Wraz ze swoim kolejnym albumem amerykańska formacja Glass Hammer powraca do Dreaming City – do świata Śniącego Miasta, by kontynuować opowieść o zdesperowanym człowieku, który utracił swoją ukochaną. Historia ta zapoczątkowana była już na poprzedniej płycie Glass Hammer (wymyślił ją jeden z dwóch liderów zespołu, Steve Babb zainspirowany książką „Skallagrim And The Dreaming City” – pierwszą księgą z „Kronik Terminusa”, dzieła posiadającego w sobie magiczny dotyk geniuszu George’a R.R. Martina, a więc człowieka kojarzonego z „Grą o Tron” – więcej szczegółów w naszej recenzji zeszłorocznego albumu „Dreaming City”).
Na nowej płycie stylistycznych zmian jest co niemiara, jest też jedna istotna zmiana personalna. Do Steve'a Babba (k, bg, v), Freda Schendela (k, g, v), perkusisty Aarona Raulstona oraz gitarzystów sesyjnych, Reese Boyda i Briana Brewera, dołączyła obdarzona mocnym głosem nowa wokalistka Hannah Pryor, by w 75-minutowym muzycznym monolicie ciężkiego prog rocka rozpisanego na 12 części snuć dalszą część tej epickiej opowieści.
O ile okładka i szata graficzna tej i poprzedniej płyty wydają się niemal identyczne, to z muzycznego punktu widzenia oczywistym jest, że „Skallagrim – Into The Breach” pod wieloma względami jest inna od „Dreaming City”. Czy lepsza czy gorsza – tego nie wiem. Ale na pewno jest o wiele trudniejsza w odbiorze i chyba też nakierowana na nieco bardziej wyrobionego słuchacza. Przez skórę czuję, że dotychczasowi sympatycy Glass Hammer mogą mieć z tym krążkiem ciężki orzech do zgryzienia. Ale po kolei.
Otwierający album temat „He’s Got A Girl” rozpoczyna opowieść naszego bohatera delikatną nutą, a eteryczny wokal Hannah nakłada się na eteryczne dźwięki fortepianu. Pokój zostaje zachwiany, gdy pojawia się monstrualny potwór, jakim jest utwór „Anthem To Andorath”. To pierwszy stylistyczny szok dla tradycjonalistów, którzy swego czasu pokochali klasyczne progresywno-rockowe brzmienia Glass Hammer. Owszem, jest w tym utworze spokojny mostek, ale przez większość tego pięciominutowego nagrania muzyka toczy się niczym walec drogowy. Tak jakby zespół starał się odciąć od swojej przeszłości i próbował prezentować swoje znacznie cięższe, mniej znane i mniej melodyjne oblicze.
W „Sellsword” jest jeszcze ciężej i jeszcze mroczniej. Pojawiają się grunge'owe klimaty pobrzmiewające mocnymi, nieomal kakofonicznymi gitarowym riffami. Brzmi to jakby Black Sabbath i Nirvana zebrali się razem na jam session, zaprosili do swojego towarzystwa Siouxsie Sioux i grali jedynie tylko to, co brutalne i piekielnie drapieżne. To Glass Hammer, jakiego dotąd nie znaliśmy i pewnie na twarzy niejednego odbiorcy podczas słuchania pojawi się uśmiech niedowierzania.
Siedmiominutowe nagranie „Steel” to powrót do bardziej klasycznych klimatów, do których Glass Hammer zdążył przyzwyczaić swoich progrockowych fanów. Nie muszę dodawać, że to jeden z moich ulubionych fragmentów nowej płyty. Ale zaraz po nim następuje tyleż niespodziewany, co mroczny i tajemniczy ciąg instrumentalnych utworów: najpierw zagadkowo brzmiący, pełen elektronicznych meandrów „A Spell Upon His Mind”, który przenika w stronę bardziej ezoterycznej psychodelii i jazz fusion, co wyraźnie przebija się w ambientowym temacie „Moon Pool”. Zaskakujące brzmienia znajdują swój punkt kulminacyjny w ponurych tonach zadziwiającej, epicko brzmiącej kompozycji „The Dark”, w której Glass Hammer na szczęście powraca już do rockowych brzmień (świetne organy Hammonda, gęsty podkład perkusyjny oraz szalejące partie gitar). Te trzy utwory są nie tylko sporym zaskoczeniem, ale uwypuklają magiczny i tajemniczy charakter tego albumu. A zarazem są żywym śladem nowego stylu Glass Hammer.
Bardziej tradycyjne dźwięki, choć nadspodziewanie mocno osadzone w hard, a nie prog rocku (kłania się stary dobry Led Zeppelin), powracają w utworze „The Ogre Of Archon”. Potężna praca gitar, ostre basy i wzniosłe bębny nadają temu nagraniu wyrazistego charakteru, ciężkie riffy mogą poruszyć muzyczne góry, a wokal Steve’a Babba dodaje całości mrocznej i gęstej atmosfery. Z kolei w „Into The Breach” intensywne i zadziorne gitary nadają muzyce prawdziwego kolorytu pełnego niespodziewanych barw i ich odcieni: Glass Hammer przenosi się tutaj na terytorium wczesnego Rush. Wspaniale pracuje bas, gitary raz po raz demonstrują jazzrockowe smaczki, a klawisze (Hammond!) szaleją w stylu Keitha Emersona.
„The Forlorn Hope” pokazuje siłę zespołu jako jedności – wspaniała jest sekcja instrumentalna tej kompozycji. Co chwila któryś z instrumentalistów przejmuje od poprzednika przewodnictwo i pojawiającymi się raz po raz efektownymi solówkami z każdą minutą coraz bardziej wynosi ten utwór na coraz wyższą orbitę, by w swojej drugiej części przeistoczyć się w liryczną pieśń opartą na akustycznych brzmieniach gitar. Hannah Pryor swoim śpiewem dobrze wpisuje się w te rozwiązania, jej głos rezonuje pasją, delikatnością i zwiewnością.
Teraz pora na najlepsze. Jako przedostatnia pojawia się na tej płycie 10-minutowa kompozycja „Hyperborea”. To najlepszy fragment płyty, w którym to Glass Hammer ponownie wybiera się na terytoria zarezerwowane dla muzyki grupy Rush. Nawet śpiew Hannah wydaje się być do cna zainspirowany wokalem Geddy Lee. Harmoniczny wokal i chórki Babba też robią tu swoje. Gitarowe partie ewidentnie nawiązują do szkoły Alexa Lifesona. Ostatnie nagranie, a właściwie koda, to trwający półtorej minuty „Bright Sword”, który jest naturalnym dopełnieniem „Hyporborea” oraz zamierzoną „powtórką” utworu „A Desperate Man” z poprzedniego albumu. „Bright Sword” w zgrabny sposób zamyka to wydawnictwo.
Wydaje się, że albumem „Skallagrim – Into The Breach” Glass Hammer przeniósł się na zupełnie nowe muzyczne terytoria. Gra ciężej, bardziej wszechstronnie, już nie tylko i wyłącznie w duchu klasycznego prog rocka. To album epicki, zacierający granice między progresywnym rockiem a progresywnym metalem, a przy okazji zahaczający o nowe gatunki i niespotykane na wcześniejszych płytach zaskakujące brzmieniowe pierwiastki. Czy to krok w dobrym kierunku? W pewnym sensie tak. Glass Hammer udowodnił, że jest zespołem progresywnym, ale głównie w tym sensie, że ewoluuje i wciąż szuka nowych rozwiązań, niepostrzeżenie odchodząc od klasycznej progrockowej linii, po której do tej pory się poruszał i którą zjednywał sobie coraz więcej fanów. Czy dzięki płycie „Skallagrim – Into The Breach” pozyska nowych sympatyków? Czas pokaże.