Historia tego brytyjskiego zespołu sięga roku 2016. Cairo powstał w Milton Keynes - rok po rozwiązaniu formacji Touchstone, której założycielem i liderem był wokalista, klawiszowiec, kompozytor i producent Rob Cottingham. Czasem trzeba wszystko zmienić, żeby poczuć powiew nowego wiatru, by odnaleźć siebie na nowo - odzyskać wenę i radość tworzenia. I tak też się stało. Rob zrealizował wreszcie swoje wizje muzyczne. Jeszcze w tym samym roku (3 października 2016r.) ukazał się pierwszy album Cairo zatytułowany „Say” nagrany w pięcioosobowym składzie: Rob Cottingham (wokal, klawisze), Rachel Hill (wokal), James Hard (gitary), Paul Stocker (bas) i Graham Brown (perkusja). Niestety problemy zdrowotne wokalistki spowodowały, że niedługo po premierze płyty opuściła ona szeregi zespołu. Na trasie promującej płytę na jej miejscu pojawia się Lisa Driscoll, która na krótko stała się wówczas pełnoprawnym członkiem grupy. Album „Say” został nagrany w Outhouse Studios, a jego współproducentem był John Mitchell.
Rok 2020 przyniósł album live nagrany w tym samym składzie, z wyjątkiem żeńskiego wokalu, który tym razem należał do Sary Bayley. Na kolejną płytę studyjną, trzeba było czekać aż do tego roku. Wydawnictwo zatytułowane „Nemesis” ukazało się 5 maja. Za mikrofonem ze swoim anielskim głosem ponownie stanęła Sarah Bayley. Żeński wokal jest często powodem, że wkłada się do jednego „worka” zespoły z kobietami na „pierwszej linii”. A przecież są tak odmienne. Dziwię się, gdy recenzenci uparcie porównują przez to Magentę, Karnataka czy Mostly Autumn. Panie występujące w tych formacjach to silne indywidualności i mają niepowtarzalne głosy. Takim dysponuje też Sarah i ma na „Nemesis” do zaśpiewania znacznie więcej niż miała Rachel na debiutanckim krążku.
Czas wgłębić się w magię płyty „Nemesis”. Została ona zrealizowana pod producenckim okiem Johna Mitchella - perfekcjonistę i muzyka, który wie jak wydobyć złoto z „fonograficznej skały”. Za stronę graficzną odpowiada znakomity Paul Tippett (autor okładek płyt zespołów It Bites, Frost*, Kino, Twelfth Night, Pendragon, Uriah Heep, Europe). Okładka potrafi wprawić w zdumienie, szokować swoim przekazem stymulowanym treścią albumu. Ludzka głowa symbolizuje Ziemię. Krew spływające po skroniach to kontynenty zalane wojną, gniewem i wszelkimi trudnościami, jakie napotykają na swojej drodze życiowej przedstawiciele homo sapiens. Teksty podnoszą problemy globalne człowieka i dylematy widziane oczami jednostki.
To enigmatyczne dzieło otwiera mroczna i pełna świeżości kompozycja „Asleep At The Wheel”. Ma ona znamiona klimatu, jaki potrafił wykrzesać Porcupine Tree w „Blackest Eyes”. Początek zawiera esencję progresywnych, „jeżozwierzowych” wizji, które ulegają gwałtownej przemianie w głęboki mistycyzm zawarty w wokalu Sary. To wędrówka pomiędzy światami stworzonymi z utopii i filozofii, z ciemności i blasku, ze zmroku i świtu.
Sarah jest na tym albumie bardzo silnym czynnikiem sprawczym. Jej głos pobudza do aktywności wszystkie pokłady wrażliwości, wciąga słuchacza w otchłań bez granic. „Trip Wire” to kompozycja o cudownych harmoniach, bezprecedensowych chórkach i „swawolnej” sekcji rytmicznej. Nie ma tu miejsca na dogmaty, nie ma czasu na niedomówienia. Jest za to konsekwentne zmierzanie do celu.
„Glow” to prawdziwa epopeja malowana delikatnością, klawiszowym feelingiem i gitarowym śpiewem wspartym na miękkich melodiach. Głos Sary emanuje światłem i rozkwita w harmonii z akompaniamentem.
Zespół Cairo eksploruje nowe pokłady muzycznego kontrapunktu, posługując się różnoraką stylistyką i środkami wyrazu. „Rogue” wykracza poza ramy progrockowe. Słychać tu bardzo silny wpływ muzyki pop, przebojowości spod znaku „Top Ten” i ambientowych narracji.
Za to piosenka „Love” jest subtelnością w każdym swoim calu. Klawiszowe tło - malowane miękkimi, pastelowymi barwami spaja się z intrygującym wokalem. Gitarowe wojaże dopełniają reszty. To symbioza muzycznej łagodności z upływającym czasem. Miękkość łąki pokrytej bławatkami i gwiezdny pył są obecne w każdej nucie i frazie tej kompozycji. Obok tytułowego „Nemesis”, o którym za chwilę, to mój absolutny faworyt na tej płycie.
„New Beauty” poraża synkopowanym rytmem i przedziwną kombinacją subtelności z drapieżnym riffem. Znakomity dialog wokalny Roba Cottinghama i Sary Bayley barwi tę kompozycję, nadaje jej specyficznego blasku.
Słuchając tej płyty, nie sposób się nudzić. Kompozycja „Deja Vu” nastraja sentymentalnie i kołysze swoim miarowym rytmem. Senne, klawiszowe motywy podkreślają kolejny baśniowy duet Roba i Sary. Gitarowa solówka jest zmysłowo rozmyta w pastelowym tle. Niewinnie i kojąco. To utwór silnie kontrastujący z następującym po nim żywiołowym „Jumping On The Moon”, który wydaje się rodzajem muzycznego żartu ukrytego pod tęczowym sklepieniem roztańczonego Broadwayu.
Prawdziwym smaczkiem na tym albumie jest jedyna kompozycja instrumentalna - „Save The Earth”. Jest ona głębokim ukłonem w stronę mistrzów filmowego pejzażu. Czuje się tu ducha Vangelisa i Wojciecha Kilara. Muzyczne przestrzenie rysuje kadr łagodnych orkiestracji. Ziemia widziana okiem kamery jest piękna i niewinna w swojej wędrówce ku przeznaczeniu.
„Save The Earth” jest też mimowolnym wstępem do tytułowej kompozycji „Nemesis”, która pojawia się na zakończenie. To epicki finał w wielkim stylu z cudownym wokalem Roba Cottinghama. To prawdziwa ozdoba tego albumu, najpiękniejsze podsumowanie całości: trójwymiarowe plenery, rozmarzone klawisze, symfoniczny rozmach i blask tej kompozycji - to niesamowity epilog. Motyw niczym z „Archiwum X” zamyka płytę klamrą tajemnic.
„Nemesis” to przepiękny i niezmiernie udany album zespołu Cairo. Gdyby muzyka mogła być lekarstwem na wszelkie zło, świat po wysłuchaniu tej płyty stałby się doskonały...