Ricochet - Kazakhstan

Artur Chachlowski

Kilkanaście lat temu omawialiśmy na naszych małoleksykonowych łamach album „Zarah – A Teartown Story” (2005) niemieckich progmetalowców z grupy Ricochet. Minęło sporo czasu, zespół się przegrupował, ma na swoim pokładzie nowego wokalistę (Michael Keuter) i 7 kwietnia wypuszcza na rynek swoją nową płytę zatytułowaną… „Kazahkstan”.

Zastawiacie się, tak jak ja, dlaczego pochodzący z Hamburga zespół nazywa swój nowy album „Kazakhstan”? Ten odległy nam geograficznie kraj leży między Europą, Chinami oraz światem arabskim i skupiają się w nim wpływy z tych trzech regionów. Kazachstan jest też pod wpływem (pozornej?) sprzeczności między tradycją a nowoczesnością. To wszystko znajduje swoje odzwierciedlenie w muzyce Ricochet, która ponadto łączy w sobie muzyczne elementy muzyki z kilku dekad i gatunków. Kazachstan to państwo, które mocno doświadczyło destrukcyjnych dla środowiska skutków działalności człowieka i jego ingerencji w przyrodę – to temat, który z pewnością jest jednym z najbardziej aktualnych i ważnych problemów ludzkości, który wzięli sobie do serca członkowie niemieckiego zespołu. Okładka albumu przedstawia surfera stojącego nad wyschniętym jeziorem. Jego sylwetka symbolizuje sprzeczność między rezygnacją a nadzieją. Czy jest on beznadziejnym optymistą, naiwniakiem czy analfabetą? A może niepoprawnym buntownikiem?... W szacie graficznej (autor: Kai Winter) albumu znajdujemy jeszcze inne elementy ściśle związane z kulturą Kazachstanu: stepowy krajobraz, sokolnika i startującą w kosmos rakietę.

Nowy wokalista Michael Keuter dysponuje mocnym, charakterystycznym głosem, który przybliża brzmienie zespołu Ricochet w stronę klasycznego hard rocka i to żywcem z lat 70. Nic dziwnego, wszak Michael przez lata śpiewał w tribute bandzie Uriah Heep Easy Livin'. Choć trzeba podkreślić, że stylistycznie Ricochet przez cały czas sprawnie balansuje też na granicy prog metalu i prog rocka. Liczne progresywne pierwiastki ujawniają się na tej płycie bardzo często. Poszczególne utwory, a jest ich na tym albumie dziewięć, są dosyć melodyjne, posiadają różnorodne tempa, epickie syntezatorowe tła (Björn Tiemann), napakowane są efektownymi solówkami, głównie gitarowymi (duże brawa dla Heiko Hollera!) oraz mocarną pracą sekcji rytmicznej (Jan Keimer – perkusja, Hans Strenge – gitara basowa).

Już otwierający płytę utwór zatytułowany „The Custodians” od pierwszych dźwięków wyznacza wysokie standardy swoją dynamiką i zapadającym w pamięć refrenem. Wyrafinowane partie instrumentalne i arabskie dźwięki, które pojawiają się w części środkowej potwierdzają tezę o różnorodności wpływów umiejętnie inkorporowanych przez grupę Ricochet do swoich nowych kompozycji. Następujące zaraz po nim niespełna pięciominutowe (najkrótsze w tym zestawie) nagranie „King Of Tales” podkręca tempo i imponuje swoją przebojowością, szczególnie w swoim śpiewnym refrenie, a także ciekawymi partiami instrumentalnymi. Prawdziwy progrockowy hicior pojawia się w postaci utworu nr 3: to symfoniczno-progresywny „Farewell”, który przez blisko dziesięć minut czaruje ponurym, melancholijnym nastrojem, w którym raz po raz pojawiają się efektowne progrockowe fajerwerki (a to przyjemnie łaskocząca uszy partia zagrana na syntezatorze, a to strzelista solówka wykonana na gitarze, a to imponujące perkusyjne przejścia, a to zaskakujące zmiany metrum, a to długie partie instrumentalnego ‘szaleństwa’…).

„Interception” to ewidentny hołd dla balladowego rocka z lat 70. Jeżeli ktoś czuje się zmęczony metalowymi elementami przewijającymi się na płycie, to znajdzie w tej melodyjnej kompozycji prawdziwe wytchnienie dla obolałych uszu. Przepiękny syntezatorowo-gitarowy dialog to prawdziwa ozdoba tej kompozycji.

Powrót do żywiołowego grania mamy w „Waiting For The Storm”. To ciężki, rozpędzony rockowy utwór z rozbudowaną gitarową solówką, która buduje niesamowicie epicki finał.

W „Beyond The Line” pojawia się bardziej nowoczesna progresywna strona brzmienia zespołu. Mięsisty riff poprzez liczne zmiany metrum prowadzi słuchacza do misternie budowanego zakończenia, w którym Ricochet na maksa wciska pedał gazu oferując fanom prog metalu prawdziwą jazdę bez trzymanki.

Chwilę później rozbrzmiewa już kompozycja „Losing Ground”. Zabiera ona słuchacza w muzyczną podróż: od melancholijnego wstępu nasyconego akustycznymi dźwiękami i gitarą flamenco, poprzez chwytliwy, niemal stadionowy, refren, aż po mocarny finał, znowu naznaczony efektownym gitarowym solo, które zapamiętuje się na bardzo długo…

Z indeksem 8 pojawia się „Distant Shore”. To druga, po Interception”, udana i wpadająca w ucho ballada. Opiera się ona na miłych dla ucha akustycznych brzmieniach oraz na osadzonej na niej słodkiej melodii, przy której chyba niejednemu odbiorcy na skórze pojawi się przyjemna gęsia skórka. Szczególnie wtedy, gdy znowu Heiko Holler chwyci za swoją gitarę i rozkołysze nas swoim soczystym solo…

Ten stan muzycznej euforii ugruntowany jest, a może nawet i wyniesiony na jeszcze wyższy poziom w ostatniej na płycie kompozycji tytułowej. Wszystko rozpoczyna się od subtelnych orientalizmów, by po chwili za sprawą nośnego riffu przeistoczyć się w nieokiełznany progrockowy pasaż, odrobinę przypominający słynny ledzeppelinowski motyw z „Kashmiru”. Są tu też efektowne zmiany tempa, fantastyczna partia gitary oraz rozciągnięte solo zagrane na klawiszach. No i nad wszystkim unosi się rozkrzyczany, wzywający do działania, śpiew Michaela, który prowadzi główną linię melodyczną w taki sposób, że ręce same składają się do oklasków:

I’m not blind, this life’s unkind

And I know – there is a better way.

I’m not blind, there’s more behind it

And I know – we’ll find a better way

 

I hope we’ll act as one

And do what must be done

Ooh, ooh, ooh – there is a beter way

Ooh, ooh, ooh – we’ll find a better way.

Wszystko to sprawia, że w postaci kompozycji „Kazakhstan” znajdujemy najefektowniejszy fragment tej trwającej blisko godzinę płyty i wypada tylko żałować, iż trwa on zaledwie siedem minut, bo tak wspaniale muzycy Ricochet mogliby grać i grać jeszcze przez kolejnych pięć albo jeszcze i dziesięć minut.

Ciekawostką jest fakt, że materiał wypełniający „Kazakhstan” został nagrany w Art Of Music Studio pod czujnym producenckim okiem Jensa Luecka – tego od zespołu Single Celled Organism i jego płyty „Event Horizon”, która w marcu jest małoleksykonowym Albumem Miesiąca. To, że „Kazakhstan” brzmi naprawdę rewelacyjnie, a produkcja wydaje się krystalicznie czysta, to jakby nic nie powiedzieć. Tego albumu trzeba po prostu posłuchać i koniecznie na własne uszy przekonać się o dobrej pracy wykonanej przez powracający z długiego niebytu zespół Ricochet. Takie płyty naprawdę mogą ucieszyć zarówno progrockową, jak i progmetalową publiczność.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!