Końcówka ubiegłego roku obfitowała w kilka bardzo ciekawych wznowień albumów ważnych dla polskiej muzyki (prog)rockowej. Po raz pierwszy na winylu ukazała się płyta „Moonshine” Collage oraz ponownie wydany został od dawna niedostępny na tym nośniku „Cinematic” Lebowskiego. Do tego grona zaliczyć też można nową wersję „Master & M” bielskiej formacji Lizard.
Na początek trochę historii. Pierwszą wersję płyty kupiłem podczas koncertu... Millenium w czerwcu 2013 roku. Ukazała się ona po dość długiej, siedmioletniej przerwie. Przyniosła podzieloną na pięć rozdziałów opowieść inspirowaną książką Michaiła Bułhakowa „Mistrz i Małgorzata”. Słowo inspiracja jest tu bardzo ważne – nie jest to bowiem rockowa wersja tego dzieła, lecz „impresje słowno – muzyczne” na jego temat.
Zmianie uległo brzmienie zespołu. Wpływ na to miały roszady w składzie. Zabrakło grającego na klawiszach (i co ważniejsze na skrzypcach) Krzysztofa Maciejowskiego oraz perkusisty Mariusza Szulakowskiego (jak się okazało, on zniknął ze składu tylko na chwilę). W ich miejsce pojawili się Paweł Fabrowicz (klawisze) oraz Arkadiusz Szałajko (perkusja). Najbardziej słyszalną zmianą jest zatrudnienie dodatkowego gitarzysty Daniela Kurtyki, którego gra skierowała zespół w bardziej hardrockowe rejony, choć z zachowaniem lizardowskiej tożsamości. Na jej straży stanęli „weterani” - basista Janusz Tanistra oraz lider, wokalista, gitarzysta, autor muzyki i tekstów oraz nadworny grafik w jednej osobie - Damian Bydliński.
Pierwszy nakład (wydany przez Lynx Music) już dawno został wyczerpany. Wielu fanów dobrej muzyki liczyło zatem, że doczeka się wznowienia. Życzenie to spełniło się w listopadzie ubiegłego roku, gdy do naszych rąk trafiła zremiksowana i zremasterowana wersja albumu. W tym nowym miksie autorstwa producenta i realizatora Marcina Piekło bardziej do przodu wysunięte zostały partie klawiszy równoważąc gitary i nadając całości nieco bardziej syntezatorowo – ambientowego charakteru. Co ważne – do tej nowej wersji nie została dograna ani jedna nuta. Wszystkie dźwięki zostały nagrane podczas oryginalnych sesji. Sam kształt poszczególnych utworów nie uległ zmianie. Jedynie otwierający „Chapter I” zyskał dwuminutową kodę, która wydłużyła ten już wcześniej najdłuższy rozdział do prawie szesnastu minut. Trzeba przyznać, że wszystkie zabiegi studyjne jakim został poddany album przyniosły niesamowity efekt! Brzmi on świeżo i niezwykle selektywnie.
Dodatkową atrakcją tego wydania są bonusy, które zostały dodane do poszczególnych nośników. Są to nagrania koncertowe zarejestrowane we wrześniu 2015 roku w bielskim klubie Klimat podczas koncertu z okazji 25-lecia grupy. Na winylach otrzymaliśmy „Woland's Great Ball part I (Chapter I live)” i „Woland's Great Ball part II (Chapter II live)”, a na wersji kompaktowej i kasetowej „Woland's Great Ball part III (Chapter IV live)”. Można zauważyć, że na potrzeby wykonań na żywo „Chapter I” został skrócony do niecałych 10 minut. Warto zwrócić uwagę, że podczas koncertów za zestawem perkusyjnym ponownie zasiadł Mariusz Szulakowski i nie oddał tego miejsca do dziś, a Arkadiusz Szałajko zagrał gościnnie na jubileuszowych występach na różnych instrumentach perkusyjnych.
Trzeba przyznać, że nowa edycja została przygotowana z niezłym rozmachem. Album ukazał się w formie płyty CD wydanej w digipacku, w wersji winylowej (w dwóch wariantach kolorystycznych) w okładce typu gatefold z insertami oraz kasecie magnetofonowej. Jakby komuś było mało, to mógł (czas przeszły, gdyż nakład jest już wyczerpany) zaopatrzyć się w „magiczne pudło” zawierające:
- metafizyczne dwie płyty LP z insertami,
- nadnaturalny audio CD digipack,
- astralna kaseta,
- paranormalny poster 50x70cm,
- mistyczny insert zawierający zdjęcia nieznanych,
- zaświatowe, jednoosobowe zaproszenie na wielki Bal u Wolanda - ważne do końca,
- tajemniczy notes z logo Lizard - przeznaczony do notowania dziwnych zdarzeń, które niebawem nastąpią,
- kabalistyczny amulet z logo Lizard, którego przeznaczenie ujawni się we właściwym czasie.
Zmianie uległa też szata graficzna. Nadal centralnym elementem jest obraz twarzy demona / diablicy, z tym że została ona zmniejszona i umieszczona na tle gmachu. Nazwa zespołu, logo i tytuł albumu zostały wtopione w tło i są prawie niewidoczne. Całość sprawia wrażenie jeszcze bardziej upiornej i tajemniczej niż w oryginale. Na tylnej okładce w oknach gmachu możemy dostrzec postacie szóstki muzyków grupy (w tym obu perkusistów).
Jeśli ktoś nie zna jeszcze tego albumu, to szczerze polecam. A jeśli ktoś ma pierwsze wydanie, to z całą pewnością powinien sięgnąć po to wznowienie. Mimo, że nie zawsze takie zabiegi spotykają się z przychylnymi reakcjami, to jednak w tym przypadku Artystom udało się tchnąć nowe życie w znany materiał i jeszcze bardziej uwypuklić jego wspaniałe brzmienie.