Dream Theater to bez wątpienia jeden z najbardziej regularnych wydawniczo zespołów w progrockowym światku, choć swoją imponującą systematyczność tworzenia nie raz zdawał się przypłacać jakością muzyki. Z poziomem kolejnych wydawnictw bywało różnie, a i pewnych przywar amerykańska grupa nie potrafi się wyzbyć do dziś. Jednym z grzechów, które zespół w moim przekonaniu popełnia notorycznie, jest dobór zwiastunów nowych wydawnictw. Od lat Dream Theater wydaje się wychodzić z założenia, że najlepszy singiel będzie polegał z grubsza na tym samym – ma za zadanie, nie pozostawiając wiele pola do pozametalowej interpretacji, faszerować odbiorcę energią i intensywnością, która może się sprawdzić również jako napęd koncertowego openera. Ów wspólny mianownik cechuje w podobnym stopniu choćby kompozycje „The Enemy Inside” czy „Untethered Angel”, jak i singiel zapowiadający najnowsze pełnowymiarowe dzieło zespołu. „The Alien” jednak, na tle swoich starszych „odpowiedników”, zaprezentował się właściwie najciekawiej, a to już całkiem optymistyczny prognostyk względem całego albumu.
Wraz z nadejściem albumu „A View From The Top Of The World” nadzieje zresztą okazują się być nie na wyrost. Brak naglących terminów koncertowych, komfort nowego, własnego studia okazały się być jednymi z czynników, które pozwoliły na wykreowanie albumu interesującego, wciągającego i najsolidniejszego od lat. Nietrudno wychwycić, że cały proces powstawania materiału na nowy krążek cechowały tak swoboda w działaniu, jak i dbałość o szczegóły – dotyczy to zarówno produkcji, która w przypadku Dream Theater od dawna gdzieś błądziła, jak kompozycji samych w sobie. Instrumentalne partie poukładane są z dużym pietyzmem, konstrukcje potrafią się bronić bez klejenia ich zwyczajowym łupaniem. Zespół wyraźnie podszedł do pracy ze świadomością, że gdzieniegdzie warto pochylić się nad dywersyfikacją brzmień (dużo Hammonda!), gdzieniegdzie warto nadać kompozycji nieco nowego sznytu poprzez samo zakończenie „inne niż zwykle” („Answering The Call”, „Transcending Time”). Nie ma tu nic na siłę, nie ma banalnej rockowej ballady za wszelką cenę, gwóźdź programu w postaci tytułowej suity unika schematycznej pułapki wcześniejszych epopei; nawet wspomniany „killer-opener” ma w sobie więcej kompozycyjnej lotności niż teoretycznie mógłby mieć.
Żeby jednak dodać łyżkę dziegciu, należy zwrócić uwagę na element kulejący w Dream Theater już od dłuższego czasu. W całej atrakcyjności kompozycyjnej nowego materiału nie udało się niestety odczarować marnej kondycji melodyki linii wokalnych. Niewiele śpiewanych melodii jest w stanie zapaść w pamięć czy stać się pierwszym skojarzeniem związanym z konkretnym utworem. Potwierdzeniem słuszności tego przytyku niech będą tu zgoła odwrotne przykłady kompozycji: „Sleeping Giant” oraz „Awaken The Master” obdarzone są wyjątkowo udanymi liniami wokalu, co sprawia, że w tym zestawie bądź co bądź jakościowo wyrównanych utworów, te właśnie dwa tytuły znacznie łatwiej potrafią się wyróżnić.
Ponad siedemdziesiąt minut muzyki, zaledwie siedem kompozycji. Są więc powroty do dawnych zwyczajów, jest również, chciałoby się rzec – powrót Dream Theater do wysokiej formy. Najnowsze dzieło Amerykanów to być może najlepsza propozycja zespołu od czasu „A Dramatic Turn Of Events”, a dla tych, którym nie do końca odpowiadał charakter tamtego albumu, miejscami wprost naśladujący zawartość „Images & Words”, „A View From The Top Of The World” będzie miał szanse stać się płytową wizytówką Dream Theater we wcieleniu z Mike’em Manginim.