Nieczęsto trafiają do nas muzyczne propozycje z Czech. Wielka to szkoda, ponieważ tak samo jak piękny jest kraj naszych południowych sąsiadów, z magiczną Pragą na czele, tak samo wiele cudownych dźwięków, muzyki różnego gatunku można tam odnaleźć. Choć czeska scena progresywna jest o wiele mniej prężna niż nasz rodzima, to, proszę wierzcie mi, są tam niezwykle interesujące grupy, które są warte docenienia i zachwytu.
Jednym z takich zespołów jest formacja Different Light, o której bardzo pozytywne słowa, w recenzji poprzedniego wydawnictwa „The Burden Of Paradise”, padły na naszym portalu już przed czterema laty (małoleksykonowa recenzja pod tym linkiem).
Dla krótkiego przypomnienia, liderem tego projektu jest wywodzący się z Malty kompozytor i muzyk Trevor Tabone. Początki jego aktywności muzycznej sięgają roku 1994, kiedy to na rodzimej Malcie wraz z Markiem Agiusa Cesareo, Riechie Rizzo i Trevorem Catanią powołał do życia formację Different Light. Zespół w 1995 roku sporo koncertował, by w końcu w czerwcu 1996r. wydać swój debiutancki album „All About Yourself”. Wartym odnotowania faktem, w tej wczesnej historii grupy, są występy jako support dla samego Fisha. Latem 1999 roku po wcześniejszych roszadach personalnych, zespół zakończył niestety pierwszy etap swojej działalności.
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Trevor Tabone postanowił osiedlić się w Pradze i tam dzięki swój konsekwencji postanowił zreformować i odrodzić Different Light, już z czeskimi muzykami w składzie. W 2009 r. pojawił się na rynku drugi album „Icons That Weep”, a w 2016 wspaniale przyjęty „The Burden of Paradise”.
Najnowsze dzieło Trevora pierwotnie było zapowiadane na maj 2019 roku. Praca nad nim przeciągała się jednak i ostatecznie cyfrowa premiera czwartego krążka zatytułowanego „Binary Suns (Part 1 - Operant Condition)” przypadła na 17 stycznia bieżącego roku album CD ukaże się w lutym). Grającemu na instrumentach klawiszowych i śpiewającemu liderowi Trevorowi Tabone tym razem towarzyszyli następujący muzycy: Peter Lux – gitary, chórki, Jirka Matoušek - bas oraz David Filak – perkusja.
„Binary Suns – Part 1” to album koncepcyjny i jak sam tytuł sugeruje, będzie składał się z dwóch części i być może właśnie ten fakt przełożył się na przesuniecie premiery wydania. Na płycie zamieszczonych jest z 6 kompozycji, z których cztery to prawdziwe progrockowe kolosy. Album otwiera pierwszy z nich, trwający blisko 9 minut, utwór „Amphibians”, który jest wspaniałym wstępem do tego zaczarowanego świata dźwięków. Trevor, jak na prawdziwego lidera przystało, gra na instrumentach klawiszowych i posiada niezwykle przyjemny, ciepły wokal, który dominuje na całej płycie. Jednak nie są to żadne wirtuozerskie i ekwilibrystyczne popisy gry na klawiszach, a niezwykle subtelnie i misternie konstruowane melodie według najlepszych reguł współczesnego rocka progresywnego. Te urocze dźwięki pianina, z wieloma harmoniami i świetnymi dialogami z gitarą, która również odgrywa znaczącą rolę, wypełniają praktycznie cały album. Najdłuższa kompozycja to, uwaga!, trwająca ponad 21 minut suita „Spectres And Permanent Apparitions”. Dzieje się w niej tak wiele, że nie sposób tego opisywać, ale zapewniam, że każdy entuzjasta rocka progresywnego doceni jej kunszt i poziom muzyczny.
Krótsze „przerywniki” tej muzycznej uczty to dwa około czterominutowe utwory „Faith” oraz „The Answer”. Szczególnie ten drugi mógłby być ze względu na swój czas trwania, a przede wszystkim na przebojowy potencjał, z powodzeniem prezentowany w dobrych rozgłośniach radiowych. Album wieńczą dwie muzyczne epickie opowieści: „Two Faces” oraz „On The Borderline”.
Płyta jako całość broni się swoim wysokim poziomem. Na próżno szukać tu słabszych momentów, a za to z każdym kolejnym przesłuchaniem możemy odkrywać wiele wysublimowanych, a czasami majestatycznych dźwięków. Dawno nie słyszałem albumu, na którym fortepianowe brzmienie stanowi główną podstawę całej dramaturgii. Nie sposób nie docenić też niezwykłej, łagodnej barwy głosu Trevora Tabone, która mi osobiście kojarzy się z Rogerem Hodgsonem z grupy Supertamp i Lesem Holroydem z Barclay James Harvest.
Na koniec bezwzględnie chciałbym wspomnieć o niezwykle sugestywnej okładce płyty będącej symbolicznym zilustrowaniem tytułu. „Binarne słońce” przedstawione za pomocą zerojedynkowych znaków to wymowny symbol naszej wszechobecnej cybernetycznej rzeczywistości. Praktycznie wszystko co nas obecnie otacza i z czym mamy codziennie do czynienia składa się z tych bezdusznych ciągów liczb. Nie potrafimy już przecież każdego dnia funkcjonować bez PINów, kodów dostępów, haseł, wszelkich możliwych aplikacji, które z niezwykłą matematyczną precyzją wskazują nam ile spalamy kalorii, ile przebyliśmy kilometrów, ile śpimy, za ile i w jakim tempie będziemy w punkcie docelowym, kiedy i jak długo będzie padał deszcz i kiedy zaświeci słońce. Czy pogrążając się i zatracając coraz bardziej w tej zerojedynkowej sztucznej inteligencji, nie zapominamy coraz częściej, że człowiek obrażony jest naturalnymi zmysłami? Przecież nie ma nic cenniejszego w życiu niż widzieć i podziwiać piękno otaczającej nas natury i przyrody, delektować się jej prawdziwymi dźwiękami, rozkoszować się smakami i zapachami wszelkich plonów jakie rodzi nam ziemia, czy w końcu cieszyć dotykiem na twarzy kroplami wiosennego, ciepłego deszczu, przyjemnym chłodzącym letnim wiatrem i płatkami śniegu w zimie…
Nie zapominajmy, że właśnie to wszystko daje nam Prawdziwe Słońce, które odpowiedzialne jest za cały cykl pór roku, klimat i pogodę. Czy nie przyszedł w końcu czas zastanowić się poważnie nad tym, że Binarne Słońce tego nam nie zapewni, a wręcz przewinie zabierze i zniszczy wszystko?... Że może nadejść w końcu niestety taki dzień, kiedy nie będzie nam dane zobaczyć już prawdziwego wschodu i zachodu słońca, a żadna aplikacja nam tego nie zrekompensuje? Szczerze polecam, aby myśleć o tym coraz częściej, póki nie jest za późno…
I szczerze polecam tą niezwykłą płytę!