Muzyka jest wszechstronną formą wyrażania uczuć. Jest uniwersalnym językiem, który nie zna pojęcia granic, nie ma barw i przynależności politycznych, unosi się niczym poranna mgła nad wszystkimi podziałami, animozjami, które starają się w nas zasiać i zakorzenić możni tego świata - ludzie bezwzględnej władzy, jakich dzisiaj coraz więcej niestety…
Uwielbiam odkrywać takie skarby jak TEN ALBUM, bez względu na kraj, z którego pochodzą! Najważniejsze w tym poszukiwaniu jest dla mnie szczerość, ukryte w dźwiękach emocje i wyrażona za pomocą nut, wrażliwość artystów, którzy chcą opowiedzieć słuchaczowi o doświadczeniach i ponadczasowych wartościach dotyczących każdego człowieka.
Echoes and Signals to zespół, który pochodzi z blisko półmilionowego miasta Tuła, leżącego około 200 km w linii prostej, na południe od Moskwy. Miasto to jest ogromnym ośrodkiem przemysłowym, znanym przede wszystkim z produkcji zbrojeniowej i metalurgicznej. To właśnie w Tule produkuje się m. in. słynne karabiny Kałasznikowa. W tym oto mieście w 2012 roku Fedor Kivokurtsev, Alexey Zaytsev oraz Vladimir Pozdyshev powołali do życia kapelę Echoes And Signals.
Od samego początku ich muzyka była wypadkową przede wszystkim post rocka z bogatą domieszką elementów rocka progresywnego i eksperymentalnego metalu. Zadebiutowali EP-ką „Comma” w 2012 roku. Pierwszy pełnowymiarowy album Ouroboros” wydali w 2013r. i podobnie jak kolejne dwa następne „V” (Five) z 2014 oraz „Monodrama” z 2017 r. były płytami zawierającymi muzykę instrumentalną (za wyjątkiem kompozycji „Caught by the water” z „V”, w której słychać wokal artysty ukrywającego się pod pseudonimem Adean, oraz „Lead Astray” z „Monodramy” gdzie możemy podziwiać śpiew doskonale znanej chociażby z Iamthemorning - Marjany Semkiny).
Wydany 9 kwietnia br. „Mercurial” to album zawierający niesamowity wokal Fedora Kivokurtseva, przypominający momentami Einara Solberga z Lepousa. Biorąc pod uwagę jego atrakcyjność, aż dziwi mnie to, że nie został on wykorzystany dużo wcześniej, na poprzednich wydawnictwach. Alexey Zaytsev, tak jak wcześniej, jest odpowiedzialny za bas i keyboardy. Natomiast jedyną, ale za to jak znacząca zmiana miała miejsce za zestawem perkusyjnym, za którym zasiadł Leo Margarit, francuski perkusista, doskonale znany z kapeli Pain of Salvation.
Jak mówią sami muzycy o swoim najnowszym dziele:
„"Mercurial" to podróż. Podróż przez mroczną i chaotyczną przestrzeń, w której wszystko jest niestabilne jak rtęć sama w sobie. Wszystko zaczęło się od snów. Widziałem ciemne jezioro, było prawie jak zaćmione słońce otoczone ogromnymi lodowymi szczytami. Wzywało mnie i grawitowało, a nikt nie wiedział co jest w środku. Wszystko zaczęło się od snów. Czym w końcu są sny?... Racjonalizacja trzyma nas w bezpiecznym miejscu. Ale wszyscy jesteśmy kwestionowani przez coś z wewnątrz. Czy zauważyłeś, że wszystkie twoje fundamenty są całkowicie pogrążone w szaleństwie? Wszystko zaczęło się od marzeń. Tkwiąc w przemianie jesteśmy całkowicie zagubieni, czy wszystko jest prawdziwe, czy nie? Człowiek dąży do rozumu tylko po to, aby móc ustanowić dla siebie zasady. Życie samo w sobie nie ma żadnych zasad. Wszystko zaczyna się od snów. To dekompozycja. To konfrontacja. To mroczna podróż przez puste pola. Wszystko musi zostać rozpuszczone i zredukowane do formy, z której powstało. I wtedy zaczyna się nowy rozdział.”
„Mercurial” to album, który praktycznie opuszcza na dobre postrockowe tory swoich poprzedników. To podróż już w zupełnie inne rejony ambitnych odmian rocka. Słychać tu klimaty znane z mrocznych zakamarków płyt Anathemy, Katatonii, Antimater czy Porcupine Tree i pierwszych „depresyjnych” dokonań solowych Wilsona, ale także Anekdoten, Tool, Riverside czy nawet Pink Floyd. Zmiana za bębnami skutkuje tym, ze sekcja rytmiczna brzmi tu wręcz doskonale, co pozwala gitarze Fedora dryfować we wszystkie możliwe rejony muzycznych uniesień, dodając do tego ten jego naprawdę niezwykle klimatyczny i fantastyczny wokal. Ta płyta od samego początku ma w sobie jakąś dziwną magię zapraszającą słuchacza do niezwykłej podróży, której nie sposób się oprzeć.
Jest to wspaniała, trwająca blisko 52 minuty, kolekcja siedmiu mrocznych piosenek, często brutalnych i niezwykle szczerych w swej wymowie, ale nie pozbawionych naturalnego piękna! To co prawda ponury odcień dźwięków, ale za to bardzo przemyślany rock progresywny i choć pozbawiony soczystych solówek, wirtuozerskich popisów muzyków, brzmiący niezwykle dynamicznie i wyrafinowanie, skupiony na tworzeniu przede wszystkim nastroju.
Już same początki, otwarcia praktycznie każdego z utworów stanowią niesamowity atak na zmysły słuchacza i wywołują wręcz efekt otwartych z podziwu i ze zdziwienia ust i z niedowierzaniem chłonących zmysły słuchu, potężną moc tej muzyki.
Otwierający album utwór „The Darkness” to w przeważającej większości atmosferyczny rock, z mocniej zaakcentowaną częścią w środku. Ta delikatna i subtelna melancholia jest rozciągnięta w czasie, a kiedy piosenka nagle staje się cięższa, słyszymy wiele zmian tempa i brzmień bardziej agresywnych.
„Tower” jest dłuższą kompozycją, zbudowaną w bardzo podobny sposób stylistycznie co poprzedniczka, z klimatycznymi łagodnymi częściami i cięższymi, agresywnymi wstawkami na przemian. Różnica w stylu między łagodnymi i ciężkimi częściami w dwóch pierwszych utworach jest bardziej znacząca niż w pozostałej części albumu.
Z kolei w „Broken Machine” różnica między stylami jest bardziej zrównoważona. Posiada ona kilka cięższych części, ale brzmią one bardziej spójnie i zgodnie w kontekście całości.
Mój osobisty faworyt „In Transition” zaczyna się niezwykle niewinnie i łagodnie. Cudowna melodia, powolny rytm, zamyślony wokal i muzyka, sprawia, że ta piosenka to rodzaj osobistej podróży w głąb własnej duszy, marzeń i wspomnień.
„Chaos” stanowi kolejny odpoczynek od cięższych brzmień, ale odkrywa przed nami najbardziej psychodeliczne klimaty na tej płycie.
„Mirror” i „Dust” zamykające całość, to jedyne utwory, w których odkryjemy stosunkowo długie i melodyjne solówki gitarowe, w których gitara Fedora i klawisze Aleksieja tworzą niepokojący nastój, któremu nie sposób się nie poddać i dosłownie lewitować przy ich słuchaniu.
„Dust” dodatkowo prowokuje początkiem, zaczynającym się cicho, melancholijnym wokalem Fedora, a stopniowo za sprawą bębnów i basu, wyłania się z niej muzyka coraz bardziej panoramiczna, imponująca coraz bardziej emocjonalnym śpiewem i agresywnie brzmiącą gitarą, co w efekcie sprawia wrażenie, jakby toczyła się dosłownie wojna z tym refleksyjnym klimatem kompozycji.
Wszystkie utwory na tej niesamowitej płycie wydają się mieć swoje własne życie, które w finalnym zestawieniu stanowią perfekcyjny monolit pierwotnego założenia i przekazu. Drzemie w nich jakaś dziwna majestatyczna siła, która nasyca takie utwory, jak chociażby „In Transition” czymś w rodzaju połącznia marzeń i zagrożenia. To zdecydowanie jedna z najlepszych kompozycji, lśniąca dosłownie klimatem, przy którym własne myśli zaczynają drgać, a pojawiające się uczucia niepokoju, prawie wywraca nasze trzewia.
Bezpośrednią inspiracją przyczyniającą do powstania tego niezwykłego albumu, stanowią osobiste przeżycia i doświadczenia Fedora Kivokurtseva, który, jak wielu ludzi w dzisiejszych czasach, padł ofiarą depresji. Zacytujmy samego Kivokurtseva opowiadającego o kulisach powstania płyty:
"Opiera się ona na mrocznym okresie mojego życia, który rozpoczął się na początku mojej trzydziestki. Można go nazwać kryzysem wieku średniego, ale po nim było wiele różnych i często nieprzewidywalnych snów, wypełnionych bogatymi symbolami, a ta ścieżka doprowadziła mnie do odkrycia powiązań między tymi mitologicznymi znakami, alchemią i moimi własnymi objawami. Zacząłem pisać tę muzykę dwa lata temu, podążając za wewnętrznym kompasem i marzeniami. Później rozpoczęła się psychoterapia, która okazała się bardzo pomocna na wszystkie możliwe sposoby. To dzięki niej dowiedziałem się, że istnieje archetypowy scenariusz zwany "mroczną podróżą morską" lub "nigredo" w kategoriach alchemicznych. Dobrym przykładem jest też historia Jonasza z Biblii, która oznacza, że tego rodzaju podróż i tak powinna nastąpić w życiu i posłużyć pewnemu celowi."
Każda historia na tej płycie, tak sugestywnie opowiedziana za pomocą muzyki i słów, posiada więcej niż jeden poziom. Aby zbudować coś nowego, musisz pozwolić, aby stary etap skończył się, załamał i cofnął się w czasie. Proces niszczenia nie zawsze jest łatwy - jest to długa podróż, czasami w bólu, w całkowitej ciemności, gdzie wszystko jest niestabilne i nieprzewidywalne. Kierunek jest nieznany, więc pozostaje polegać tylko na swojej intuicji i ulotnych wizjach. Ta podróż, choć nie do końca przyjemna, jest jednocześnie niezwykła. Nie ma w niej ściśle określonego celu... To raczej ścieżka zarówno na zewnątrz, jak i do wewnątrz siebie. Do odległych krańców podświadomości, gdzie żywioły i siły pozostają przebudzone i uśpione zarazem. „Mercurial” to album koncepcyjny z wieloma ukrytymi znaczeniami. To czy będziemy w stanie sprostać i zrozumieć go - odpowiedź można uzyskać tylko w jeden sposób - włączyć muzykę, zamykając oczy i poddając się jej sile…
Na odrębną uwagę zasługują niezwykłe, wręcz filozoficzne teksty. Nie są jednak one nadmiernie naukowo przekombinowane. Wręcz przeciwnie, stanowią wspaniały opis obserwacji tych wszystkich ciężkich przeżyć, widzianych oczami wrażliwego, zwyczajnego człowieka, zdającego sobie sprawę jak bardzo trudno jest się odnaleźć w dzisiejszej rzeczywistości, ale i sprostać podstawowym relacjom z ludźmi, którzy nie tylko jawią się jako przyjazne istoty, ale coraz częściej nas zawodzą i doprowadzają niestety do psychicznej ruiny. Najbardziej sugestywnym i jednocześnie moim ukochanym jest tekst utworu „In transition”:
„Child, you’re lost in transition
Now Time to make things real
Lost in this aberration
Time to make things real
Whatever you decide
It’s gonna make you bleed
But it’s a chance for you to breathe
Whatever you decide
It’s gonna hurt
Lost in the dark
Lost in transition
You’re drifting in an open space
Lost in the dark
Liminal season
You’re breaking through the last defense
Child , you’re lost in transition
Still longing for something real
You see only a vision
No memories, nothing to feel”.
Koniecznie muszę jeszcze wspomnieć o niesamowitej szacie graficznej, dodającej całości kolejne warstwy, głębię i sugestywne znaczenia, stworzonej przez niezwykle utalentowaną artystkę - Viktorię Kurchevą.
Choć to zaledwie siedem utworów i pięćdziesiąt jeden minut muzyki, to cały ten album można tylko określić jednym słowem – PIĘKNY! Niezwykle melodyjny, pełen zmian, przestronny, emocjonalny i intensywny. Tak jakby utkano go ze snów, wspomnień, marzeń i przeczuć. I choć melancholia wisi w powietrzu praktycznie cały czas, to towarzyszy jej rodzaj napiętego oczekiwania na coś o czym marzymy, a które szybko i brutalnie ustępuje miejsca nieuchronnemu losowi.
Nie da się ukryć, że ten cały klimat, podszyty tą straszną chorobą jaką jest depresja, w końcowym efekcie nie ukierunkowany jest na totalne pogrążenia nas w otchłań. To rodzaj smutku i zarazem refleksyjnego piękna, ostrzegającego nas przed najgorszym. To cudowne wołanie, wręcz apel, aby zwolnić w tych szalonych czasach. Aby przemyśleć, a nawet przewartościować swoje dotychczasowe życie, określić priorytety i zauważyć wszelkie pułapki, w których odmęty tak łatwo można wpaść i pogrążyć się tak głęboko, że bez pomocy, sami nigdy nie będziemy potrafili się wydostać.
W depresji najgorszym wrogiem jest nasz umysł. To wręcz perfekcyjnie uzbrojony przeciwnik, dla którego nie są żadną tajemnicą wszystkie nasze dobre i złe strony. Znający wszystkie zakamarki naszej duszy, labirynty wspomnień, marzeń i drogi ucieczki do czegokolwiek, co może stanowić namiastkę szczęścia. Depresja dzięki takiej wiedzy i taktyce wpędza nas w najgorszy rodzaj lochu, w najmniejszą z możliwych klatek. Niszczy nasz dzień i noc, zabiera i zabija najdrobniejszą chęć do działania, pozostawiając na polu bitwy nas w apatii, smutku, paraliżującej niemocy czy wręcz w agonii.
Jeszcze niedawno był to temat tabu. Dziś bez względu na status społeczny, wiek i doświadczenie, depresja staje się powoli cichym zabójcą naszego szczęścia, a co za tym idzie i życia, gdyż często doprowadza ludzi do ostateczności – śmierci.
I choć nie jest to temat przyjemny, to niestety bardzo aktualny i ważny, aby o nim mówić głośno, a płyta zespołu Echoes And Signals „Mercurial” wręcz o tym krzyczy! Nie przechodźmy zatem obojętnie obok tego albumu, ponieważ oto jawi się nam jedno z najważniejszych odkryć wśród albumów tego roku!
…I choć dzień i noc otwierają ciągle we śnie nowe horyzonty (a może to moje fantazje?), to mam uczucie po wysłuchaniu tych nagrań, że odnajduję w nich cząstkę siebie…