Jak ważni są ludzie, którzy mogą nas zainspirować, pokazać coś, czego nie znamy – to wie chyba każdy, kto kocha muzykę. A jest to studnia bez dna, labirynt o niekończących się korytarzach. Droga bez końca, którą idąc – mijamy tysiące miejsc. I trzeba wiedzieć gdzie się warto zatrzymać, a gdzie przyspieszyć kroku. W którym momencie zamknąć oczy i dać się unieść czarodziejskiej fali. Lub po prostu - zwyczajnie zaufać.
Dlatego mogła powstać ta recenzja. Professor Tip Top był dla mnie do niedawna nieznanym zespołem. Ale jak to bywa w małoleksykonowej redakcji, nie można uciec od próbowania muzycznych delicji. Zaiskrzyło. Najnowszy album „Lanes Of Time” spowodował, że powróciłam do korzeni zespołu. Nie da się bez tego uzmysłowić zmian, ewolucji, jaka dokonała się w jego muzyce.
Professor Tip Top powstał w Bergen w 2011 roku. Główną postacią zespołu jest gitarzysta, klawiszowiec i kompozytor Sam Fossbakk. Ścieżka, którą wybrał, prowadzi przez progrockowe rejony, bardzo klasyczne, zakorzenione w latach 70. z niewielkimi akcentami klimatyki psychodelicznej i folkowej. Dorobek zespołu jest całkiem spory. W roku 2012 powstały aż dwa albumy: „Are You Empirical?” i „Aoum”. Trzeci - to rok 2016 - „Exobiology”. Potem w 2017 - „Life Is No Matter” i w 2019 „Hybrid Hymns”. Do tego czasu w zespole króluje męski wokal, za sprawą Sveina Magnara Hansena. Muzyka ciekawa, choć nie przenosi na inną planetę.
Zmiany, jakie następują od roku 2020, a dokładnie od płyty - „Tomorrow Is Delayed” - to wiodący głos, który od tej chwili należy do kobiety. Mowa o niemieckiej śpiewaczce Sonji Otto. Ta niezmiernie intrygująca młoda dama pojawiła się już na albumie „Aoum”. Był to jednak drugi plan – chórki. Teraz staje się osobą odpowiedzialną za pielęgnowanie linii melodycznych w sferze wokalu. Czy to zainicjowało zmianę brzmienia zespołu, czy zadziałał po prostu pierwiastek kobiecości, który zawsze dodaje pikanterii i magii?… Trudno powiedzieć. Ale płyta „Tomorrow Is Delayed” porywa różnorodnością, jest wypolerowana niczym szafirowe szkiełko szwajcarskiego zegarka. Przywiązuje do siebie.
Najnowszy album zespołu, „Lanes Of Time”, ukazał się 3 grudnia 2021 roku nakładem wytwórni Apollon Records. Płytę nagrano w czteroosobowym składzie: Sam Fossbakk jest oczywiście kompozytorem materiału, gra na gitarze, instrumentach klawiszowych, syntezatorach i śpiewa w chórkach. Sonja Otto – to cudowny głos – zmysłowy, soczysty mezzosopran. Charles Wise gra na perkusji, a za linię basu odpowiada Stein Hogseth.
Album otwiera utwór tytułowy - „Lanes Of Time” - bardzo spokojny i liryczny. Głos Sonji ślicznie zestraja się z wokalem Sama, który stanowi pastelowe tło wraz z klawiszowym akompaniamentem. Jest tu też solówka gitarowa, lecz wyważona, subtelna, bez popisów technicznych. „Falling Into The Sun” to prześliczny, pełen słońca utwór ukazujący potencjał wokalny Sonji. I to, co lubię najbardziej w kompozycjach Sama Fossbakka – te piękne harmonie, zjednoczenie ze sobą wszystkich wykonawców w jeden perfekcyjny organizm. „The Sound Of Protonflow” - krótki, opleciony w elektronikę utwór, z gitarowym tematem w roli głównej. „Isle Of Sirens” to kompozycja obudowująca dźwiękiem niski i pełen głębi wokal Sonji. Taki portret damy w rzeźbionej suto ramie wtopiony w zmysłowy nastrój, szum morza, odgłosy ptaków. Prawdziwa wyspa pełna tajemnic. „The Quest Remains” kojarzy się z celtyckimi opowieściami, wymuskanymi brzmieniem fletu i kobiecym głosem. I wreszcie mój faworyt na tej płycie - „Shining”. Gitara może doprowadzić do szaleństwa. Sekcja rytmiczna jest częścią tła, mozaiki ułożonej z kawałków tęczy nanizanej na strunę wyciszonego basu otuloną chórkami. Ale to jeszcze nie koniec. Po nieco kosmicznej piosence „Past Forever” następuje kolejna perełka - „Shallow Shadow”. Nie ma tu jednak patosu, jest prostota. Głos i motyw gitarowy. Z pozoru niewiele, lecz brzmienie gitary smakowicie rozkwita w wibrujący rytm zakończony niesamowicie efektowną transpozycją wokalu o oktawę w górę i przepięknymi Hammondami.
Zakończenie płyty to dwuminutowy temat „Time Is”. „Time is a river...”. Tak płynie się do końca z tym delikatnym, gitarowym ornamentem, z wyciszonym, wokalnym feelingiem. I może rzeczywiście „czas jest jak rzeka”, która prowadzi nas w nieznanym kierunku. A to co może się stać – jest nieprzewidywalne.