King Buffalo - Acheron

Maciek Lewandowski

King Buffalo to amerykańskie psychodeliczne trio w klasycznym formacie, którego ekspansywna i grzmiąca muzyka jest potężną miksturą klasycznego heavy rocka, bluesa i stoner rocka. Po albumie „The Burden Of Restlessness” wydanym w czerwcu zeszłego roku, który miałem przyjemność recenzować, zespół oferuje nam obiecane, kolejne wydawnictwo zatytułowane "Acheron". Ukazało sie ono w 2021 roku i składa się ono z czterech długich utworów, trwających średnio po około 10 minut dowodzących, że King Buffalo ma wiele pomysłów i cech, które czynią go jednym z najbardziej płodnych zespołów na aktualnej scenie psychodelicznego rocka i gatunków do niego zbliżonych.

Amerykanie przede wszystkim zaskakują nas swoją kreatywnością  i wydając  drugi w tym roku album (będący, dla przypomnienia, częścią trylogii, napisanej podczas pandemii) „wychodzą ze studia i wchodzą do podziemi”… i to dosłownie! Nazwany roboczo przez sam zespół  „The Cave Album" – „Acheron”, został nagrany w jaskini Howe Caverns, która znajduje się trzy godziny drogi na wschód od Rochester w stanie Nowy Jork. Howe Caverns to bardzo popularna atrakcja turystyczna. Leżąca 156 stóp (około 48 metrów) pod ziemią grota jest drugim, zaraz po wodospadzie Niagara, najczęściej odwiedzanym przez podróżników, najciekawszym przyrodniczym  magnesem  w stanie Nowy Jork.

Kiedy uświadomimy sobie, że płyta została nagrana w tak nietypowym miejscu, przestronność jej cech staje się nie do przegapienia. Jest to poparte przede wszystkim dźwiękiem podziemnego strumienia, który można usłyszeć wręcz na całym albumie. Tytuł „Acheron” pochodzi z mitologii greckiej i oznacza rzekę, która określana jest również nazwą "rzeki smutku i nieszczęścia". Jest jedną z pięciu rzek, które prowadzą do podziemnego świata, gdzie dusze są przewożone przez Charona – boga umierających i konających, przewoźnika do królestwa niesławnego Hadesu. Rzymianie później w swojej mitologii, nadali jej bardziej znane i powszechnie stosowane określenie, nazywając  ją Styksem.

Zespół King Buffalo zabiera nas tym albumem w niezwykłą transdźwiękową podróż. Nie jest ona zbyt optymistyczna, a wręcz przeciwnie. Całość opiera się i wręcz kapie intensywnie od na trudnych tematach odchodzenia, bólu, rezygnacji i depresji. Ale czy nasze życie właściwie samo do tego nie dąży? Przecież nieuchronność śmierci dotyczy każdego z nas. King Buffalo chcą nam wręcz dobitnie uświadomić prawdę starą jak świat, że śmierć jest integralną częścią życia, a od nas samych tylko zależy jak ją zinterpretujemy i przyjmiemy.  Zespół ucieleśnia tę koncepcję praktycznie przez cały album za pomocą charakterystycznego psychodelicznego brzmienia z pływającymi, melancholijnymi pasażami dominującymi na całej płycie i ciężkimi riffami jakby służącymi do przywołania krótkich chwil rzeczywistości, kiedy jesteśmy sprowadzani z powrotem na Ziemię.

W porównaniu do swojego poprzednika, „Acheron” jest albumem, na  którym czas wydaje się stać w miejscu, aby dobitnie nas przekonać, że jego niechybność w końcu nadejdzie. Ale wszystko to jest pełne perwersyjnego wdzięku i dostarczane w możliwie najbardziej cierpliwy i refleksyjny sposób, co jest zdecydowanie zasługą tego w jakim stworzonym do kontemplacji otoczeniu został on nagrany. Cechy miejsca, jakim jest  Howe Caverns, nadają albumowi nieziemski i eteryczny ton, którego po prostu nie można uzyskać w żadnym  studiu i, oprócz ogólnej płynności, zapewniają wrażenia słuchowe niepodobne do żadnych innych. Utwory, w których następuje delikatny przypływ i odpływ, wpływają kaskadowo na siebie, ucieleśniając perfekcyjnie przez ten efekt rzekę, gdzie wszystkie te efekty dźwiękowe wręcz pławią się w niej. Delikatne i stopniowe melodie, riffy, fale, fuzz, pogłosy zawarte w refrenach i opóźnienia, które nasycają gitarę, hipnotyzują tak skutecznie, że wręcz wirują w głowie słuchacza przez dosłownie całe 40 minut trwania płyty.

Otwierający płytę utwór „Acheron” od początku perfekcyjnie przedstawia temat całego albumu, wykorzystując siłę refleksji i wręcz medytacji w kontekście płynącej rzeki. Wraz z jej falowaniem zrelaksowany, głęboki głos Seana McVaya wydaje się lewitować  swobodnie, ale i wyraźnie nad dźwiękowym dywanem gitar, syntezatorów, basu i perkusji. Ten dziesięciominutowy utwór perfekcyjnie imituje mitologiczny strumień, gdyż płynie powoli i spokojnie, lecz nieubłaganie wraz z hipnotycznymi i sferycznymi momentami, które trudno opisać słowami. Tak oto  dryfujemy dzięki  brzmieniu zespołu, aby w rezultacie tej podziemnej podróży próbować się  przedostać za pomocą przewoźnika Charona na drugą stronę.

Nieco bardziej liryczny „Zephyr” – to bóg zachodniego wiatru i zwiastun wiosny -  jest jeszcze bardziej filozoficzny, ponieważ używa rzeki jako metafory podróży człowieka przez życie. Każdy jej etap prowadzi cię do kolejnej nowej linii brzegowej, a ty zdajesz sobie sprawę, że nigdy nie spodziewałeś się, że zajdziesz tak daleko.  Wewnątrz tego jest coś jednocześnie oczyszczającego, ale i bezwzględnie nieodwracalnego, kiedy wiesz, że rzeka płynie wiecznie i tak jak twoje życie maszeruje dalej, ewoluując, meandrując, aby dopasować się do twojego obecnego środowiska i sytuacji. Oprócz instrumentów smyczkowych, także i tutaj królują kosmiczne syntezatory oraz psychodeliczna gitara,  które w efekcie nadają tej piosence zwiewną lekkość.

Tę podróż kontynuuje "Shadows" – utwór, który jako singiel i wideo promuje całe wydawnictwo. To kompozycja z hipnotycznym basami i dźwiękami perkusji, w której stonowane gitarowe riffy i wokal Seana nadają piosence mroczną, marzycielską nutę, przez co nieco przyjemniej kontynuujemy  naszą wędrówkę, coraz dalej i dalej. Nie sposób oprzeć się i nie dać się ponieść dźwiękom zespołu, który oferuje tutaj jakby drapiące wstawki gitarowe i mroczniejszy wokal, zawsze bardzo umiejętny w zarządzaniu całokształtem efektów i wstawek. W centralnej części ta mistyczna gra między floydowym syntezatorem i gitarą, wiedzie nas do długiej sekcji instrumentalnej z żywymi, zaangażowanymi  solówkami. Z crescendo kończącym się między zniekształceniami strun, w których utwór zamyka się z nieco trudniejszym rytmem.

Wieńczący całość utwór „Cerberus” to najbardziej pełna napięcia piosenka na albumie, przekazująca niesamowite wibracje podziemnego świata. Cerber w mitologii greckiej jest trzygłowym piekielnym psem, na którego natykały się dusze przywiedzione po śmierci przez Charona. Cerber gryzł jadowitymi zębami, przez co próbował uniemożliwiać zmarłym opuszczenie Hadesu. Kompozycja przez to trafnie zaczyna się od groźnego „wycia” syntezatora. Jasne akordy gitary akustycznej mienią się nad groźnym i mrocznym brzmieniem, wokale mają melancholijno-depresyjny tembr. Kiedy zniekształcona gitara wkracza z chwytliwym riffem, głos Seana McVaya unosi się w nawiedzony wręcz sposób. W rezultacie melodia gitary wije się niczym kobra z kosza zaklinacza węży i rozciąga się równomiernie aż osiągnie kulminację w solówce. To w tym utworze słychać najbardziej echa poprzedniej płyty „The Burden Of Restlessness”, gdzie mamy zmieszane, niemal pinkfloydowe  podejście, w stosunku do melancholijnej melodii i jakże pełnych symboli słów:

 

I’ve been here before

At the end of the world

In the quivering mist

‘Neath a towering wall

 

Three sets of eyes, staring back through the fog

 

My feet hit the shore

The bones shifting below

This odious door

Bars my only way home

 

Three sets of eyes, staring back through the fog

Guarding the gates, at the foot of the wall

 

Out of the dark a cacophonous sound

A foul cry as the beast rises up

I wrap my hands around the hilt of the blade

As I leap out into the ashes and dust

King Buffalo pokazują dzięki tej płycie kolejny odcień swojego nieprzeciętnego talentu i prezentują nam świeże spojrzenie na ich charakterystyczny styl i brzmienie. Godnym pochwały jest to, że nowojorczycy poświęcili ten pandemiczny czas i znaleźli idealne miejsce do zbadania bardziej swobodnej strony swojej tożsamości. Ten zespół wciąż się rozwija, a wręcz pcha się naprzód, stopniowo udoskonalając swoje oszałamiające dźwiękowe uniwersum, ustanawiając się jako kluczowy gracz gatunku rocka psychodelicznego.

"Przedsięwzięcie nagrywania i filmowania w jaskini było o wiele bardziej intensywne, niż się spodziewaliśmy" – wyznaje perkusista Scott Donaldson. "Przy każdej z planowanych płyt na 2021 rok wiedzieliśmy, że muszą być od siebie różne". I dodaje: "Rezygnując w tym przypadku z komfortu naszego studia, grając i filmując na żywo setki stóp pod ziemią, zrobiliśmy coś dla nas wyjątkowego na wiele sposobów. To coś, czego nigdy nie zapomnimy i nie możemy się doczekać, aż wszyscy będą mogli to zobaczyć i usłyszeć".

„Acheron” to album pełen niuansów, niejednoznaczności i delikatnych zawiłości, ale wciągający, mistyczny i magiczny. Wykorzystanie mitologii greckiej w wyjątkowy sposób podczas nagrywania w jaskini nadaje albumowi wyraźną synergię. Łatwo jest zgubić się w tak pięknie wykonanym, ale elastycznym albumie, gdyż  to tak jakby czarująca i niesamowita rzeka Acheron została stworzona w formie dźwiękowej i wszystko, co pozostaje teraz do zrobienia, to czekać, aż przewoźnik w postaci Charona przyjedzie i zabierze nas ze sobą…

Płyta ukazała się 3 grudnia 2021 r. nakładem In-House Production w USA,  a w Europie – Stickman Records. Za produkcje i mix odpowiada Grant Husselman. Autorem kolejnego intrygującego i jakże symbolicznego obrazu jest  Ryan T. Hancock, a okładkę zaprojektował Mike Turzanski.

Rock psychodeliczny to gatunek, który wydawał mi się zawsze, że przestrzega własnego zestawu zasad. Nie jest związany żadnym ograniczeniem czasu ani struktury. Nie przedstawia zdarzeń w sposób, w jaki opowiadają historie normalne piosenki rockowe. To eksploracja możliwości w ramach luźnej konstrukcji narracyjnej. Gatunek ten w dużej mierze połączony został z czasem ze stoner rockiem i w mniejszym stopniu z  doom metalem XXI wieku. Ale takie zespoły, jak trio King Buffalo z Rochester, wydają się udoskonalać w sposób wprost niezwykły  jego brzmienie, w bardziej współczesnych granicach, co dobitnie, po raz kolejny, udowadnia na swoim nowym albumie.

Dzięki „Acheron” grupie King Buffalo udało się zbudować coś równego jakości swojego doskonałego poprzednika, nie powtarzając się. Niezwykła lokalizacja, w której album został nagrany na żywo, przyczynia się również do tego, że rozwija on swój własny szczególny klimat i już dziś nie mogę się doczekać, jak zabrzmi zakończenie tej trylogii.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok