Marquette - Into The Wild

Artur Chachlowski

Znawcom współczesnej sceny niemieckiego progresywnego rocka nazwisko Markusa Rotha znane jest doskonale. To kompozytor i keyboardzista znany z działalności w kilku dobrze rozpoznawalnych formacjach, m.in. Horizontal Ascension czy Force Of Progress (wiosną br. recenzowaliśmy na naszych łamach płytę „A Secret Place”).

Jak się okazuje, Markus Roth to niespokojnych duch i pod koniec lata wypuścił na rynek album „Into The Wild” swojego kolejnego projektu – Marquette. Jest to w większości instrumentalna płyta (tylko dwa z ośmiu wypełniających ją tematów zawierają ścieżki wokalne, które wykonuje Maurizio Menendez). Stylistycznie plasuje się ona w duchu mainstreamowego, dość przystępnego w odbiorze, prog rocka z melodyjnymi utworami, wśród których wyróżnia się blisko dwudziestominutowa tytułowa suita. To album dość eklektyczny, poszczególne utwory falują, kręcą się wokół pewnych tematów niczym pełna meandrów rzeka, wszystkie są ze sobą stylowo powiązane. Wszystkie zawierają też szerokie spektrum elementów zaczerpniętych z różnych gatunków – od symfonicznego rocka, poprzez hard rock, jazz, ambient, muzykę kameralną czy nawet postindustrialną aż po ewidentne etniczne nawiązania, lecz cały czas spinającą je klamrą jest dość pojemnie potraktowany tu stary, dobry prog rock.

Album „Into The Wild” jest świetnie wyprodukowany, finezyjnie zaaranżowany i posiada fascynującą akustyczną przestrzeń, w której każdy z instrumentów posiada wystarczająco dużo miejsca, by choć przez chwilę błysnąć na tle innych. Te wielowarstwowe aranżacje czynią te płytę wielce intrygującą i przez cały czas przykuwającą uwagę słuchacza. Obiektywnie rzecz ujmując, to niezły, całkiem dobrze poukładany album, który praktycznie nie ma słabych punktów i przez cały czas płynący swoim wartkim, choć często dość pokrętnym, nurtem.

Opis tej płyty nie byłby kompletny, gdyby nie jej warstwa literacko-liryczna. Album „Into The Wild” jest muzyczną wizją Markusa Rotha na temat historii życia ekscentrycznego podróżnika Christophera McCandlessa, który pod nazwiskiem Alexander Supertramp bez pieniędzy, zapasów żywności oraz sprzętu, przemierzał Stany Zjednoczone, by w 1992 roku umrzeć z wygłodzenia na tzw. Szlaku Stampede na Alasce. Historię jego życia opisał w swojej bestsellerowej książce Jon Krakauer, a Sean Penn na jej podstawie nakręcił w 2007 roku film „Wszystko za życie”, który uzyskał kilka nominacji do Oskara. Teraz tę opowieść o poszukującym sensu istnienia wędrowcu muzycznie pięknie zilustrował Markus Roth.

O ile już sam jej muzyczny koncept, moim zdaniem broni się bardzo dobrze, to w powiązaniu z kontekstem podróży McCandlessa, jego przygód i chęci ucieczki od cywilizacji, no i kształtowania poglądu na temat świata przy okazji spotykania na swe drodze różnych ludzi, czyni omawiany dziś przeze mnie album jeszcze bardziej fascynującym i skłaniającym do głębszej refleksji…

MLWZ album na 15-lecie Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku