jakość w dorobku zespołu, niezwykle mocno eksponująca elektroniczne brzmienia oraz wykorzystująca liczne wpływy alternatywne. Jeszcze nie tak dawno porównywano Nosound do Porcupine Tree, lecz na „Allow Yourself” włoskiemu zespołowi znacznie bliżej jest do Archive, Portishead czy The National niż do Jeżozwierzy.
Giancarlo Erra wyjaśnia to tak: "Tytuł albumu „Allow Yourself” odzwierciedla potrzebę zmian i wskazuje na oderwanie się od historii i minionych wpływów. Ale zmieniła się nie tylko muzyka. Co dla mnie równie ważne, to teksty. One również się zmieniły, stając się obrazem naszej teraźniejszości, ale też głosem nadziei. Słowa i dźwięki moich utworów są teraz minimalistyczne, ale też i bardziej zwarte, a gitary zostały schowane w tle na rzecz elektroniki. Akustycznym bębnom towarzyszą sample i automaty perkusyjne, zaś wokale nie są już tak wycofane jak kiedyś…”.
Nic dodać, nic ująć. Myślę, że dla niejednego słuchacza płyta „Allow Yourself” będzie sporym zaskoczeniem. Choć trzeba też przyznać, iż emocje i klimat nadal pozostały prawdziwymi trademarkami muzyki Nosound. Niezwykłą cechą tego, co słyszymy na nowej płycie jest to, że najlepiej skoncentrować się na wyrażanych przez Errę uczuciach, a nie na samych dźwiękach. Bo brzmienie poszczególnych instrumentów, różne pozamuzyczne odgłosy im towarzyszące, orkiestracje i nieoczywiste, a często połamane, rytmy są wytworem emocji wyrażanych za pośrednictwem muzyki. Jeśli komuś szybko uda się to zrozumieć w trakcie słuchania tej płyty, ten odkryje sporo i wyciągnie z tej płyty najwięcej. Bo intensywna ekspresja emocji jest kluczową cechą nowej muzyki Nosound.
Utworów na tej krótkiej (39 minut z sekundami) płycie jest aż 11. Można więc wyobrazić sobie, że nie są one zbyt długie – najkrótszy, finałowy „Defy”, trwa ledwie 2 minuty i 6 sekund, a najdłuższy to ledwie pięciominutowy „Weights”. Niektóre kończą się czy gwałtownie urywają w momencie, kiedy wydaje się, że powinny się dopiero rozwijać. Niespełnienie? Zawieszenie w pustce? Ten często stosowany przez Errę zabieg stylistyczny sprawia, że wszystkich nagrań na nowej płycie słucha się jakby było się pogrążonym w półśnie, ba! często nawet w głębokim sennym stanie, a większość z nich przypomina lament rannego ptaka unoszącego się nad pogrążonym w marazmie świecie albo bezsilny krzyk stworzenia zamkniętego w klaustrofobicznym schronieniu, które zamiast wybawieniem okazuje się być pułapką. Dużo emocji, mnóstwo przymglonych klimatów, poczucie niepokoju i niespełnienia, dźwiękowa łamigłówka, atmosfera totalnego przygnębienia, lawina muzycznych niejasności i niedopowiedzeń…
„Allow Yourself” jest odważnym krokiem otwierającym nowy kierunek dla Nosound. Zmienił się styl, akcenty zostały przesunięte w stronę elektronicznej alternatywy, a Giancarlo Erra w emocjonalny sposób wysunął swój apel do odbiorców swojej muzyki o solidarność, o to, by połączyć się jako ludzkość, aby uratować siebie i świat w którym żyjemy. Świat, który nieuchronnie zmierza gdzieś w ślepy zaułek. Przyznam, że choć nie do końca odpowiada mi nowy styl i kierunek, w którym na „Allow Yourself” podąża Nosound, to bardzo szanuję Giancarlo Errę za artystyczną odwagę i emocjonalne przesłanie, szczególnie w czasach, gdy wygląda na to, że wszystkim nam potrzebna jest odrobina refleksji i mnóstwo zdrowego rozsądku. Nawet tylko po to, wyrwać się z odrętwienia.