Blacklight i jego nowa płyta „River Of Time” – to już drugi album w dorobku zespołu, wydany dwa lata po udanym, acz krótkim (37 minut), debiucie „Follow The Future”. Tym razem otrzymaliśmy płytę dłuższą (na program „River Of Time” składa się 11, trwających łącznie blisko godzinę, utworów) równie udaną i niewątpliwie bardziej dojrzałą i dopracowaną. To fakt nr 1, o którym trzeba wiedzieć sięgając po nowy krążek krakowskiego zespołu.
Fakt nr 2 – zespół zmienił wytwórnię. Spod skrzydeł Lynx Music przeniósł się do Progmetalrock Promotion. Czy zmiana ta pozwoli grupie Blacklight na złapanie wiatru w żagle, na przykład poprzez organizację koncertów promocyjnych? Jest na to szansa, gdyż nowa oficyna wydawnicza firmuje coraz bardziej popularne cykliczne imprezy pod nazwą ‘Trzy Twarze Progrocka’. Pod względem wizualnym zmieniło się jednak niewiele – szata graficzna konsekwentnie utrzymana jest w szaro-czarnych kolorach, ale tym razem stylowy digipak zastąpił pudełeczko typu jewel box.
Fakt nr 3 – skład grupy nie zmienił się. Nic więc dziwnego, że Blacklight okrzepł, dojrzał i wydał jeszcze bardziej spójny i dobrze przemyślany album.
Fakt nr 4 – swoim stylem Blacklight z premedytacją szerokim łukiem omija typowo progrockowe terytoria. Na próżno szukać na „River Of Time” długich, ilustracyjno-epickich fragmentów czy marzycielskich instrumentalnych pasaży. Być może spowodowane jest to konsekwentnym pomijaniem syntezatorów w instrumentarium grupy. Woli ona hołdować zwięzłym, utrzymanym w stylu gitarowego rocka, piosenkom i wciąż bliżej jej do brzmień a’la A Perfect Circle, Black Label Society czy Disturb, niźli do stylu spod znaku twórczości Pink Floyd, Camel czy Pendragon.
Fakt nr 5 – Blacklight nadal wykonuje swoje utwory po angielsku, a teksty napisane przez gitarzystę Macieja Majewskiego śpiewa Marcin Kocielski. O ile jednak na debiutanckiej płycie „ustąpił” on miejsce za mikrofonem Majewskiemu zaledwie w jednym nagraniu, to teraz głos autora tekstów pojawia się w roli głównej w aż trzech utworach („Following The Sadness”, „Beyond The Thinking” i „Sinner”).
Fakt nr 6 – album jest równy i spójny. Nie ma na nim żadnego nietrafionego numeru, lecz nie ma też jakiejś przebojowej ‘lokomotywy’, która mogłaby skutecznie rozpropagować nową płytę w mediach. Najbliżej do tego miana jest otwierającej kompozycji „I Call Your Name”, która dzięki ciekawemu intro jest czymś więcej niż zwykłym przebojem i osobiście uważam ją, obok „You Are Not Alone” i „Cirkle Of Life”, za najciekawszy fragment tego wydawnictwa.
Fakt nr 7 – rzecz natury ogólnej: za największy atut tego wydawnictwa uważam spore nagromadzenie soczystych, melodyjnych i chwilami mocno wymiatających gitarowych solówek. Duet gitarzystów: Maciej Majewski – Robert Kurzyński spisuje się na medal. Dużo ciepłych słów należy się też sekcji rytmicznej: Tomasz Szydło (gitara basowa) – Jan Krawczyk (perkusja).
To siedem najważniejszych faktów, które warto wiedzieć o zestawie nowych nagrań krakowskiej grupy. Ale i tak najlepiej wyrobić sobie własne zdanie, samemu sięgając po to wydawnictwo, do czego gorąco zachęcam.
Podsumowując jednak w możliwie najbardziej obiektywny sposób, jest dobrze, trochę lepiej i jakby nieco odważniej niż na, jako się rzekło, i tak udanym debiucie. Album „River Of Time” być może nie od razu rzuci wszystkich na kolana, ale wyraźnie słychać, że zespół podąża na nim we właściwym kierunku nie schodząc ze ścieżki, którą obrał sobie na samym początku swojej działalności. Mógłbym powiedzieć tak: tak trzymać, panowie, choć nie ukrywam, że moim zdaniem Blacklight ma w sobie taki potencjał, że stać ich na jeszcze więcej. Nie ukrywam, że liczę na to w przyszłości…