No i mamy pewniaka do TOP 10 najlepszych albumów tego roku. Ta płyta jest tak dobra, że aż boję się cokolwiek o niej napisać, by słowem nie zarysować kryształowego piękna, jakie Samotny Robot podarował nam swoim nowym krążkiem „A Model Life”. Album ten pokazuje jak ważna może być dla nas wszystkich muzyka i jestem wdzięczny niebiosom, że mamy artystów takich jak John Mitchell, którzy potrafią wyrazić wiele naszych nadziei, lęków i myśli w urzekającej muzyce i tekstach. On sam, tak skomentował powstanie tej płyty: „Tworzenie jej uświadomiło mi, że ostatecznie życie jest nietrwałe, a jedyną prawdziwą rzeczą, która daje mi koncentrację i kotwicę, jest i zawsze była muzyka. I niech tak pozostanie jak najdłużej”.
Gdyby Richard Wright i David Gilmour jakimś cudem nagrali wspólnie płytę z Peterem Gabrielem i Philem Collinsem (pod czujnym okiem Stevena Wilsona), to nie powstydziliby się takiego wydawnictwa. Nie ma tu mowy o bezmyślnym naśladownictwie, bo John Mitchell ma swój rozpoznawalny styl gry na gitarze oraz dosyć charakterystyczny głos, ale fani wyżej wymienionych artystów jak najbardziej coś dla siebie na tej płycie znajdą. O tym jednak później.
Jak większość z Was zapewne wie, John to prawdziwy muzyczny pracuś i pasjonat. Oprócz zaangażowania w zespołach Arena, Frost*, It Bites i Kino, jest cenionym producentem i inżynierem we własnym studio Outhouse, a także współwłaścicielem i współzałożycielem White Star Records, z imponującą listą artystów, takich jak Kepler Ten, The Paradox Twin, The Room, Kyros i Quantum Pig. Jego charakterystyczny wokal, wspaniała gitara i multi-instrumentalne umiejętności uświetniły wiele wspaniałych albumów, a „A Model Life” z pewnością jest kolejnym, który należy poznać i posmakować.
Pierwsze trzy albumy wydane pod szyldem Lonely Robot, „Please Come Home” (2015), „The Big Dream” (2017) i „Under Stars” (2019), wspaniale wyrażały ludzką kondycję widziane oczami gwiezdnego podróżnika. Ukończona trylogia zdawała się zamykać drzwi dla Samotnego Robota, ale John został przekonany, by kontynuować pracę pod tym szyldem i tak powstała płyta „Feelings Are Good” (2020). Był to kolejny świetny album, wydany na początku pandemii, pełen osobistych emocji, który jednak jakoś znalazł się poza zasięgiem radaru wielu słuchaczy rocka progresywnego. Może momentami był bardziej nastawiony na syntezator, z mniej kultową gitarą, ale pełen jest światła i cienia, emocjonalnej siły i tęsknej delikatności. Czyżby ludzie tęsknili jednak za facetem w skafandrze? Astronauta być może wciąż jest w podróży, ale „A Model Life” to kwintesencja Samotnego Robota, ponieważ John wychodzi do nas z osobistymi uczuciami, emocjami, gniewem, żalem, nadziejami i wspomnieniami, którymi chce się podzielić ze swoimi słuchaczami – a wszystko to owinięte jest w cudowny melanż nut. Ekspresyjna gra gitarowa Johna tym razem bardziej wysuwa się na pierwszy plan, ale otoczona jest ciepłymi, napędzanymi klawiszami, pejzażami dźwiękowymi i świetną perkusją starego druha, Craiga Blundella. No i te cudowne solówki, może niezbyt długie, ale nadające niesamowity nastrój poszczególnym utworom. Każda grana przez Johna nuta zasługuje na podziw i zapamiętanie.
Album rozpoczyna singlowy utwór „Recalibrating”. Jest to opowieść o osobistym odrodzeniu po smutnym zakończeniu związku, ale może być postrzegana jako reakcja na niedawne wydarzenia, które wszyscy przeżyliśmy. Ponad przeszywającym gitarowym riffem (w stylu It Bites z utworu „Cartoon Graveyard”), migoczącym fortepianem i lekkim, galopującym rytmem perkusji Craiga, utwór jest lekką i przewiewną kompozycją z chwytliwym refrenem i znakomitą gitarową solówką Johna. Zdumiewające jak można w optymistycznej powłoce przedstawić tak trudną i smutną historię.
„Digital God Machine” dedykowany jest internetowym trollom i niedoinformowanym, zawziętym ‘mocarzom’ klawiatury. Muzycznie wydaje się czerpać inspirację z Petera Gabriela. Mocna perkusja dodaje namacalnego uczucia paranoi i przerażenia, z kilkoma delikatnymi liniami gitarowymi słyszalnymi w środku utworu. Solówka w iście Gilmourowskim stylu. Instrumenty klawiszowe i gitara płynnie łączą się, a następnie zwiewnie przeplatają się z wokalem.
„Species In Transition” rozpoczyna się złowieszczym ‘buczeniem’ klawiszy, po czym zsyntetyzowany dźwięk fortepianu tworzy przepiękną balladę. Podobnie jak w przypadku wszystkich piosenek na płycie „A Model Life”, jest tu coś więcej niż można usłyszeć przy pierwszym przesłuchaniu. Utwór zawiera oszałamiające, emocjonalne solo gitarowe, które jeszcze bardziej uwydatnia piękno tego nagrania. Tekst to wnikliwe spojrzenie na naszą niezdolność do rozmawiania ze sobą o problemach i różnych obawach w dobie dominacji mediów społecznościowych. To mój ulubiony utwór na płycie.
„Starlit Stardust” to kolejna udana piosenka, w której mowa o zakończeniu związku i poczuciu straty na tle mrocznego, euforycznego spojrzenia w niebo. Muzycznie to rozległy obszar z szybującymi, podnoszącymi na duchu syntezatorami, zmianami tempa i intensywności. Chwile intymności nagle ustępują miejsca pompatycznemu uwolnieniu w postaci energicznych wybuchów gitary.
Gdy pierwszy raz usłyszałem singlowe nagranie „The Island Of Misfit Toys” byłem zaszokowany, nie wiedząc co myśleć o tym utworze i czy cała płyta tak właśnie będzie brzmieć. Po paru odsłuchach stwierdzam, że to fantastyczne nagranie, a umieszczenie go pośrodku płyty podnosi jeszcze jego walory. Futurystyczny, triphopowy rytm perkusji electro oraz sztuczki na klawiszach, aby stworzyć efekt swingu z lat 30., ale ze steampunkowym akcentem, daje piorunujący wręcz efekt. To świetna ekspozycja tego jak przebojowy może być Lonely Robot. Oszałamiająca ekspresja pomysłów zaserwowana w jednym pięknym produkcie końcowym. Utwór traktujący o przekonaniu, że większość z nas nie pasuje do postrzeganego poglądu na to, kim powinniśmy być z naszego własnego punktu widzenia, a także z punktu widzenia innych.
Tytułowa kompozycja „A Model Life” od razu kojarzy się z „Biko” Petera Gabriela – podobny beat, no i… ta barwa głosu. Mitchell naprawdę błyszczy w tym utworze. A traktuje on w tekście o naszym życiu takim, jakim jest, a nie takim, jakie naszym zdaniem powinno być. Świetne nagranie.
„Mandalay” to kolejne przejmujące i poruszające spojrzenie wstecz na zerwany związek Johna. Krótki, aczkolwiek uroczy, utwór grany tylko na klawiszach.
Fantastyczny „Rain Kings” mówi nam, żeby nie bać się płakać. Utwór zaczyna się i kończy odgłosami burzy z deszczem. Po prostu zachwyca, a sposób, w jaki smutny, melancholijny wokal zmienia się w bardziej optymistyczny i pełen nadziei, z klawiszami wplatającymi emocjonalne wzory, z perkusją zaczynającą się po półtorej minuty, jest po prostu przepiękny.
W zasadzie to samo można powiedzieć o nagraniu „Duty Of Care”. Zaczyna się niczym kołysanka, ale nią nie jest. To ból dziecka pozbawionego miłości ojca. Dominuje tu hipnotyczna wręcz atmosfera, podkreślona dźwiękami smyczków i marimby, którą potęgują gęste bębny i uderzenia gitary, a John intonuje swoją ochronną mantrę: „Po prostu rusz się, po prostu oddychaj”… Piękne i poruszające nagranie.
Tak samo jak kończący płytę utwór „In Memoriam”. To cudowna ballada ze wspaniałą solówką. Pogrzebowe organy i intymny wokal nadają początkowy ton, ale stopniowo piosenka nabiera tempa i dostrzegamy prawdziwe poczucie nadziei wyłaniające się ze szczątków przeszłości – odzwierciedlone przez wzloty gitarowych solówek i przekorę w końcowych słowach. Żadnego wspaniałego crescendo, ale refleksyjne, oczyszczające zakończenie, opisujące osobistą podróż, którą mieliśmy zaszczyt dzielić z Johnem przez niecałą godzinę.
Cztery poprzednie albumy Lonely Robot były naprawdę bardzo dobre, ale „A Model Life” jest najlepszym jak dotąd solowym dziełem Mitchella. Osobiste i bardzo emocjonalne teksty przyozdobił on niezwykle piękną i poruszającą muzyką, tworząc cudowny pejzaż namalowany nutami. Muszę się przyznać, że podczas słuchania tej płyty parę razy miałem łzy w oczach, a przy niektórych solówkach stado mrówek przechadzało się po moich plecach. John Mitchell jest we wspaniałej formie – gdyby nasi piłkarze byli w takiej na mundialu w Katarze, to byłbym spokojny o końcowy wynik. Mam nadzieję, że John dzięki temu albumowi oczyścił się z traumatycznych przeżyć i dalsze życie będzie obfitowało już tylko w radosne momenty. No i że Samotny Robot wyruszy w swoją szóstą podróż.