„Alea iacta est”, czyli „kości zostały rzucone” - ten cytat z Juliusza Cezara, który miał wypowiedzieć owe słowa przekraczając 10 stycznia 49 r. p.n.e. Rubikon i tym samym rozpocząć wojnę domową, stanowi synonim podjęcia ryzykownej i nieodwracalnej decyzji. Gdy pod koniec 2021 roku Ryszard Kramarski zdecydował się, by przywrócić z niebytu szyld Framauro i nagrać pod nim pierwszy od ponad dwudziestu lat nowy materiał sprawił sporą niespodziankę swoim fanom. Tym większą, że postanowił po raz pierwszy wziąć na swoje barki funkcję głównego wokalisty. Wydana 3 stycznia 2022 płyta „My World Is Ending” została przyjęta bardzo ciepło, co pozwoliło mieć nadzieję, że nie będzie to tylko chwilowy powrót. Artysta postanowił pójść za ciosem, postawił wszystko na jedną kartę, czy też zgodnie z tytułem płyty, „rzucił kośćmi” i ponownie chwycił za mikrofon (oraz oczywiście zasiadł za klawiaturami i wziął do rąk gitary) i z pomocą kolegów (Krzysztof Wyrwa – bas, Grzegorz Fieber – perkusja i Marcin Kruczek – gitary) nagrał następny album firmowany połączonym w jeden wyraz imieniem i nazwiskiem XV-wiecznego weneckiego kartografa.
Tym razem ‘winylowe’ (na tym nośniku prawdopodobnie album ukaże się jesienią) 45 minut wypełnione zostały sześcioma utworami, co automatycznie spowodowało, że znalazły się tu nieco dłuższe formy niż na ubiegłorocznym krążku.
Ostatnimi czasy większość dzieł Kramarskiego, wydanych pod różnymi nazwami, przynosi jakieś personalne niespodzianki. Nie inaczej jest i tym razem i to już w pierwszym nagraniu, zatytułowanym „Like Father Like Son”. Chyba nie można było bardziej podkreślić znaczenia tego zdania niż zapraszając do zaśpiewania w nim własnego syna, Michała. Młody artysta, używający na co dzień pseudonimu Kramar, jest kojarzony z nieco innym rodzajem muzyki niż rock progresywny, ale w tu udowodnił, że „niedaleko pada jabłko od jabłoni” i idealnie wpasował się ze swoim głosem w kompozycję Ryszarda. Jak łatwo się domyśleć, piosenka (choć może nie jest to najwłaściwsze określenie dla trwającego prawie 8 minut utworu) opowiada o relacjach na linii ojciec – syn. W pierwszej części („Father”), prowadzonej w umiarkowanym tempie, z powracającą zagrywką gitarową i użyciem w tle organów Hammonda, Ryszard zwraca się do swojego rodzica:
„Tato co ja zrobię
gdy na dobre odejdziesz z tej ziemi?
Powiedz mi gdzie miałbym cię odnaleźć
i gdzie powinienem ciebie szukać?
W książkach które czytaliśmy,
w chwilach które z czułością współdzieliliśmy,
wśród pamiątek na twym biurku?”
Potem, w spokojniejszym fragmencie, w którym dominuje fortepian, słowa kierowane są do potomka:
„Synu, wychowywanie ciebie
to był najlepszy dla mnie czas.
Mam nadzieję że z dumą,
będziesz wspominał tamte lata.
Jakże bardzo chciałbym
przeżyć to wszystko ponownie.
Gdy widzę twoje spojrzenie
tamto małe dziecko powraca,
mój mały chłopczyk powraca.”
Po tych słowach utwór wraca do pierwotnego tempa, by po solowej partii Marcina Kruczka i charakterystycznej sekwencji akordów Kramarskiego ponownie zwolnić. Pora na drugą część („Son”), w której znów rządzi fortepian, a Michał odpowiada swojemu tacie:
Tato, nie zapomnę cię, jakże bym mógł?
Bo teraz twoje serce stało się częścią mojego.
Żałuję że nie możemy po prostu wrócić
znowu do tamtego czasu,
tak beztroskiego i fantastycznego.
…
Tato, pragnę ci podziękować za twoją miłość,
za wszystko co mi ofiarowałeś.
Czuję jak patrzysz na mnie spomiędzy gwiazd,
tam przecież się spotkamy
czyste dusze w gwiezdnym pyle...”.
W końcówce słychać śpiew obu panów Kramarskich, ich partie się nakładają, co daje poczucie jedności ojca i syna. Wielkie brawa dla młodszego z artystów. Widać, że skorupka za młodu nasiąkła dźwiękami wykonywanymi i odtwarzanymi przez Ryszarda i mimo, że wybrał dla siebie inny gatunek muzyki, to także w propozycji Seniora odnalazł się wyśmienicie. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze ta współpraca zostanie powtórzona…
Na poprzedniej płycie Ryszard oddał hołd swoim ulubionym artystom w piosence „Records From My Shelf”. Tu poniekąd powtórzył ten pomysł, z tym, że postanowił podzielić się ze słuchaczami utworami, które często wracają do jego odtwarzacza. Nagranie „My Beloved Songs (Records From My Shelf part 2)” zaskakuje bluesową zagrywką gitarową na tle Hammondów. Początkowo te dźwięki dominują w podkładzie. Po refrenie:
„Moje ukochane piosenki,
kiedy je słyszę
nic nie może pójść źle!
Moje ukochane piosenki,
zostaną przy mnie na długo!
Moje ukochane piosenki”
dołącza sekcja rytmiczna oraz Marcin Kruczek z solem zagranym z efektem wah-wah, co jeszcze bardziej podkreśla blues-(prog)rockowy charakter piosenki. W końcówce mamy jeszcze krótkie przyspieszenie z ciekawym duetem Kruczek – Kramarski.
W nagraniach Framauro Ryszard dzieli się ze słuchaczami rzeczami dla siebie ważnymi, swoimi pasjami, miłościami. Nic zatem dziwnego, że posiadacz dwóch psów i dwóch kotów, postanowił zaprezentować utwór o swoich czworonożnych przyjaciołach. Ba! Poświęcił im jedną z dwóch najdłuższych kompozycji na płycie – dziewięciominutową „Dogs & Cats”.
„Jeśli posiadamy psy i koty
to uczy nas okazywać serce
oraz ratować stworzenia w niedoli.
Jeżeli posiadamy psy i koty
pobierzemy naukę że życie ma sens,
niech zwierzaki doświadczą że i my potrafimy być
ich ludzkimi przyjaciółmi”.
Zaczyna się od spokojnych dźwięków zagranych na gitarze akustycznej, by po chwili uderzyć mocą gitary elektrycznej i organów Hammonda. Ten żywiołowy fragment trwa tylko chwilę, a potem charakter zmienia się na bardziej lekki, z linią basową zagraną na syntezatorze i przyjemnym motywem klawiszowym. W drugiej części, poświęconej kotom, nastrój robi się bardziej wyciszony, leniwy niczym stary kot wylegujący się na kanapie lub na… konsoli w studiu nagraniowym. I tak do końca mamy wahania – bardziej rytmiczne urywki przeplatają się z wolniejszymi (tu pojawia się cudowne solo Kruczka pachnące Gilmourem), a sam koniec to znów gitara akustyczna i spokojny śpiew. To zdecydowanie najbardziej przebojowa odsłona płyty, a od refrenu nie sposób się uwolnić.
Album jest tak skonstruowany by potem, bez żadnych modyfikacji, mógł wypełnić krążek winylowy. Stronę B takiego wydawnictwa rozpocznie pieśń „Painter Of Our Souls”. Okładkę poprzedniej płyty oraz dwóch ostatnich studyjnych dokonań Millenium zdobiły obrazy Marka Szczesnego. W przypadku opisywanego wydawnictwa miało być podobnie. Obaj panowie byli już po pierwszych rozmowach na ten temat. Niestety 28 września, tydzień przed swoimi 64. urodzinami, malarz zmarł nagle, pozostawiając rodzinę, przyjaciół, znajomych i fanów swego talentu w głębokiej żałobie. Choć nigdzie nie jest to napisane, to jednak można wnioskować, że utwór stworzony został w hołdzie Markowi.
„On, malarz naszych dusz
nie zdołał przeczuć że zbliża się jego śmierć.
Jego życie było krótkie i wypełnione miłością
lecz w głębi serca czuł się samotny.
Wszystkie jego łzy i malowidła wyschły dawno temu
i nie miał już w ogóle czasu aby się pożegnać.
Malarzu naszych dusz, marzycielu, dlaczego odszedłeś?
Wszystkie Twe obrazy wiszą tak jak zawsze, niektóre są
w twoim pokoju, niektóre znalazły inny dom, są teraz z nami.
Malarzu naszych dusz, marzycielu, dlaczego odszedłeś?”.
To zdecydowanie najbardziej mroczny fragment albumu, z pięknym intro na gitarze akustycznej, nastrojową partią Kruczka, przewijającą się w tle elektroniką, syntezatorowym basem. Po pierwszym refrenie uwagę zwraca praca sekcji Wyrwa – Fieber. Szczególne brawa dla tego drugiego za jego subtelną i jednocześnie bardzo wyrazistą partię. Po drugim refrenie otrzymujemy nieco większą dawkę elektroniki, a Kramarski z przejęciem wyśpiewuje pełen żalu tekst:
„Hej, Boże? Ach, czy nie miałeś już serca?
Gdyż kazałeś mu porzucić jego jedyne dziecko!
Czy zawsze odbierasz tych których najbardziej kochamy?
Zbył wcześnie odchodzą i zostają odesłani na spoczynek.
Nie masz litości, jesteś zimnym okiem na niebie.
Nie umiem cię znienawidzić,
Ale... nie potrafię zaufać twojej miłości.
Sam malarz jest martwy, a żyją jego obrazy.
Umarł ojciec, a jego syn jest tutaj.
Wysłuchaj więc, jak wyrzucam z siebie cały ból,
który w sobie trzymałem,
dowiedz się więc jak wątpię w twoje moce i twą potęgę”.
Po nim dostojne solo serwuje Kruczek, a ostanie chwile to czas by na pierwszy plan wypłynęły dźwięki gitary akustycznej.
Po tym, pełnym bólu, nagraniu wracamy do tematów, które fascynują lidera formacji, a chyba nie ma nikt najmniejszej wątpliwości, że jedną z największych jego pasji jest oczywiście muzyka. Poświęcił jej nagranie o wszystko mówiącym tytule „Lost In Music”:
„Euterpe to moja miłość,
zaś jej pieśń dobiega z górnych sfer.
Jest Muzą Muzyki żyjącą w mym sercu,
to ona ucieleśnia wszystkie melodie jakie zagramy,
a zatem jej drugie imię to Muzyka.
Jest dla mnie inspiracją,
a jam jest jej wiernym niewolnikiem.
Jestem zatracony w Muzyce, nie mogę złapać tchu.
Jestem zatracony w Muzyce ona wypełnia powietrze.
Jestem zatracony w Muzyce mam ją w swojej głowie.
Jestem zatracony w Muzyce umieram dla niej.”
W podkładzie króluje gitara elektryczna oraz pianino i organy Hammonda spięte charakterystyczną linią basową Wyrwy i precyzyjną pracą perkusji. Znalazło się tu miejsce i na sola na organach i na gitarze (na obu instrumentach mamy po dwa takie wejścia) oraz mocne uderzenia w basowe klawisze fortepianu, poprzedzone zadziornym śpiewem artysty.
I wreszcie pora na wielki finał w postaci dziewięciominutowej pieśni tytułowej. Od pierwszego przesłuchania stała się moim ulubionym fragmentem płyty. Jest tu i zbudowana z sampli eteryczna wokaliza, są syntezatorowe dźwięki fletni, cudowna partia basu bezprogowego, sporo fortepianu, Hammondów, gitary akustycznej, charakterystycznych zagrywek Kruczka. Tekst dotyczy nieodwracalnych decyzji, które podejmujemy w życiu. Nie zawsze są one najlepsze, czasem w ich wyniku ktoś cierpi, kiedy indziej to my jesteśmy skrzywdzeni przez czyjeś postanowienia.
„Kości zostały rzucone.
Niektóre dokonane wybory stanowią zagadki,
trudno odgadnąć dokąd prowadzą.
Trwasz zagubiony gdzieś pośrodku
mając nadzieję że zostaniesz odnaleziony i uwolniony.
Są uczynki których nie da się już odwrócić,
są słowa których cofnąć nie możesz.
Widzisz, że czasem twoje życie nie należy już do ciebie,
kiedy brakuje ci dobrej passy
i nie jest to twoja rozgrywka!
Wszyscy się rodzą z przeznaczeniem by żyć,
by walczyć o każdą minutę swoich ulotnych marzeń,
by kłamać z uśmiechem na twarzy.
Alea iacta est - decyzje już zapadły.
A ci co upadają zaczną się w końcu podnosić,
a ci którzy płaczą będą się śmiać i uśmiechać,
a ci co nienawidzą nauczą się kochać,
w nadchodzącej przyszłości — lecz teraz
kości zostały rzucone.”
Ale też może to być tak, że tkwimy w jakiejś bezsensownej sytuacji czy też w wypalonym związku bez przyszłości i docieramy do takiego miejsca, że stawiamy wszystko na jedną kartę i decydujemy się „przekroczyć Rubikon” i zacząć wszystko od nowa:
„Miejsce odległe i odmienne
w jakiejś innej przestrzeni i czasie
to twoja ziemia obiecana — świat
który może być jak czysta rozkosz.
Dostrzegam twą radość
a dziewczyna jest przy tobie
Rubikon został przekroczony...
Alea iacta est - kości zostały rzucone
Nie ma już więcej niepewności,
zmieniłeś się tylko przez przypadek
Przedtem żyłeś w iluzji.
To nie miało sensu”.
Jest tu też jedno miejsce, które robi na mnie szczególne wrażenie. Po drugim refrenie na tle podkładu zbudowanego głównie przez fortepian i gitarę akustyczną Ryszard wyśpiewuje zacytowane powyżej wersy, a po słowach „Rubicon has been crossed” wchodzi potężnie brzmiące przejście na perkusji, po którym scenę zagarnia dla siebie Kruczek, serwując ostatnie już magiczne solo podparte dostojnym podkładem sekcji i organowym tłem. W końcówce mamy jeszcze wyciszone pianino i fletnię, na tle których artysta wyśpiewuje ostatnią zwrotkę tekstu.
Warstwę wizualną wydawnictwa ostatecznie stworzył Maciej Stachowiak, czyli niejako nadworny grafik Kramarskiego. Na okładce widzimy rękę rzucającą kośćmi a w dolnym rogu nazwę formacji (z odwróconą drugą literą R) i tytuł albumu. W środku znajdują się zdjęcia muzyków, którzy wystąpili na tym krążku, które (podobnie jak okładkę) zmodyfikowano filtrem "rysunkowym".
I to już koniec… 45 minut obcowania z nową propozycją Framauro mija niezauważalnie. Ta mieszanina prog rocka, bluesa i wyrafinowanego popu to kolejna mocna pozycja w dyskografii twórcy wytwórni Lynx Music. W stosunku do „My World Is Ending” najnowsze dzieło brzmi jeszcze pełniej, bardziej soczyście. Duże brawa za miks dla Kamila Konieczniaka (Moonrise) oraz oczywiście dla tandemu Kramarski – Zdzisław „The Bat” Zabierzewski. Ten drugi stał się już stałym współpracownikiem Ryszarda we wszystkich jego projektach, tworząc (na podstawie pomysłów i fragmentów tekstu lidera Millenium) bardzo osobiste teksty, przez które krakowski muzyk może wyrazić swoje pasje, uczucia i obserwacje otaczającego nas świata. I robi to niezwykle przekonująco! Czuć, że już okrzepł za mikrofonem i że brzmi teraz bardziej pewnie. I choć z tyłu okładki widnieje nagłówek „A Studio Project by Ryszard Kramarski", to mam nadzieję, że w przyszłości jeszcze raz "przekroczy Rubikon" i zdecyduje się zadebiutować w roli wokalisty także na scenie, bo o to, że doczekamy się kolejnej pozycji sygnowanej nazwą Framauro jestem dziwnie spokojny, gdyż tym albumem ponownie udowodnił, że propozycje wydawane pod tym szyldem są co najmniej tak samo udane jak te z logo Millenium czy TRKProject, a to już marki uznane na scenie progrockowej, zresztą nie tylko polskiej.