MoodMan - Przejście/Transition

Maciek Lewandowski

MoodMan powraca po prawie dwóch i pół roku. Powraca odmieniony, ale co najważniejsze w wielkim stylu! Na początku tej recenzji ważna informacja dla wszystkich wrażliwców, marzycieli i romantyków – ta płyta jest wprost idealnie dedykowana do Was i Waszej wyobraźni, gdyż właśnie ona będzie kluczowa, aby odkryć tą niesamowitą ilość piękna ukrytego w cudownym digipacku, wydanym w dwóch wersjach językowych.

Debiut z 2019 roku  - album „Man Of The New Age”, był praktycznie w całości projektem Witolda Rolnika, którego w aranżacjach i finalnym nagraniu wspierali zaprzyjaźnieni muzycy.  „Człowiek nowego wieku” najwyraźniej zmęczony, a przede wszystkim, chyba jednak rozczarowany tymi bieżącymi, niełatwymi czasami, oferuje nam tym razem ucieczkę w poezję!

Ale po kolei…

MoodMan to dziś już pełnowartościowy zespół złożony z utalentowanych muzyków. Do lidera Witka Rolnika (wokal, gitary, e-bow, instrumenty klawiszowe, flet, trąbka, bas, programowanie i efekty) dołączył oficjalnie Paweł Korbacz  (chórki, pianino, instrumenty klawiszowe, instrumenty perkusyjne, programowanie basowe) z którym Witold znał się i współpracował muzycznie już sporo wcześniej, od samego początku projektu. Skład uzupełnili Jan Mazurek (skrzypce, pianino, syntezatory, perkusja, bas) oraz autor większości liryków - Maciej Dziamski.

To właśnie wiersze Macieja stały się bezpośrednią inspiracją dla nowej płyty. Niewiarygodnym jest to, że powstawały one na przestrzeni prawie dwudziestu lat. Pisane, mówiąc kolokwialnie, „do szuflady”, przez zupełny przypadek zostały, jak to mówią sami twórcy, „otrzepane z kurzu, przetarte mokrą szmatką i zagrano im parę pięknych melodii”.  Artyści pierwotnie rozważali, aby muzyka stanowiła tylko podkład do czytanych liryków. Zderzenie poezji i muzyki, niesie ze sobą zawsze ryzyko, czy te dwie dziedziny sztuki uzupełnią się w odpowiedni sposób. Moim zdaniem panowie z MoodMan znaleźli odpowiedni kompromis i  idealnie to połączyli. Ostatecznie koncepcja albumu prezentuje się tak, że z ośmiu zawartych na nim ścieżek,  pierwsza i ostatnia są zaprezentowane w formie melodeklamacji. Natomiast pozostałe, to przepiękne utwory, wspaniale za pomocą muzyki uzupełniające tę cudowną poezję. A my dzięki temu w końcowym efekcie dostajemy ponad 46 minut „przejścia” w inny wymiar.

„Przejście/Transition” to właśnie tytuł płyty i, jak to z poezją na niej zawartą bywa, jest ona na tyle uniwersalna, że każdy z nas znajdzie tam cząstkę siebie, własnego życia, wspomnień i marzeń. I choć należę do rocznika, który był w liceum tak edukowany, aby wiersze ściśle analizować, a nawet byłem za to srogo oceniany, to wyznaję zasadę, z którą nie sposób się nie zgodzić i dlatego ponownie zacytuję członków MoodMan: „Dorastamy, kochamy, mierzymy się ze stratą... Każde z tych zdarzeń jest swoistym obrzędem przejścia, zapisem przemiany, w wyniku której stajemy się inni, w innym miejscu naszej życiowej drogi...”.

Całość zaczyna się od niepokojących psychodelicznych dźwięków,  które jak dla mnie kojarzą się z twórczością kultowego zespołu The Legendary Pink Dots. „Światło” i „Zaklęcie” to jakby wyciągnięte zagubione skarby „Kropek” z okresu ich najpiękniejszych płyt, takich jak np. „The Crushed Velvet Apocalypse” czy  „The Maria Dimension”.  Wszystko to za sprawą nastroju budowanego za pomocą tych charakterystycznych, nieco gotycko brzmiących klawiszy, agresywnych strun gitary, wybornej partii skrzypiec w „Zaklęciu” czy wszelkich innych tajemniczych odgłosów jak np. dzwonów kościelnych. Aż łezka w mym oku zakręciła się, kiedy przypomniała mi się, dzięki temu początkowi płyty,  ta bardzo rozpropagowana lata temu przez nieodżałowanego Tomka Beksińskiego, brytyjsko-holenderska kapela z różem w nazwie, na której czele stoi do dziś Prorok - Edward Ka-Spel i The Silverman - Phil Knight.

„Wosk, głód i ochra” to pierwszy dłuższy, ponad siedmiominutowy utwór, w którym tekst jest niezwykłą poetycką opowieścią, a uzupełniony piękną melodią jest idealną całością, w której można się zasłuchiwać bez końca i poddawać się niczym podczas hipnozy.

Nie inaczej jest w kolejnej kompozycji „Martwa natura z monetą”, która zaczyna się delikatnie i niespiesznie, aby za pomocą dramaturgii nut i słów osiągnąć swoje apogeum, gdzie usłyszymy emocjonalny, niski i, co najważniejsze, bardzo wyrazisty wokal Witolda, przypominający mi czasami Bogdana Gajkowskiego, pioniera polskiej muzyki elektronicznej w latach 80., znanego bardziej pod pseudonimem Kapitan Nemo.  Głos Witolda w tym utworze uzupełniony jest i podkreślony kapitalnym chórkiem Pawła Korbacza.  To w nim także dane nam będzie rozkoszować się, jednymi z najpiękniejszych wersów zawartych na tej płycie:

„… Najgorsza samotność

ukryta jest w szufladach

pośród starych, wyblakłych już zdjęć

w szafie, gdzie wiszą twoje ubrania

w sercu, które oswaja

tę pustkę ostateczną

nie potrafię wspominać

nie wierzę w zmartwychwstanie

nie szukam sensu

choć tak byłoby najprościej

ale wbrew wszystkiemu, co racjonalne

szukam w ciemności twojego ramienia”.

Najdłuższy i, moim skromnym zdaniem, najważniejszy na albumie to ponad dziesięciominutowy utwór „Ojcowie”.  To kompozycja z rodzaju tych refleksyjnych wręcz chwil, kiedy słuchacz ma wrażenie, że czas staje w miejscu,  nie liczy się nic co nas otacza, a tylko to, co muzyka potrafi zrobić z naszą wyobraźnią. Nietrudno odgadnąć, że jest to wzruszający opis i wspomnienie relacji ojciec – syn…

W każdym z nas, bez względu na okoliczności życiowych doświadczeń, żyją i żyć zawsze będą takie, bądź podobne, wspomnienia najbliższych. Choć pamięć tak często nas zawodzi, gdy chcemy pamiętać, a tak często trwa, kiedy chcemy zapomnieć. Czasami mam wrażenie, że boimy się pamiętać, a jednocześnie nie chcemy zapomnieć…

Anglicy nie bez przyczyny powtarzają „mój dom jest moim kościołem”. Choć naprawdę żyjemy w czasach, kiedy wychowanie dzieci stało się nie lada wyzwaniem, a i ten spokój znany ze świątyń, ciężko przełożyć na codzienną egzystencję w domu. Jednak każdy z nas ma w swoim życiu coś, czego tak naprawdę nigdy nie zapomni, choć czasami bardzo mocno nie chce o tym pamiętać... Każdy z nas ma w swoim życiu swoje jakieś takie "coś", jakąś osobę, jakieś miejsce, historię, przeżycie, które ZAWSZE będziemy pamiętać... Nawet jeśli czasami przekornie powtarzamy pod nosem "zapominam!"... Nie zapomnimy!  Gdyż pozostaną w nas wspomnienia... One nie umierają NIGDY. Ten przepiękny utwór ma w sobie coś z ducha i klimatu The Black Noodle Project czy Nosound. To prawdziwa rozkosz dla uszu, ale i niezwykła łamigłówka dla umysłu.

Idealnie w takich przypadkach mocnej zadumy czy wręcz wzruszenia, sprawdza się dla pokrzepienia szklanka wody i takową dostajemy pod numerem 6 – „Woda”. Progresywna, zjawiskowa gitara umiejętnie przepędza wszelkie czarne kłębiące się chmury, a my zaczynamy przy jej dźwiękach, a także przy akompaniamencie pianina, unosić się i lewitować wśród tych floydowo-marillionowych nut unoszących się wysoko, pięknie i bezpiecznie.

Autorem tekstów do dwóch zamykających album utworów jest Witold Rolnik i szczerze powiem, że zachowują one wspaniale poziom i styl wcześniejszych liryków Macieja Dziamskiego. Szczególnie poruszająca jest kompozycja „Tamte dni” zaczynająca się od dźwięków przyspieszonego bicia serca. W słowach zaś otrzymujemy niezwykłej urody lament, wspomnienie i prośbę o wybaczenie. A wszystko to otulone pasującą tutaj wręcz idealnie melodią opartą na brzmieniu przepięknej partii gitary. Poruszające są niezwykle słowa „Tamtych dni”, będące dyżurną refleksją, chyba każdego wrażliwego człowieka…

Nasz umysł jest najbardziej  nieodgadnionym miejscem. To tam mieszkają te wszystkie wspomnienia, marzenia i sny. Tam rodzą się nasze myśli, wątpliwości i pragnienia, ale także lęki, słabości i traumy, przed którymi niekiedy tak często trudno jest uciec, szczególnie w dzisiejszych czasach, pełnych bólu, brutalnej rzeczywistości i bezwzględnych ludzi. Nasze słabostki stają się dziś dosłownie pożywką i amunicją dla wrogów, którzy nas otaczają. Nie przez przypadek wielu dziś ludzi gubi się, pada pod ciężarem własnych porażek, lęków, nerwic czy depresji, która to nawet zaczęła mieć „swój dzień w kalendarzu”…

Ale właśnie dzięki takiej muzyce i poezji, jaką oferuje nam MoodMan, możemy ten nasz umysł pielęgnować i uwolnić od chaosu. To dzięki takiej sztuce, możemy pozyskać siły do dalszego życia, uporządkować, wręcz skatalogować rzeczy dobre, a oddzielnie trzymać to, co przyniosło nam wszelkie smutki, porażki i blizny. Doświadczenie pokory do życia to wielka umiejętność, którą kształtujemy latami i z którą nie każdy potrafi żyć. Dotyka ona jednak każdego z nas, bez względu na status społeczny, kolor skóry, pochodzenie czy wykształcenie.

Płytę zamyka niespełna dwu i pół minutowy, deklamowany na tle pełnej zadumy melodii „Epilog”:

„Okres mojego dojrzewania

Zbiegł się z obłędem wyczytanym w książkach jakie zrozumiałem

Nazbyt realny

By zostać wyleczonym

Zatartym i zapomnianym

Codziennie jednak odnajduję go

W toczącym/tyczącym mnie szaleństwie”.

Ktoś powie: to tylko słowa… Ale to one w większości tworzą nasz świat czy tego chcemy czy nie! Bez nich nie byłoby nas, naszych relacji, porozumienia, o które tak dzisiaj jest szczególnie trudno. Doceniajmy ich znacznie, poddawajmy się ich refleksji, szczególnie w połączeniu z taką paletą dźwięków, jaką oferuje nam MoodMan. Chrońmy się wręcz w tych wszystkich wierszach i tam twórzmy marzenia te prozaiczne,  dotyczące każdego kolejnego czekającego nas do przeżycia dnia, jak i te najbardziej odległe, najbardziej wyśnione, mieszkające gdzieś w najwyżej położonych pasmach chmur, blisko nieba… Gdyż co z tego, że mamy XXI wiek i coraz lepsze techniczne nowinki, kiedy nie potrafimy dotrzeć do drugiego człowieka, a rozwój emocjonalny i duchowy niektórych ludzi, w tym co najbardziej przykre, tych możnych tego świata, którzy mają wpływ na nasze życie, mam czasem wrażenie, że pozostają w epoce kamienia łupanego?…

Muzyka MoodMan kojarzy mi się ze zwiedzaniem odnalezionej przez przypadek galerii sztuki, do której wchodzimy z pełnej gwaru i chaosu ulicy. To właśnie w niej prezentowana jest ta niezwykła wystawa zdolnych i znakomitych malarzy. Przed każdym obrazem – utworem, mamy możliwość zatrzymania się i podziwiania kolorów, techniki, światłocieni, barw i symboli na płótnach, ale przede wszystkim mamy możliwość własnej interpretacji,  tego, co chciał wyrazić i przekazać nam artysta. Zwiedzając tę galerię nie sposób nie popaść w refleksyjny nastrój, zatrzymywać się przy tych landszaftach na dłużej, często wracać do tych, które już się widziało, żeby jeszcze raz zauważyć ukryte w nich piękno i niezwykły klimat. I choć po tym obcowaniu ze sztuką, bardzo ciężko jest wrócić do naszej szarej rzeczywistości, zamknąć za sobą te drzwi wystawy i wyjść tak zwyczajnie na szarą, tętniącą krzykiem cywilizacji ulicę, to najważniejsze jest to, że gdzieś głęboko zostają w nas te wielobarwne dźwięki w sercu i w umyśle. Nie pozwalają nam one szybko od nich uciec i powodują,  że patrząc przez ich niezwykły pryzmat, nawet ta zwyczajna codzienność staje się jakaś bardziej bajkowa, wielobarwna i magiczna.

To umiejętność prawdziwych artystów tak nas zaczarować, a takową z pewnością posiadają panowie z grupy MoodMan - twórcy muzyki wymykającej się ze wszystkich ram i klasyfikacji, a nad galerią należy powiesić hasło przewodnie wystawy: „każdy dźwięk i każde słowo dotyczy nas i naszego życia”...

Nie będę pozować na kogoś kto zna się na poezji. Zaległości w tej dziedzinie mam przeogromne. Ale w tym roku, w czerwcu, odszedł na zawsze,  jeden z moich ukochanych poetów – Adam Zagajewski. Człowiek niezwykły, przedstawiciel tzw. Nowej Fali, sygnatariusz Listu 59, od roku 1976 objęty cenzurą, redaktor „Zeszytów Literackich” , laureat niezliczonej ilości nagród. Jest on autorem pewnego wiersza, który to kryje się tym razem  w moja prywatnej szufladzie i który na okoliczność podsumowania tej niezwykłej płyty mam wielką ochotę zaprezentować, gdyż pasuje do niej jak mało który:

„W cudzym pięknie”

Tylko w cudzym pięknie

jest pocieszenie, w cudzej

muzyce i w obcych wierszach.

Tylko u innych jest zbawienie,

choćby samotność smakowała jak

opium. Nie są piekłem inni,

jeśli ujrzeć ich rano, kiedy

czyste mają czoło, umyte przez sny.

Dlatego długo myślę jakiego

użyć słowa, on czy ty. Każde on

jest zdradą jakiegoś ty, lecz

za to w cudzym wierszu wiernie

czeka chłodna rozmowa.

Wiersz pochodzi z tomu „Oda do wielości”  - Wiersze wybrane, Wydawnictwo a5, Kraków 2010.

Płyta „Przejście/Transition”  ukazała się 28 sierpnia br. Została zmiksowana przez Pawła Karlińskiego w Karlin Studio. Jest to wydawnictwo dwupłytowe, w dwóch wersjach językowych – polskiej i angielskiej. Wspaniałe i  pełne symboliki fotografie, jak chociażby ta na okładce, wykonali Paweł Korbacz i Piotr Rolnik (brat Witolda). Autorem grafiki oraz przekładów testów na język angielski jest Paweł Korbacz.

Album powstał przy nieocenionej pomocy przyjaciół zespołu, którzy wsparli go finansowo przed oficjalnym wydaniem. Płyta dostępna jest na stronie:

https://sklep334104.shoparena.pl/pl/i/MOODMAN/1

Tyle było o słowach, że na koniec paradoksalnie brakuje mi ich, aby wyrazić swój podziw, że w dzisiejszych czasach, w naszym kraju, żyją i tworzą tacy niezwykli Artyści… „Przejście/Transition” to z pewnością jeden z moich osobistych kandydatów do miana płyty roku 2021 w Polsce

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!