Maciej Meller sprawił miłośnikom swojej twórczości nie lada prezent pod choinkę. 24 grudnia opublikował na swoim profilu na Bandcampie album „Zenith Acoustic”. Póki co tylko w wersji cyfrowej, fizyczna zapowiadana jest na 4 lutego. Tytuł płyty jednoznacznie zdradza z czym mamy do czynienia, jednak mylić może się każdy, kto sądzi, że są to surowe wersje utworów z wydawnictwa z 2020 roku.
Jak możemy przeczytać w zapowiedzi albumu: „Zenith” miał być o wiele bardziej akustyczny, ale nie potrafiłem tego zrobić, nie wiedziałem czego się złapać, a w końcu posłuchałem wewnętrznego głosu, który coraz wyraźniej mówił: „włącz przester, przyp...dol”. I tak zrobiłem. Szczerze i prawdziwie - ten klimat wtedy poczułem i nie żałuję, bo uwielbiam i będę zawsze uwielbiał ten swój debiut.
Tak, więc otrzymujemy wersję bardziej zbliżoną do pierwotnego zamysłu artysty. Impulsem do jej nagrania był koncert z początku ubiegłego roku w Inowrocławiu, gdzie Maciej wystąpił z Krzysztofem Borkiem (wokal), właśnie w akustycznej formule. Występ został nagrany, ale to nie było „to”. Jednak stał się on zalążkiem, kamykiem, który uruchomił lawinę. Maciej zaprosił do współpracy swojego kompana z czasów quidamowych, Zbyszka Florka (fortepian, instrumenty klawiszowe), z którym zaaranżował na nowo utwory ze swojego solowego debiutu. Wspomogli ich w tym przedsięwzięciu Jacek Mazurkiewicz (kontrabas) i Łukasz Oliwkowski (perkusja) i w tym składzie zarejestrowali podstawowe ścieżki. Wartym podkreślenia jest, że w odróżnieniu od pierwszej opublikowanej wersji, na której partie instrumentalne (prócz gitary) zarejestrowali muzycy z Wrocławia, tym razem Maciej skupił wokół siebie swoich krajan z Inowrocławia i okolic. Z oryginalnych sesji pozostawiono tylko ścieżki z wokalem Krzysztofa Borka, które w tym akustycznym anturażu zabrzmiały jednak inaczej niż na wersji „elektrycznej”, bardziej wysuwając się na pierwszy plan.
Patrząc na powyższy skład można odnieść mylne wrażenie, że będziemy obcować po prostu z delikatniejszą odsłoną płyty „Zenith”, w której gitara elektryczna zastąpiona została akustykiem, basowa kontrabasem, z kolei perkusista zamiast tradycyjnych pałeczek będzie używał szczotek, a wszystko to skąpane jest w klawiszowym sosie fortepianowych dźwięków. W sumie to prawda, ale nie do końca. Całą paletę dodatkowych barw zapewniają zaproszeni muzycy. Już w otwierającym album nagraniu „Aside”, możemy zachwycić się partią oboju w wykonaniu Kamila Szewczyka czy saksofonu na którym zagrał Piotr Rogóż. Fani Quidam zapewne pamiętają jego gościnny występ na płycie „Alone Together”, czy koncertowej „Strong Together”. Natomiast w przebojowym „Frozen” główny motyw zagrany jest na flecie przez innego członka byłej grupy Mellera, Jacka Zasadę. Szczególnie interesująco brzmi fragment, gdy jego partia wybrzmiewa na tle jazzującego solo saksofonu Rogóża. Wstęp do kolejnego nagrania, „Halfway” to pojedyncze dźwięki fortepianu oraz głos Borka, potem dochodzi perkusja i klawiszowe „smyki”. Ten fragment został wyjątkowo zaaranżowany samodzielnie przez Florka i brzmi on dość onirycznie, a miejscami dość niepokojąco. W drugiej, instrumentalnej części dołącza Meller oraz kolejny gość – grający na trąbce i skrzydłówce Paweł Hulisz. Jego popis ponownie przechyla klimat płyty w jazzowe rejony. „Fox” rozpoczyna gwizdanie Macieja oraz bluesowa gitara, do tego dochodzi mocny śpiew Borka oraz interesujący fragment zagrany przez Florka na organach. W połowie następuje zmiana klimatu na spokojniejszy, do głosu dochodzi fortepian, a struny kontrabasu pociągane są smyczkiem, a wszystko to ozdobione zwiewnymi nutami zagranymi na flecie. Najkrótszy w zestawie, czterominutowy „Knife”, prezentuje swoje odmienne od oryginału oblicze – tylko, fragmentami delikatnie przetworzona, gitara i wokal. Na zakończenie otrzymujemy, tym razem najdłuższy, bo 11-minutowy, utwór „Trip”. W tej wersji ta wspólna kompozycja Mellera oraz Mariusza Dudy zyskała dodatkowe trzy minuty, które wypełniły popisy Rogóża i Hulisza na tle motywu granego przez Florka na fortepianie, który wcześniej wzbogaca brzmienie utworu subtelną partią organów. A wszystko to otulone jest dźwiękami gitary akustycznej, „szczotkowanych” bębnów oraz klimatycznego kontrabasu. Nagranie zostało udostępnione słuchaczom jako pierwsze. I nic dziwnego, bo podobnie jak w poprzedniej wersji, tak i tu zachwyca swym bogactwem, a nawet zaryzykowałbym stwierdzenie, że w tej aranżacji brzmi jeszcze doskonalej! Mimo wykorzystania innych środków wyrazu nadal utrzymało swój transowy klimat wzbogacony tym razem o jazzowe smaczki.
W stosunku do pierwowzoru Maciej zrezygnował z nagrań „Plan B” i „Magic”. Nie sposób tez nie zauważyć, że tym razem schował się nieco w cień. Jego gitara jedynie w „Knife” wysuwa się na pierwszy plan. W pozostałych przypadkach jego gra stanowi fundament nagrań, czy też używając malarskiej przenośni, płótno z namalowanym tłem, na którym pozostali muzycy dołożyli swoje barwy tworząc przepiękne, spójne dzieło. Dowodzi to niezwykłej skromności Mellera jako artysty i człowieka. Brak tu jego melodyjnych solówek znanych z płyt Quidam czy koncertów i nagrań Riverside. Jeśli chodzi o klimat i odniesienie do jego dotychczasowej twórczości, to najbardziej kojarzy mi się z nastrojem jaki panuje na ostatniej płycie tego pierwszego zespołu - „Saiko”, choć w bardziej delikatnej wersji, z jazzowym posmakiem. Nawet śpiew Borka miejscami przypomina to co proponował na wspomnianym krążku Bartosz Kossowicz. Maciej nie ma potrzeby popisywania się swoimi umiejętnościami, zarzucania słuchaczy milionem dźwięków swojej gitary. Zamiast tego zadbał, by odbiorca dostał inny, nie mniej udany, portret artysty w połowie życia, czy też jak kto woli, jego zenicie, który wprost idealnie sprawdzi się wybrzmiewając z głośników podczas zimowych wieczorów przy kominku w lampką czerwonego wina w ręce. Do tego zachęca też wysublimowana, zamyślona okładka autorstwa Anny Gancarczyk przedstawiająca człowieka spacerującego po ośnieżonym lesie. Ale zaręczam, że w każdych warunkach muzyka wypełniająca „Zenith Acoustic” zapewni słuchaczom mnóstwo pięknych doznań.
Płyta, którą zmiksował Robert Szydło (na elektrycznym pierwowzorze grał także na basie), na razie dostępna jest w postaci plików, ale już wystartowała przedsprzedaż jej fizycznej, kompaktowej wersji, która ukaże się 4 lutego i będzie równocześnie debiutanckim wydawnictwem inowrocławskiej (a jakże!) wytwórni F.A.R.N.A. Records. Na wiosnę możemy spodziewać się także winylowego tłoczenia albumu, a po cichu zapowiadana jest kolejna płyta. Tym razem bardziej ambientowa. Czekam z niecierpliwością.