Równo rok temu po raz pierwszy przedstawialiśmy na naszych łamach formację Pinn Dropp, która zaprezentowała się wtedy EP-ką „Re:Verse, Re:Treat”, Re:Unite”” zawierającą trzy opublikowane w internecie single. Nagrane one zostały w trzyosobowym składzie (Piotr Sym – gitara i instrumenty klawiszowe, Dariusz Piwowarczyk – perkusja oraz Mateusz Jagiełło, którego Czytelnicy naszego portalu doskonale pamiętają z jego działalności solowej, m.in. z wydanej w 2017 roku płyty „Nieśmiertelny”) i zrobiły na progrockowej publiczności, która domagała się od zespołu jak najszybszej premiery właściwej, pełnowymiarowej płyty, bardzo dobre wrażenie. „Mamy sporo do przekazania i chcemy dzielić się naszą muzyką z ludźmi, którzy tak jak my są pasjonatami tego rodzaju grania” – mówił wtedy Piotr Sym, ale jak się okazuje musiał minąć aż rok, by Pinn Dropp oficjalnie zadebiutował albumem zatytułowanym „Perfectly Flawed”.
Album zawiera siedem utworów, a w jego programie znajdujemy wszystkie trzy kompozycje znane już z EP-ki, oczywiście w nagranych na nowo poprawionych wersjach („Cyclothymia” – zaaranżowany z rozmachem, 15-minutowy epicki utwór, do którego powstał teledysk dostępny na kanale YouTube. To historia opowiadająca o przeżyciach człowieka zmagającego się z niemożliwymi do pokonania problemami emocjonalnymi, która wraz z utworem „Unresolved” oraz formalnie rozbudowanym „Perfectly Flawed” tworzy triadę kompozycji połączonych wspólnym wątkiem tekstowym; „Unresolved” – nieco krótszy, 10-minutowy utwór przypominający niektórym dokonania Yes czy Rush oraz „Kingdom of Silence” – melodyjna i nastrojowa piosenka, dzięki której muzycy Pinn Dropp udowodnili, że oprócz grania trudnej muzyki, potrafią również tworzyć utwory zahaczające o stylistykę pop) oraz cztery premierowe nagrania: „Significant Someone”, które w błyskotliwy sposób otwiera płytę i zachwyca swym neoprogresywnym brzmieniem, ciekawymi syntezatorowymi pasażami, finezyjnymi partiami gitar oraz - jak zawsze – intrygującym śpiewem Mateusza. Dwa kolejne utwory to dwie części kompozycji „Fluorescent Dreamscape”, które niczym okładki książki spinają włożoną pomiędzy nie 20-minutową tytułową suitę. O niej za chwilę, a wracając jeszcze do „Fluorescent Dreamscape”, to obie części prezentują się znakomicie. Oprócz naturalnych atutów, które Pinn Dropp posiada w szerokim arsenale swojego artystycznego potencjału, umiejętnie wykorzystywane są w nich elementy pozamuzyczne – m.in. głos Alana Wattsa, znanego w XX wieku popularyzatora filozofii i religii wschodnich. Jego przejmujący głos, intonacja i to, w jaki sposób mówi, idealnie pasuje do tych utworów i świetnie wpisuje się w ich klimat. Jak już wspomniałem, obie części „Fluorescent Dreamscape” to bardzo udane utwory posiadające swój unikalny, rzekłbym: bardzo „pinndroppowy” klimat. Zwracam na nie szczególną uwagę.
No i wreszcie wspomniana już kompozycja tytułowa. A właściwie „pięcioaktowa sztuka wg Pinn Dropp”, bo tak nazwana jest ona w poświęconej jej miniksiążeczce wypełniającej kieszeń digipaku, w który opakowana jest płyta „Perfectly Flawed”. Stanowi ona główne danie całego albumu i zbudowana jest z pięciu zróżnicowanych, ale bardzo spójnych brzmieniowo części, które literacko przeprowadzają słuchacza przez teraźniejszość, przyszłość i przeszłość, a muzycznie stanowią jedną z ciekawszych neoprogresywnych suit w historii polskiego prog rocka. Duże brawa, bo jej wysoki poziom (raz pojawiją się tu klimaty a'la Dream Theater, raz a'la Pink Floyd, a raz a'la Queensrÿche) wynosi grupę Pinn Dropp na jeszcze wyższą orbitę, czyniąc cały album „Perfectly Flawed” wydawnictwem doprawdy wyjątkowym.
Warto wiedzieć, że zespół nagrał go już jako kwartet (do tria wyżej wymienionych muzyków dołączył basista Paweł Woliński) i panowie zaprezentowali na nim wysmakowaną, dojrzale brzmiącą, na wskroś progrockową muzykę ze znakiem wysokiej jakości. Jestem pewien, że „Perfectly Flawed” trafi w gusta sympatyków gatunku i, sądząc po pierwszych reakcjach w światowych mediach, to nie tylko w kraju, ale i za granicą. Kto wie, może czeka ich kariera na miarę Riverside, które przetarło drogę i wyrobiło dobrą markę progrockowym zespołom znad Wisły? Poczekamy, zobaczymy, ale z całego serca życzę im sukcesów przekraczających ich własne oczekiwania. Bo tym, co pokazali na „Perfectly Flawed” z pewnością na nie zasługują.
I jeszcze jedno: ta płyta – wbrew swojemu tytułowi - wcale nie wydaje się ‘idealnie wadliwa’…