Tella powoli zadomawia się w jednej z samoorganizujących się społeczności poza strefami kontrolowanymi przez rząd i dzięki wielu szczerym rozmowom z innymi mieszkańcami znajduje wreszcie to, czego brakowało jej w społeczeństwie strefy państwowej - poczucie psychicznej stabilności. Powoli zaczyna czuć się jak w domu. Ma bliskie relacje z jednym z mieszkających w sąsiedztwie hakerów (który był zaangażowany w jej ucieczkę ze „strefy”). To od niego dowiaduje się, że tak bardzo znienawidzony przez nią doktor Abbot Barnaby zorganizował ucieczkę, która dała jej wolność, ale nie udaje jej się poznać szczegółów tej akcji (przeszłość nadal pozostaje dla niej czymś niejasnym). Tella wyraża chęć spotkania się z Barnabym, co u jej przyjaciela powoduje skrajne podenerwowanie.
Kiedy haker konfrontuje Barnaby'ego z życzeniem Telli, ten czuje się rozdarty między uczuciem szczęścia i strachu. Ale narasta w nim naglące pragnienie ponownego spotkania Telli. Nie chce jednak zdradzić hakerowi żadnych faktów z przeszłości dziewczyny i ukrywa przed nim szczegóły łączącej ich relacji.
W końcu dochodzi do spotkania i od samego początku Tella jest pełna rozdzierających uczuć, które oscylują między poczuciem przedziwnej zażyłości z Barnabym, totalnym wyobcowaniem oraz skrajną nieufnością. Rozmowa przybiera jednak nieoczekiwany przebieg i Barnaby wyznaje wreszcie Telli, że nie tylko kierował on przeprowadzanym na niej eksperymentem, ale także, że jest jej biologicznym ojcem. Tella traci grunt pod nogami, jej tak ciężko budowany wewnętrzny spokój nagle legł w gruzach i czuje się zdruzgotana.
W myślach konfrontuje się z ojcem. W jej umyśle rodzą się setki pytań. Jak ojciec mógł zrobić coś takiego dziecku? „Wyjaśnij mi, dlaczego nie było w tobie miłości? Dlaczego nie masz szacunku, dlaczego nie czujesz empatii? Przecież jestem cząstką ciebie. Część ciebie to ja, a część mnie to ty. Gdzie jest szacunek, jak mogłeś spać, śmiać się i kochać? Jak mogłeś tak żyć? Jak może istnieć społeczeństwo, jeśli inteligencja i cechy charakteru nie stoją na przeszkodzie przekraczaniu jakichkolwiek granic i jeśli można się tak izolować emocjonalnie? Niektórzy ratują ludzi, inni rzucają bomby. Niektórzy szukają prawdy, a inni palą książki. Niektórzy patrzą w głąb kosmosu, a inni oglądają telewizję i najwyraźniej każdy posiada swój własny horyzont zdarzeń"…
Po spotkaniu Tella czuje w sobie niepohamowaną nienawiść, jej umysłem targają irracjonalne reakcje, pojawia się chęć zrobienia sobie krzywdy. Zaś doktor Barnaby nie może dojść do siebie, czuje wielkie rozżalenie, rozgoryczenie z powodu okrutnej rzeczywistości i nie może pogodzić się z totalitarną machiną, która między innymi przez jego czyny została wprawiona w ruch…
Czytacie i pewnie zastanawiacie się co to za opowieść? Powyższa historia jest streszczeniem fabuły, która wypełnia najnowszy album (premiera 3 marca 2023r.) niemieckiego muzyka Jensa Luecka, który od pewnego czasu zachwyca nasze uszy albumami wydawanymi pod szyldem Single Celled Organism. W rzeczy samej, nazwa Single Celled Organism odnosi się do faktu, że wszystko, od pierwszego pomysłu aż po gotowy mastering, powstaje w prywatnym studiu Jensa Luecka (kompozycje, teksty, nagrania, miksy, etc.) Art Of Music Studio. No, może z wyjątkiem niektórych solówek gitarowych, których na najnowszej płycie nie brakuje.
Jens Lueck ponownie otoczył się tym samym składem instrumentalistów, którzy występowali na dwóch poprzednich albumach: Johnny Beck i Ingo Salzmann grają na gitarach elektrycznych, Jürgen Osuchowski na gitarach akustycznych, Volker Kuinke na flecie, a Kai Ritter odpowiada za partie mówione. Jens sam zagrał na perkusji, instrumentach klawiszowych, basie, na dodatkowych gitarach elektrycznych i akustycznych oraz poprowadził główne męskie linie wokalne (dr Barnaby). Za partie żeńskie (a jest ich równie sporo, jak tych śpiewanych przez Luecka) odpowiada obdarzona fenomenalnym głosem Isgaard. Polecam szczególnie utwór „Shifted”,w którym demonstruje ona skalę swojego niebywałego talentu. I podobnie jak na dwóch poprzednich płytach ich duety (najlepszy przykład to utwory „A Memories In A Box” i „Inhale What’s Forbidden”) oraz te fragmenty, które śpiewają oddzielnie są prawdziwą ozdobą albumu „Event Horizon”.
Jak się domyślacie, „Event Horizon” to trzecia część historii pełnego zawiłych zwrotów akcji związku doktora Abbotta Barnaby'ego oraz Telli i płynnie kontynuuje ona historię z poprzednich albumów „Splinter In The Eye” (2017) oraz „Percipio Ergo Sum” (2021). Gdyby ktoś chciał zapoznać się ze szczegółami całej tej historii, a także przeanalizować treść poszczególnych utworów, to zachęcam do odwiedzenia strony www.singlecelledorganism.com/de/the-story. Zapewniam, że lektura, jak zresztą i czas spędzony z muzyką wypełniającą najnowszą płytę może okazać się wyjątkowo przyjemnym doświadczeniem.
Główni bohaterowie, doktor Barnaby oraz 20-letnia Tella żyjąca przez większość czasu w przymusowym odosobnieniu, jako nieliczni przeżyli upadek cywilizacji i próby jej odbudowy. Cierpią – każde inaczej i każde z innego powodu. Ten „nowy wspaniały świat” kreowany przez totalitarne państwo nie podoba się obojgu, ale każde przeżywa to na różne sposoby. Doktor Barnaby to postać dwuznaczna, przeżywa dylematy związane ze swoją przeszłością i prowadzeniem zakazanych eksperymentów na zlecenie rządu. Młoda dziewczyna, poniekąd jego ofiara, ze swoim postrzeganiem nowego porządku, po kilkunastu latach przebywania w odosobnieniu i po przeprowadzanych na niej eksperymentach (bez świadomości o istnieniu świata zewnętrznego) nie może odnaleźć się w nowej rzeczywistości i nie może pogodzić się z tym, co ją spotkało. Pragnie uciec do normalnego świata, żyć wśród trzeźwo myślących ludzi.
Na przykładzie dwójki głównych bohaterów tematyka najnowszego albumu Single Celled Organism odnosi się do zagadnienia horyzontu zdarzeń - rozumianego nie w sensie fizycznym, ale w odniesieniu do psychiki człowieka i jednostki w znaczeniu uniwersalnym, ale przede wszystkim do granic ludzkiej wyobraźni. W czasach kryzysu klimatycznego, teorii spiskowych, covidowego szaleństwa, oraz rosyjskiego ataku na Ukrainę oczywistym staje się jak ważne jest przesunięcie granic myślenia, jak istotna staje się umiejętność opuszczenia własnej strefy komfortu, włączenia samodzielnego myślenia i odpowiedniego skojarzenia faktów, a nie przyjmowania tego wszystkiego, czym karmieni jesteśmy przez tych, którzy mają monopol na przekaz medialny i po prostu w każdej sytuacji i tak „wiedzą lepiej”.
Najnowszy album Single Celled Organism to prawdziwa uczta dla uszu fanów współczesnego progresywnego rocka. Dawno nie słyszałem tak dobrze prezentującej się płyty, która łączy w sobie wszystkie najważniejsze elementy, które zachwycają mnie w tym gatunku: przystępne i wpadające w ucho melodie, rozbudowane, zazębiające się ze sobą kompozycje, wspaniałe instrumentarium, cudowne gitarowe i syntezatorowe solówki, prowokującą do myślenia fabułę, marzycielski, intrygujący klimat całości, bardzo dobre partie wokalne oraz ten fascynujący efekt końcowy, polegający na tym, że gdy rozlega się ostatni dźwięk na płycie, od razu ma się ochotę włączyć ją na nowo. Gdyby ktoś prosił mnie o przyznanie oceny wyrażonej w gwiazdkach, to dałbym albumowi „Event Horizon” aż 9 gwiazdek na 10. A to tylko dlatego, że dziesiątka zarezerwowana jest na kanoniczne dzieła pokroju „Misplaced Childhood”, „Harbour Of Tears” czy „The Masquerade Overture”.
Muzycznie album „Event Horizon” oferuje szerokie spektrum stylistyczne pomiędzy żywym prog rockiem, a elegijnym rockiem artystycznym, charakteryzujące się licznymi kontrastami oraz ciekawie stawianymi kontrapunktami w postaci efektownych, często prowadzonych równolegle do głównej linii melodycznej, instrumentalnych solówek. Znajdujemy tu pinkfloydowskie smaczki, w powietrzu unosi się duch muzyki Genesis z czasów, gdy „zostało ich tylko trzech”, liczne są marillionowsko-pendragonowskie klimaty, a nawet Rush (posłuchajcie „Thoughts”). Ale i tak odnoszę wrażenie, że muzyka Single Celled Organism jest jedyna w swoim rodzaju. Lueck i spółka grają prog rocka po swojemu i robią to bardzo dobrze, stawiając na muzyce własną pieczęć.
Bardzo udana płyta. Wiem co mówię. Słucham jej od pierwszych dni 2023 roku, zdążyłem poznać ją na wylot i powiadam Wam: czegoś tak dobrego, utrzymanego w duchu klasycznego prog rocka, nie słyszałem już od dawna.