Magenta - "The White Witch: A Symphonic Trilogy"

Artur Chachlowski

Magenta to zespół, który zawsze słynął z nietuzinowych pomysłów i niekonwencjonalnych sposobów ich realizacji. Jego muzyka zawsze miała posmak symfonicznego rozmachu. Jego lider, Robert Reed, od lat w sposób przemyślany i konsekwentny rozwija działalność solową oraz demonstruje swoją muzyczną wszechstronność i mistrzostwo w orkiestracjach, przy pomocy których niejeden raz pokazał jak wspaniale można opisać ekscytujące historie. Nie kryje fascynacji dokonaniami Mike’a Oldfielda (m.in. cykl „Sanctuary”), jest też miłośnikiem twórczości Hansa Zimmera, Johna Williamsa, Johna Barry’ego, Ennio Morricone i Howarda Shore. Kwestią czasu było więc kiedy Magenta zdecyduje się na tak odważny krok jak teraz, wydając album zatytułowany „The White Witch: A Symphonic Trilogy”.

Okrojony skład Magenty z Christiną Booth na wokalu i Chrisem Fry na gitarze akustycznej pod kierunkiem Reeda, który opracował epickie orkiestracje, wziął na warsztat dwa przełomowe utwory ze swojego dorobku - „The White Witch” z debiutanckiego albumu „Revolutions” (2001), który na nowej płycie nosi tytuł „Sacrifice” oraz „Lust” z „Seven” (2004), teraz pod tytułem „Retribution” – rozbudował je o dodatkowe fragmenty muzyczne, uzupełnił je trzecią, całkowicie premierową majestatyczną kompozycją „Survival”, poddał je dźwiękowej orkiestracji i wydał na płycie będącą prawdziwą rockową symfonią.

Ten na wskroś orkiestrowy charakter płyty nie tylko ukazuje zupełnie nowe oblicze grupy Magenta. Jest też żywym dowodem na to, że podobnie jak pół wieku temu współczesna odmiana progresywnego gatunku może żyć w bliskiej symbiozie ze światem muzyki klasycznej. I z tej próby zespół wyszedł obronną ręka. Talent Reeda, jako kompozytora, aranżera i autora porywających orkiestracji jest niepodważalny. Na tym albumie sięga on wyżyn swoich muzycznych idoli oraz zachwyca umiejętnością komponowania imponujących utworów orkiestrowych, które pobudzają wyobraźnię i poruszają emocje. I chociaż to on jest głównym autorem sukcesu tego przedsięwzięcia, to warto wspomnieć o innych osobach, dzięki którym album „The White Witch: A Symphony Trilogy” już w chwili wydania stał się dziełem wyjątkowym.

Od dawna wiadomo, że Magenta ma w swoich szeregach prawdopodobnie najlepszą współczesną wokalistkę progresywnego rocka. Aksamitny śpiew i szlachetny sposób wokalnej ekspresji Christiny Booth zawsze lśnił ogromnym blaskiem na tle potężnych instrumentacji zespołu. Jednak dopiero symfoniczna natura płyty „The White Witch” okazała się wspaniałym wehikułem pozwalającym jej błyszczeć jeszcze bardziej. Jej krystalicznie czysty głos subtelnie stawia akcenty i pewnie porusza się w całym spektrum dźwiękowych emocji, nieraz wzbija się na wysoki pułap ekspresji, a czasami brzmi delikatnie i krucho.

Chris Fry znany jest ze swoich efektownych solówek wykonywanych na gitarze elektrycznej. Uważany jest za prawdziwego mistrza gitary, ale dopiero na tym albumie pokazuje swoją biegłość i subtelny dotyk swojej gitary klasycznej, przy pomocy której tka przepiękne muzyczne sieci. W zachwycający sposób buduje świat magicznych nut jakże pięknie zagranych na gitarze klasycznej, która tu i ówdzie przewija się we wszystkich utworach na płycie. Współbrzmienie jego gitary z drewnianymi dęciakami w „Sacrifice” jest szczególnie zachwycające. Podobnie jest w „Retribution”, gdzie olśniewająca gra Fry'a eksponuje dynamikę tej kompozycji bez potrzeby używania gitary elektrycznej i wzmacniacza.

Obok Christiny i Chrisa pojawia się na tej płycie dwójka dodatkowych muzyków: Katie Axelsen gra na flecie, a Sam Baxster na oboju. Jako soliści dodają nutkę lekkości do potężnych orkiestracji Roberta Reeda.

Jest na tym albumie jeszcze jeden człowiek, o którym trzeba koniecznie wspomnieć. Na początku każdej części tej symfonicznej trylogii pojawia się narracja w wykonaniu Lesa Penninga, artysty wcześniej związanego z Mikiem Oldfieldem i występującego na jego klasycznych albumach z lat 70., a ostatnio bliskiego współpracownika Reeda (słyszeliśmy go m.in. na dwóch płytach stanowiących cykl „The Ringmaster”). Penning, w połączeniu z wdzięcznymi orkiestrowymi aranżacjami, nadaje tej płycie prawdziwego filmowego klimatu.

Grupa Magenta zawsze podążała swoją własną, wyjątkową i charakterystyczną dla siebie bezkompromisową muzyczną ścieżką. Wydaje się, że w klasycznie rozumianym prog rocku powiedziała już wszystko. Teraz przyszła pora na projekt o niebo ambitniejszy, bo bardzo odległy od świata muzyki rockowej. Pozycja, jaką Magenta osiągnęła dzięki swoim poprzednim płytom z pewnością ułatwiła decyzję o podjęciu ryzyka zmierzenia się z muzyka orkiestrową. I udało się. Na „The White Witch: A Symphonic Trilogy” Rob Reed i spółka pokazali swoją wszechstronność, talent i odwagę. Uraczyli nas przepięknym, urzekającym, symfonicznym i zarazem filmowo brzmiącym albumem.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok