Po trzech latach od średnio udanego albumu „Kowtow” (1988) przyszła pora na kolejny studyjny album grupy Pendragon. Właściwie to w 1991 roku otrzymaliśmy dwa wydawnictwa tego zespołu (drugim była składanka „The Rest of Pendragon”). Płyta „The World” zawiera około godziny muzyki. A jaką zawiera muzykę?
Całość rozpoczyna się dość skocznym numerem „Back In The Spotlight”. Podobne tego typu rozwiązania melodyjne mieliśmy już wcześniej na „The Jewel” (chociażby w utworze „Higher Circles”). Można powiedzieć, iż jest to typowy numer jak przystało na Pendragon w tym wcieleniu. Obrany wcześniej kierunek na dobre wykrystalizował w tym właśnie nagraniu. Warto wspomnieć, że na kolejnych wydawnictwach zespołu pojawi się więcej tego typu numerów. Kolejna kompozycja, „The Voyager”, rozpoczyna się delikatnym motywem hinduskim granym na gitarze akustycznej, a po chwili wchodzi piękne delikatne solo na klawiszach (Clive Nolan w znakomitej formie). Chwilę potem utwór rozkręca się w typowy dla Pendragonu sposób. Dalej jest kilka solówek na klawiszach, w tym jedne z najpiękniejszych, jakie Clive Nolan zagrał w tym zespole. Zaraz po nim następuje solo gitarowe Nicka Barretta. Jest to zdecydowanie jeden z najpiękniejszych numerów w dorobku zespołu. „Shane” to zwarta i niezbyt długa kompozycja, która też robi świetne wrażenie. Zwłaszcza dzięki solówkom gitarowym i klawiszowym. W „The Prayer” następuje wyciszenie i uspokojenie nastroju, a chwilę później mamy prawdziwą ucztę muzyczną w postaci trzyczęściowej, trwającej nieco ponad 20 minut, kompozycji „Queen of Hearts”. Suita obfituje w częste zmiany nastroju, mamy wspaniałą współpracę pomiędzy Nickiem Barrettem, a Clive’em Nolanem (ach te uzupełniające się wzajemnie solówki gitarowe i klawiszowe!), zaś najbardziej charakterystycznym fragmentem jest ostatnia jej część. Jest to prawdziwy majstersztyk. Warto wspomnieć, iż podobne rozwiązania pojawią się na dwóch kolejnych albumach zespołu. Całość kończy spokojna balladka „And We’ll Go Hunting Deer”. To taka jakby kołysanka na dobranoc i na koniec płyty.
„The World” to album bardzo udany, ale nie jest to moim zdaniem najlepsza płyta zespołu. Jest na niej parę charakterystycznych momentów, są fragmenty, które błyskawicznie wpadają w ucho (zwłaszcza „The Last Waltz” - ostatnia część suity „Queen of Hearts”). Widać, że zespół odnalazł właściwą drogę muzyczną, którą rozwinął na swoich dwóch kolejnych albumach.