Przez lata nagrywania płyt i występowania na scenie, czy to z grupą Airbag, czy też solo, Bjørn Riis zapracował na markę jednego z ciekawszych twórców klimatycznego rocka. 8 kwietnia, niespełna trzy lata po premierze albumu „A Storm Is Coming” i dwa lata po ukazaniu się wyśmienitej płyty Airbag „A Day At The Beach”, artysta powróci z nowym wydawnictwem, które ukaże się tradycyjnie za sprawą wytwórni Karisma Records. Jego tytuł to „Everything To Everyone” i przynosi (w wersji podstawowej) 6 utworów trwających łącznie nieco ponad 50 minut. Do nagrań artysta zaprosił sprawdzonych norweskich towarzyszy, znanych z jego wcześniejszych krążków. Henrik Bergan Fossum (Airbag) gra na perkusji, Kristian Hultgren (Wobbler) na basie, a Simen Valldal Johannessen (Oak) na instrumentach klawiszowych.
Warstwa liryczna pieśni odnosi się do ludzkich emocji i strachu przed zatraceniem siebie w nieustannym wysiłku spełniania każdego oczekiwania. Tak tematykę albumu opisuje jego autor: „Kiedy zaczynałem pisać materiał zainspirowała mnie „Boska komedia. Piekło” Dantego. Być może trochę to pretensjonalne, ale zawsze fascynowała mnie ta bardzo osobista podróż i poszukiwanie jakiegoś rodzaju pokoju lub odkupienia... Muzycznie chciałem zabrać słuchacza w tę podróż, doświadczając jednocześnie nadziei i niepokoju.”
Album rozpoczyna się niczym u Hitchcocka, od trzęsienia ziemi. Bowiem od samego początku jesteśmy atakowani gitarowymi riffami niczym w nagraniach Porcupine Tree z okresu albumu „Fear Of A Blank Planet”. Utwór „Run”, bo o nim mowa, to sześciominutowa instrumentalna jazda, ze zmianami klimatu - raz jest tu gitarowa ściana, by po chwili oddać miejsce akustycznemu graniu z klawiszowymi plamami i tu znów kłania nam się duet Wilson – Barbieri z dawnych lat. Fantastyczne rozpoczęcie, a potem jest jeszcze lepiej!
Jako drugi otrzymujemy jeden z dwóch najdłuższych fragmentów albumu. Prawie 12 minut „Lay Me Down” zostało umownie podzielone na dwie części. W pierwszej, z dominującą gitarą akustyczną i klimatycznym klawiszowym tłem słyszymy Riisa śpiewającego, w dwugłosie z gościnnie występującą na płycie wokalistką Mimi Tambą, wersy o poszukiwaniu swojego miejsca w świecie:
“Who knows where I’ve been
Where I’m going to
I’ve been searching for an answer
Something I can believe
So lay me down
Down on the ground
And take what you want
Every piece of my heart
I’ve been drifting far away
Always some place else
There been times that I’ve lost the way
In sorrow and pain”
Druga część jest instrumentalna i, podobnie jak to miało miejsce w przypadku „Run”, mamy tu kilka zmian nastroju – od akustycznego grania z melodyjną solówką w stylu Gilmoura, by potem mocniej zaatakować przesterowanymi dźwiękami, a następnie wyciszyć się, oddając pierwszy plan klawiszowemu tłu, by potem ponownie wejść w ostrzejsze rejony podkreślone mocną pracą basu (kłaniają się Floydzi z czasów „Animals” czy też krajanie Bjørna z grupy Soup). Zarówno pierwsza, jak i druga część nagrania zachwycają niezaprzeczalnym pięknem, tworząc jedną z najbardziej udanych kompozycji sympatycznego brodacza.
Kolejną ścieżkę wypełnia nastrojowy song „The Siren” oparty na brzmieniach fortepianu i akustycznej gitary, uzupełniony subtelną grą perkusji i wysmakowanym solem na gitarze, a przede wszystkim delikatnym, wręcz intymnym śpiewem Bjørna, który kojarzyć się może ze sposobem interpretacji tekstów przez Tima Bownessa:
“There’s something about her hair
The way she moves
The way she looks at you
She’ll dance alone
She’ll dance for everyone
And while your heart is beating
She’ll turn to someone new
You can see her now
Her pale blue eyes
And when you touch her skin
She’ll pretend you’re someone else”.
Stronę B albumu rozpoczyna jego najdłuższa odsłona. Trwająca ponad 13 minut „Every Second Every Hour” to wspólna kompozycja Riisa i Vegarda Kleftåsa Sleipnesa, która mogłoby się bez problemu znaleźć na airbagowym „All Rights Removed”. Tu ponownie objawia się niezwykły smak artysty, który wspaniale przechodzi od spokoju do burzy, od delikatnego głosu do przetworzonego śpiewu (tu brzmi niczym Roland Orzabal z Tears For Fears), od delikatnych uderzeń w struny akustycznej gitary, do pełnego ognia solo, a wszystko to skąpane jest w sosie klawiszowych plam, potędze Hammondów czy wreszcie melodii zagranej na fortepianie. I tu Bjørn w mistrzowski sposób żongluje nastrojem, łącząc ogień z wodą jak wtedy, gdy płomienne solo wycisza się, by ustąpić miejsca pojedynczym uderzeniom w struny basu i zaczarować subtelnym popisem w stylu Stevena Wilsona, choć gdyby porównać go do klimatu nagrań Pink Floyd, to też byłoby to jak najbardziej na miejscu. W tekście powraca temat zagubienia we współczesnym świecie:
„Every day and every night
Every second every hour
Always on the run
Always on the move
Time is passing by
Time is catching up on me
Don’t know where I’ve been
Or where I’m going to
Lay down don’t make a sound
Hold still and keep the line
Day in and day out
Every second every hour
Wake up and go to sleep
Sit down and do your job
Always do what you’re told
Day in and day out”.
Mieliśmy najdłuższy fragment, to teraz pora przejść do najkrótszego, jakim jest instrumentalny „Descending” z podkładem opartym na elektronicznej perkusji, gitarze akustycznej i subtelnych klawiszach. W połowie nastrój się zmienia i do głosu dochodzą mocniejsze bębny, wyrazisty bas oraz przeszywające tony gitary. Całość tworzy ścianę dźwięku, która finalnie zostaje zastąpiona ponownie przez sześć akustycznych strun.
I tak przechodzimy do ostatniej odsłony albumu, którą jest, znany z wcześniejszego singla, utwór tytułowy. I ten rozpoczyna się delikatnie, z królującą gitarą akustyczną i pięknym wokalnym duetem Riis – Tamba, którzy śpiewają piękny tekst o potrzebie bliskości z drugą osobą potrafiącą wskazać właściwą drogę:
“Reach out for me
Reach out and see me through
Tell me where I am
And who we are
And where to go
Will I be lost
Will I find the way to you
Cause every time I try
Every time I fail to see
All that’s you and I
And every time I need
I need you
I need you
Too many stars
On my way back home
Too many things that caught my attention
And the thought renew my fear
Will I be lost
Or will I stumble upon a way out of here
Too many things that gets to my mind
Every second every hour
Every day and every night
The sun and the moon
The wind and the rain
Everything to everyone
Every second every hour
Reach out for me
Reach out for me
Every time I try
Every time I fail to see
All that’s you and I
Every time I need
I need you
I need you”.
Po tych słowach otrzymujemy jedną z najpiękniejszych natchnionych solówek gitarowych. Potem dochodzi bardziej wyrazista partia fortepianu oraz pulsujący bas, a Bjørn atakuje zdecydowanie agresywniej struny gitary, by potem nagle wszystko urwać. Jeszcze kilka nut zagranych na fortepianie (brzmiące jak łagodniejsza wersja gitarowej zagrywki z początku „Run”) i następuje nagły koniec tego bardzo udanego krążka.
Bjørn Riis na „Everything To Everyone” nie odkrywa na nowo koła. To nadal dobrze znana mieszanka melancholii i ognia w klimatach bliskich nagraniom Pink Floyd czy Porcupine Tree, którym Norweg nadaje swój osobisty znak jakości. To naturalna ścieżka, którą kroczy od czasów wydania debiutanckiego krążka „Lullabies In A Crash Car” (2014) i którą kontynuował na albumach „Forever Comes To An End” (2017) i „A Storm Is Coming” (2019). Jednak przyznam się szczerze, że wspomniane płyty jakoś nigdy do mnie nie przemówiły w całości. Owszem, wszystkie je lubię, ale nie wracam do nich zbyt często. Natomiast „Everything To Everyone” zawładnęła mną już od pierwszego przesłuchania. Tu wszystko jest idealnie wyważone. Album jest bardzo spójny, równy, bardzo osobisty. Bez zbędnych popisów, po prostu wydobywa dźwięki, które grają w duszy Riisa, przez co otrzymujemy album niezwykle szczery i osobisty. Podkreśla to okładka, na której widnieje portret artysty, choć dopiero co wyłaniający się na palecie, która została zagruntowana, by mógł na niej powstać obraz. Autorką zdjęcia jest Anne-Marie Forker, a za projekt odpowiada Asle Tostrup.
Płyta została wyprodukowana przez Bjørna Riisa we współpracy z Vegardem Kleftåsem Sleipnesem, który odpowiedzialny jest także za miks. Masteringiem (również tradycyjnie) zajął się Jacob Holm-Lupo (White Willow i The Opium Cartel). Wytwórnia Karisma wyda ją w dwóch wersjach na płycie kompaktowej, przy czym krążek zapakowany w okładkę typu digisleeve będzie zawierał dwa dodatkowe utwory – alternatywną odsłonę nagrania tytułowego oraz znany z wydanego dwa lata temu singla piękny utwór „Desolate Place”. Będą też dwie winylowe edycje: tradycyjna czarna oraz biało-czarny splatter.
Płyta roku? Dopiero marzec, a konkurencja będzie wielka, ale ten album zapewne zagości w czołówce podsumowań wielu słuchaczy. Nie zdziwię się, jeśli znajdzie się niejednokrotnie na pierwszym miejscu. Zdecydowanie zasłużenie. Najlepsze jak dla mnie solowe dzieło Bjørna Riisa i jedno z najlepszych jego dokonań w ogóle. Polecam!!!