Pomimo upływających lat legenda amerykańskiego zespołu Journey wciąż rośnie, a jego trasy koncertowe stają się coraz większe, gromadząc, szczególnie za oceanem, rekordową publiczność. Kilka miesięcy temu ukazał się nowy album studyjny zatytułowany „Freedom”. Był to pierwszy album Journey z premierowym materiałem, który ukazał się po jedenastu latach przerwy. Cieszy fakt, że spotkał się on z pochlebnymi recenzjami krytyków i fanów. Nie ukrywam, że sam dołączyłem do grona entuzjastów, czemu dałem wyraz w swojej recenzji tej płyty. Nie ukrywam też, że „Freedom” znajdzie się wysoko w moim prywatnym rankingu ulubionych albumów AD 2022. Nic nie poradzę, lubię takie płyty i już. Moja radość jest jeszcze większa, gdyż w ostatnich dniach tego roku wytwórnia Frontiers Music wypuściła na rynek fantastycznie prezentujący się koncertowy album (ukazał się on na płytach CD/DVD, Blu-ray i na winylu), z rejestracją występu Journey na festiwalu Lollapalooza w Chicago 31 lipca 2021 roku. Album jest świadectwem trwałej i bogatej spuścizny zespołu, a także dowodem na jego ogromne znaczenie dla historii muzyki rockowej i przeogromnego wkładu, jaki Journey wniósł w rozwój popkultury. I w kategorii płyt koncertowych tez będzie u mnie wysoko.
I chociaż, nie czarujmy się, lata swojej świetności i największej popularności, grupa Journey ma już za sobą, w dodatku na festiwalowej scenie w Chicago wystąpiła w składzie istotnie różniącym się od klasycznego, to nie można nie zauważyć, że zarejestrowany koncert okazał się ogromnym sukcesem idealnie współpracującej ze sobą mieszanki młodości i doświadczenia, a nowy skład zespołu pokazał, że potrafi grać równie dobrze jak Journey przed laty.
Myślę, że spora w tym zasługa wokalisty Arnela Pinedy, kiedy wniósł świeżą energię do znanych hitowych przebojów – począwszy od „Separate Ways (Worlds Apart)”, który efektownie rozpoczyna występ aż po niezapomniany hicior „Don’t Stop Believin’” wykonany na koniec występu jako ostatni bis. Prawdziwa iskra tego wspaniałego koncertu spoczywa też w rękach najdłużej grających członków zespołu - gitarzysty Neala Schona dostarczającego niezliczoną ilość melodyjnych solówek oraz grającego na klawiszach Jonathana Caina, który dodał uduchowionej ostrości do chyba jeszcze lepiej prezentujących się niż w studyjnych oryginałach utworów „Stone in Love” czy „Just the Same Way”. Obok nich na scenie pojawili się perkusiści Narada Michale Walden i Deen Castronovo (zagrali na dwa zestawy), basista oraz keyboardzista Jason Derlatka. O tym jak wspaniali i doskonale rozumiejący się muzycy, niechaj świadczy wartkie tempo koncertu oraz jego klimat: utwory połączone są ze sobą, a Journey co kilka minut serwuje zgromadzonym widzom, nie dając im odrobiny wytchnienia, swój kolejny przebój. Równocześnie zwracam też uwagę na sceniczny luz muzyków: raz po raz pojawiają się gitarowe i syntezatorowe interludia, a w połowie koncertu dochodzi do sekwencji zatytułowanej „La Do Da”, która jest pełną energii dziesięciominutową interakcją zespołu z publicznością. Koncertowe szaleństwo! Zabawa na całego!
Album „Live In Concert At Lollapalooza” to prawdziwa uczta dla oczu i uszu, to także przekrój przez cały katalog zespołu Journey, rewelacyjnie ułożone koncertowe „the best of” kluczowych nagrań tego zespołu. Polecam z całego serca. To album, który może być idealnym prezentem pod choinkę, szczególnie w wersji do oglądania. Jestem pewien, że gdy po niego sięgniecie/kupicie/rozpakujecie jako gwiazdkowy prezent* (* niepotrzebne skreślić – przyp. AC) przez blisko dwie godziny będziecie się bawić równie dobrze jak ja. O czym z przeogromną radością Wam donoszę, życząc wszystkim czytającym te słowa Wesołych Świąt!