Lazuli -11

Tomasz Dudkowski

Niemal dokładnie trzy lata temu do naszych rąk trafiło ostatnie dzieło francuskiej grupy Lazuli z premierowym materiałem. Płyta „Le Fantastique Envol de Dieter Böhm” przyjęta została dość ciepło, niestety ukazała się tuż przed lockdownem i nie mogła być promowana na koncertach bezpośrednio po premierze. Trasa została przerwana po zaledwie czterech występach, a na kolejne trzeba było czekać do lata 2021. W międzyczasie nastąpiła roszada w składzie – szeregi zespołu opuścił gitarzysta Gédéric Byar, a na jego miejsce przyszedł Arnaud Beyney. On oraz pozostali muzycy znani z wcześniejszych nagrań – Romain Thorel (instrumenty klawiszowe, waltornia), Vincent Barnavol (perkusja, instrumenty perkusyjne) i bracia (i równocześnie założyciele zespołu) Dominique (śpiew, gitary) i Claude (Léode* - krótki opis tego instrumentu zamieściłem na końcu tekstu) Leonetti wykorzystali przestój spowodowany pandemią, by zarejestrować płytę „Dénudé (16 Songs, Naked & Unplugged)”. Ukazała się ona w marcu 2021 roku i zawierała 16 nagrań z pierwszych ośmiu krążków w nowych, akustycznych odsłonach. Była jednocześnie pozycją numer 10 w dyskografii Lazuli.

Pod koniec 2022 roku nagrali materiał z myślą o kolejnej płycie, równocześnie koncertując (m.in. podczas trasy po Wielkiej Brytanii). Zatytułowali ją, mało odkrywczo –„Onze”, czyli „11” i dokładnie tyle utworów mieści ten trwający 54 minuty album, wydany na płycie kompaktowej umieszczonej w pięknym digibooku oraz na dwóch krążkach winylowych.

Tak o czasie, w którym powstał album „11” pisze Dominique (autor wszystkich kompozycji i tekstów): Wtedy właśnie wróciły pszczoły... A czyste powietrze, ptaki i owady odzyskały swoją przestrzeń... I na jakiś czas, pomimo tragedii, która doprowadziła nas do tego punktu, byłem szczęśliwszy niż kiedykolwiek, otoczony moimi bliskimi i skrzydlatymi stworzeniami wszelkiego rodzaju. Otulony ciszą niespotykaną od czasów rewolucji przemysłowej i wynalezienia silnika spalinowego, pogrążyliśmy się w zupełnym spokoju, równie pięknym co niepokojącym. Dlaczego potrzeba było pandemii, lockdownu, żebyśmy zrobili sobie przerwę, żeby zatrzymać ten szaleńczy wyścig szczurów?

Zaczęliśmy sobie wyobrażać, że z tego wszystkiego może powstać lepszy świat, że odrobimy swoją lekcję. I ja, marzyciel, niewinnie naiwny, wierzyłem, że to jest możliwe. Ale teraz wszystko wróciło do normy. Brutalnie i w klimacie totalnego zaprzeczenia. Znowu kręcimy się w kółko, jak nasza planeta. Po raz kolejny nasze marzenia o bardziej cnotliwym świecie rozpłynęły się. Pomimo tego brutalnego przebudzenia, wciąż wierzę w siłę marzeń i ich zdolności do ingerowania w rzeczywistość. Mogą inspirować i wskazywać drogę. W niektóre dni prawda jest zbyt trudna do przełknięcia i brakuje mi odwagi. To mnie przerasta, brzemię jest zbyt ciężkie i tonę. Przytłoczony emocjami znowu czuję, jak ciemność ciągnie mnie w dół, a świat wiruje zataczając błędne koło. A potem, jak zawsze, w sposób, nad którym nie mogę zapanować, słowa zaczynają przybierać formę. Meandrują przypadkowo na powierzchnię i z tego gruzu rodzą się piosenki.

Pierwsze utwory na tym albumie wypływają prosto z miejsca, w którym się pogrążyłem. I z wraku, którym się stałem, wersy sprowadziły mnie z powrotem na świeże powietrze i uratowały. Moi bracia, instrumenty i dźwięk ożywiły je szeptem. Razem jesteśmy silniejsi. Dzisiaj zasialiśmy te nasiona w mikrorowkach; oto 11 nowych piosenek na wasze gramofony... 11? To także tytuł albumu, po prostu dlatego, że jest to jedenasta płyta Lazuli. Lustrzany numer 11 symbolizuje nasze wewnętrzne bitwy, poczucie zagubienia, ale także odrodzenia. Melancholia i szare odcienie płyną przez te jedenaście kompozycji, jak seria obrazów, które opowiadają o tych niespokojnych czasach. A w grze cieni światło zawsze rozprasza ciemność, jednym pociągnięciem pędzla za drugim, żarliwie, z postanowieniem ucieczki przed losem...

To właśnie wtedy wróciły pszczoły...

Pszczeli motyw dominuje na okładce. O tym, że ten owad ma szczególne znaczenie dla zespołu niech świadczy nazwa ich studia oraz wydawnictwa – l'Abeille rôde (Grasująca pszczoła). Szmaragdowe tło i rysunek pszczoły to główny element szaty graficznej stworzonej przez Domenique’a i Aline Leonettich. Szczególnie pięknie prezentuje się ona wewnątrz rozkładanej okładki wydania winylowego. A jeśli już jesteśmy w temacie czarnych krążków, to wygląda na to, że są one także ważne dla Domenique’a. Pierwsza pieśń nosi bowiem tytuł „Sillonner des océans de vinyles”, czyli „Żeglowanie przez oceany winyli” i opowiada o rytuale obcowania z dźwiękami wydobywających się z tego nośnika. Sam utwór jest dość spokojny, z ciekawym motywem gitarowym podkreślonym schowaną w tle elektroniką oraz z solem na Léode, a w refrenie uwagę przykuwa partia organów. To całkiem udane otwarcie, aczkolwiek dalej jest jeszcze ciekawiej. Na przykład w nagraniu z drugiej ścieżki, zatytułowanym „Triste carnaval” („Smutny karnawał”). Początkowo mamy tu łagodny wokal plus gitarę i delikatne brzmienie werbla i dzwonków na tle plam dźwiękowych wygenerowanych na Léode. Pieśń nabiera siły po drugim refrenie, gdy do głosu dochodzi bardziej wyrazista gitara i mocniejsza praca sekcji rytmicznej (linia basu grana jest na klawiszach). I tu nie brak sola na instrumencie Claude’a, a warstwa liryczna mówi o poniżaniu i depresji:

„Zrobiłem się bardzo mały

W tym miesiącu lutym

W mysiej dziurze

Chciałbym się ukryć

 

Czuję się nagim

Samotnym nieznajomym

Wystawionym na widok

I lapidarne kpiny

 

Witamy w świecie

Budzących się koszmarów

Gdzie każda sekunda

Trwa wiecznie

Jeśli wyśmiewanie nie zabija

To dlaczego umieram ze wstydu, dlaczego?

Kiedy rozbrzmiewa śmiech wandali

Ze smutnego karnawału”.

Kolejne utwory to także silne punkty płyty. Pierwszym z nich jest „Qui d'autre que l'autre” („Któż inny jak nie ten drugi”), którego tekst dotyka problemu ksenofobii. Muzycznie czaruje tu gitara z fajnie wykorzystanym pogłosem, bardziej emocjonalnym śpiewem Dominique’a, ciekawą partią perkusji i solami w wykonaniu Arnauda i Claude’a. Następny, „Égoïne” („Piła ręczna”), to piosenka w której dominuje 12-strunowa gitara i bardziej podniosły wokal. W tle pobrzmiewa gitara i Léode oraz waltornia, a całość składa się na jeden z najbardziej przebojowych fragmentów wydawnictwa. Niemniej ciekawym nagraniem jest „Lagune grise” („Szara laguna”). Utrzymany w rytmie walca, ponownie mocno eksponuje brzmienie 12-strunowej gitary, a dodatkowo intryguje wykorzystaniem waltorni basowej oraz porywającym solem na Léode, a także końcówką zaśpiewaną a cappella. Absolutnie fantastyczna jest kolejna pieśń – „Parlons du temps” („Porozmawiajmy o pogodzie”). Zwraca tu uwagę partia perkusji Vincenta Barnavola. Początkowo serwuje nam subtelne muśnięcia werbla, by potem zachwycić grą z obfitym wykorzystaniem tomów. Sekcję uzupełnia Arnaud Beyney, dzięki czemu w końcu możemy usłyszeć na płycie „prawdziwy” bas. Wartą uwagi jest też partia pianina Romaina Thorela oraz tło, za które odpowiada Claude Leonetti. A wszystko spaja swoją grą na gitarze oraz śpiewem o zmianach klimatycznych, Dominique Leonetti. Na ścieżce numer 7 zamieszczono jeden z moich najbardziej ulubionych fragmentów płyty, piosenkę „Le pleureur sous la pluie” („Szlochający w deszczu”). Nieco teatralna, z wyśmienitą partią instrumentów klawiszowych, w tym bardzo wyrazistą linią basu i zdecydowanie najdłuższą solówką gitarową wybrzmiewającą w jej końcówce, mimo dość żywiołowego charakteru dotyka problemu depresji:

„W hałasie nie można usłyszeć szeptu

Nie zobaczysz szlochającego w deszczu

 

Nikt nie dojrzał świtu tej łzy na moim policzku

Nikt nie słyszał, jak nagle zapadła noc

Nikt nie widział, jak ścieka i uderza w ziemię

I gubi się w szalonej burzy”.

 

Było dynamicznie, a teraz pora na wyciszenie. Dostajemy je w postaci ballady „Les mots désuets” („Przestarzałe słowa”), w której występuje tylko Dominique. To 3 minuty, w których słyszymy jedynie gitarę akustyczną i głos śpiewający o przemijaniu i nieumiejętności odnalezienia się w pędzie współczesnego świata:

„Zmęczyli się

Na surowym świecie

Przestarzałe słowa

stopniowo zanikają

Skończą w martwym punkcie

Na plażach z przeszłości

Przestarzałe słowa

Są trochę jak ja

 

Ten szybki świat

Już mnie zdystansował

Kilka milisekund

I to już wystarczy

Żebym się obraził

Jak mój pożółkły papier

Trochę przestarzały

Jak mój dzisiejszy długopis”.

 

To trochę taka cisza przed burzą, bo kolejnym indeksem oznaczony jest niepokojący, pełen dramatyzmu, utwór „La bétaillère” („Bydlęca ciężarówka”). Jest tu i mocna partia waltorni zapewniająca symfoniczny rozmach, i solidna praca sekcji Barnavol – Beyney, najbardziej żywiołowe na całej płycie solo na Léode i pełen gniewu śpiew o traktowaniu zwierząt przeznaczonych na rzeź. Ponowne wytchnienie przynosi przedostatnia kompozycja w zestawie, „Mille rêves hors de leur cage” („Tysiące snów z klatki”). Tu głównie rządzi pianino na tle podkładu, które budują plamy Léode, spokojne szarpnięcia strun basu i perkusja, na której Barnavol gra szczotkami. Do tego dochodzi rozmarzony śpiew Dominique’a o nieskrępowanej wolności. W końcówce utwór nieco przyspiesza, a w podkładzie słyszymy organy, mocniejsze uderzenia perkusji i wokalizę. To doprawdy bajeczny fragment! Na sam koniec dostajemy wyciszoną pieśń „Le grand vide” („Wielka pustka”). Tu także główne role grają pianino i subtelny śpiew wzbogacone dźwiękami dzwonków i linią basu wydobywaną z Léode. W końcówce śpiew jest coraz cichszy, w końcu zanikając zostawiając słuchacza sam na sam z ostatnimi nutami zagranymi na pianinie.

Płyta została zadedykowana „Naszym bliskim, tym, którzy są nam bliscy przez więzy krwi, miłości, przyjaźni lub przez muzykę… Niezależnie od tego, czy są oddaleni o metr, czy o dziesięć tysięcy kilometrów”. Zostało to podkreślone przez kartkę dołączaną do wydawnictwa, z wizerunkiem zespołu w wersji rysunkowej, na której odwrocie zamieszczono podziękowania oraz autografy muzyków.

Albumem „Le Fantastique Envol de Dieter Böhm” grupa zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko. Początkowo miałem uczucie, że tym razem piątce sympatycznych Francuzów nie udało się osiągnąć tego poziomu, jednak w miarę obcowania z materiałem zawartym na „11” było ono coraz słabsze. To kolejny w ich dyskografii zbiór udanych propozycji, które z każdym przesłuchaniem zyskują zabierając słuchacza w świat ciekawych melodii. Z czasem zapadają one głęboko w pamięć, nie pozwalając się od nich uwolnić. Całość ubarwiają francuskojęzyczne teksty, śpiewane charakterystycznym, wysokim głosem Dominique’a. Wraz z kolegami z grupy zaaranżował on wymyślone przez siebie utwory, a ostateczny kształt całości nadał Claude, który odpowiedzialny jest za miks materiału. Album „11” prezentuje się doprawdy okazale, zarówno pod względem wizualnym, jak i pod kątem muzycznej zawartości, stając się jednym z najciekawszych wydawnictw początku 2023 roku.


* Léode - to rodzaj syntezatora o kształcie zbliżonym do Warr Guitar, ale bez strun. Powstał on po wypadku, w którym Claude stracił władzę w lewej ręce, co uniemożliwiło mu granie na gitarze. Nie chcąc rezygnować z wykonywania muzyki zbudował on, we współpracy z Vincentem Maury, instrument, w którego gryfie rozmieszczone są 4 kanaliki reagujące na ruch i nacisk palców, a poniżej umieszczone jest jego „serce” umożliwiające zarządzanie systemem operacyjnym midi, strojeniem, szybkością i modulacją. Dźwięki zapisane są w sterowniku midi. Można tam znaleźć dźwięki inspirowane gitarą, sarangui, dudukem, zespołem smyczkowym, czy też pozamuzycznymi odgłosami jak np. wycie psa do księżyca… Dźwięki przenoszone są poprzez nacisk na gryf. Strojenie można dowolnie zmieniać, istnieje także możliwość ustawienia różnych dźwięków na każdym z czterech obszarów gry.

 

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok