Clapton, Eric - The Lady In The Balcony: Lockdown Sessions

Artur Chachlowski

Niedawno na naszych małoleksykonowych łamach pisaliśmy o lockdownowym albumie Eltona Johna (recenzja płyty „The Lockdown Sessions” pod tym linkiem). Inni artyści (RPWL, Airbag, The Pineapple Thief, etc.), już spoza mainstreamowego nurtu, w pandemii także nie próżnowali, wydając niezwykle udane krążki, a dziś przed nami płyta, którą oferuje nam Eric Clapton.

Zastanawiam się czy te wszystkie albumy powstają z nudów, z nadmiaru wolnego czasu (krach branży koncertowej), z niespożytej energii wykonawców czy z potrzeby odreagowania bezsensu zgotowanej nam kilkanaście miesięcy temu chorej rzeczywistości?... Jakakolwiek by nie była tego geneza, dla nas, słuchaczy, efekt jest znakomity: otrzymujemy niezliczoną ilość nowych albumów, których zapewne, gdyby nie pandemia, a właściwie gdyby nie sposób, w jaki świat na nią zareagował, nigdy by nie powstały. I byłaby to niepowetowana strata.

Dlatego, podobnie jak w przypadku płyty Eltona Johna, którą z każdym upływającym dniem jestem oraz bardziej zafascynowany, donoszę z prawdziwą radością, że nowy album Erica Claptona to prawdziwa perła nad perłami. I dziękuję wpływowym ‘możnym’ tego świata: zabraliście nam normalne życie, ale mimowolnie przyczyniliście się do tego, że jest się z czego cieszyć. Wam na pohybel, a nam… kolejna świetna płyta do odtwarzacza!

Tytułowa „Pani na balkonie” to żona Erica, Melia, której zadedykował on piosenkę „Believe In Life”. W postaci „The Lady In The Balcony: Lockdown Sessions” mamy do czynienia z albumem akustycznym i jest on zapisem studyjnego koncertu wykonaniu Claptona i jego zespołu w składzie: Nathan East (bas i wokal), Steve Gadd (perkusja) i Chris Stainton (instrumenty klawiszowe). Wykonali oni w formacie unplugged nowe wersje utworów z przebogatego repertuaru Claptona wraz z zestawem kilku innych – bluesowych i country – standardów z żelaznego repertuaru innych wykonawców. Nie pytajcie mnie czy koncert ten zagrali z zachowaniem wszelkich wymogów sanitarnych. Nie było mnie tam, ale oglądając materiał na DVD widzę, że maseczek do śpiewania nie używali…

Poglądy Erica na wszelkie kwestie związane z covidem wywołały w ostatnich miesiącach wiele dyskusji i były szeroko komentowane, przeważnie w mocno nieprzychylnym tonie. Zainteresowanych szczegółami odsyłam do dwóch jawnie antylockdownowych singli „Stand And Deliver” oraz „This Has Gotta Stop”, które Eric wydał w ciągu minionego roku i które to spotkały się z prawdziwą tyradą „jedynie słusznej” opinii publicznej. No cóż, medialny mainstream jeńców nie bierze, lecz pozwólcie, że pozostawiając te wszystkie okołocovidowe kwestie na boku, pozwolę sobie na uwagę, że bez względu na to, po której stronie narracji związanej z pandemią jesteśmy, takie albumy jak nowe dzieło Claptona warte są szczególnego poznania. I to nie tylko ze względu na okoliczności jego powstania, ale i z szacunku na przeogromny wpływ tego artysty na muzykę rockową i jego niebotyczny wkład w jej historię.

Pierwotnie Eric Clapton miał w maju br. zaplanowane koncerty w londyńskiej Royal Albert Hall. Wiadomo, pandemia pokrzyżowała te plany i koncerty zostały odwołane. Artysta zresztą jasno opowiedział się przeciwko „sanitarnej segregacji” publiczności, od której w tamtym czasie zaczęto wymagać „paszportów covidowych”. Clapton uznał, że najlepszą alternatywą dla występowania dla tłumów na żywo jest granie do mikrofonów i kamer, co w efekcie doprowadziło do zorganizowania tego kameralnego występu zarejestrowanego w wersji audio i video, który – ku mojej przeogromnej radości - ukazuje się właśnie na albumie „The Lady In The Balcony: Lockdown Sessions”.

Całość w niezwykle efektowny sposób rozpoczyna się od standardu Bessie Smith z 1929 roku - „Nobody Knows You When You’re Down And Out”. Inny standard zaproponowany przez Claptona i spółkę to „Black Magic Woman” Petera Greena. Zagrany został z wyczuciem, poniekąd nawiązującym do popularnej wersji Santany, lecz nadano mu lżejszego, nieco uduchowionego charakteru. Takiego, z którego zawsze słynął Slowhand. Dość sentymentalnie prezentuje się inny stary przebój autorstwa Petera Greena, pochodzący z repertuaru Fleetwood Mac ,„Man Of The World”. Łezka w oku się kręci, gdy uświadamiam sobie, że ta piękna piosenka ma już ponad 50 lat… Jeżeli chodzi o jeszcze starsze i jeszcze bardziej klasyczne bluesowe brzmienia, to warte uwagi są: stary, skomponowany i po raz pierwszy nagrany przez Charliego Segara w 1940 roku „Key To The Highway”, spopularyzowany przez B.B. Kinga klasyk „Rock Me Baby” oraz stary (1951 rok) standard Muddy Watersa pt. „Long Distance Call”.

Program albumu wypełnia 17 utworów będących obrazem szerokiego spektrum muzycznych zainteresowań naszego bohatera. „Golden Ring” w interpretacji Claptona utrzymany jest w lekko folkowej tonacji, z wyraźnymi wpływami muzyki country. Nie mogło być inaczej. Oryginał spopularyzowany przez George’a Jonesa i Tammy Wynette stał się w 1976 roku prawdziwym hitem amerykańskich list przebojów muzyki country & western. Stary przebój „After Midnight” J.J. Cale’a pojawia się w nowej, lekko pulsującej - dzięki intensywnej partii fortepianu - formie, która nadaje mu zdecydowanie świeższego wymiaru. Partia basowa Easta jest tutaj mocno wyeksponowana, zaś Clapton demonstruje swoją wysoką dyspozycję wokalną i – jak zawsze - rewelacyjną grę na gitarze, prowadzoną w kontrapunkcie z fortepianem. Pamiętający jeszcze czasy Derek And The Dominos utwór „Bell Bottom Blues” wykonany jest w wersji na wskroś akustycznej, brzmi niezwykle słodko i wydaje się chyba najbardziej melodyjnym fragmentem tego albumu. Choć przecież nie brak w tym zestawie innych melodyjnych tematów, tych najbardziej znanych i przebojowych, jak melancholijny „Rivers Of Tears” z pamiętnej, przepełnionej smutkiem płyty „Pilgrim” (1998), niezapomniana „Leyla” (tutaj w lekkim jazzującym anturażu) czy smutny (ale jakże piękny!!!) „Tears In Heaven”. Klimat tego utworu jest tutaj emocjonalny jak nigdy dotąd, a dyskretny styl gry i śpiewu Claptona nadaje mu wspaniałych walorów. Utwór, przy którym łezka zawsze kręci się w oku…

Koncert kończy się energetycznym wykonaniem jeszcze jednego klasyka muzyki bluesowej - „Got My Mojo Working” i gdy wybrzmi już jego ostatnia nuta, to jedyne czego brakuje, to burzy oklasków. Bo takie, za ten koncert i za ten album, Ericowi Claptonowi niewątpliwie się należą… Myślę, że tym krążkiem dał się poznać jeszcze lepiej swoim sympatykom. Pokazał wszystko, co od lat reprezentuje sobą jako muzyk, trzeźwo myślący człowiek i jak wspaniale czuje się w szerokim spektrum gatunków - od bluesa po country. Jak wspaniale ekspresyjnym jest autorem genialnych piosenek, jak bliski wydaje się nam wszystkim jako zwykły człowiek i pogrążony w żałobie ojciec, pozostając przy tym wszystkim wielką i wspaniałą ikoną rocka.

Ten trwający 75 minut album dostępny jest we wszystkich możliwych formatach, w tym jako cyfrowe wideo i cyfrowe audio, zestawy DVD+CD, Blu-ray+CD, 4K UHD+Blu-ray, 2 LP (żółty winyl) oraz w wersji Deluxe Edition zawierającej krążki DVD, Blu-ray i CD zapakowane w 40-stronicową fotoksiążkę w twardej oprawie o wymiarach 12 x 12 cali.

Pandemio, inspiruj tak dalej!

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Zespół Focus powraca do Polski z trasą Hocus Pocus Tour 2024 Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!