Jethro Tull - RökFlöte

Łukasz Wąś

Od wydania poprzedniego albumu Jethro Tull "The Zealot Gene" upłynęło dopiero kilkanaście miesięcy. Jednak to płytę "RökFlöte" należy uznać za pierwsze dzieło zespołu Iana Andersona, które w całości powstało w obecnej dekadzie. Wszak "The Zealot Gene" został skomponowany na początku 2017 roku i wtedy też zarejestrowano jakieś 70% materiału.

"RökFlöte" został nagrany w Western Audio Studios w angielskim Swindon na przestrzeni ubiegłego roku, głównie w trakcie sesji w czerwcu (niedługo po polskim odcinku trasy "Jethro Tull - The Prog Years") oraz w sierpniu.

W faktycznym kilkuletnim odstępie pomiędzy napisaniem materiału na "The Zealot Gene" a powstaniem "RökFlöte" można upatrywać przyczynę znacznych różnic koncepcyjnych i aranżacyjnych między obydwoma krążkami. Jethro Tull przywyczaił słuchaczy do gęstych struktur muzycznych, takimi płytami jak "Thick As A Brick", "A Passion Play" czy "Roots To Branches", choć płyty z ostatnich lat (zarówno Jethro Tull, jak Iana Andersona solo) zawierały materiał nieco uproszczony, bardziej konwencjonalny i przewidywalny.

"RökFlöte" zabiera nas na wycieczkę do świata mitologii nordyckiej z inteligentnymi aluzjami do współczesności. Wyprawę pełną nagłych zmian melodii, rytmu i metrum, rozmaitych środków wyrazu. Spory udział w aranżacji utworów mieli udział wszyscy muzycy zespołu, w szczególności młody (rocznik 1995) zdolny gitarzysta Joe Parrish-James. Imponująco wypadają liczne partie różnorakich fletów Andersona, często wielościeżkowe. Zarówno klasycyzujące, jak i te rockowo "agresywne", niczym za dawnych czasów.

Według początkowego zamysłu lidera grupy, album miał być w pełni instrumentalny, z fletem jako instrumentem wiodącym. Z koncepcji pozostała jedynie wyraźna dominacja fletu. Każda z kompozycji zawiera głos Andersona. Niestety, partie wokalne posiadają mały ambitus, pojawiają się w krótkich monotonnych interwałach, są do siebie bardzo podobne, co słychać najbardziej na "Wolf Unchained" i "Guardian's Watch". Jest to ewidentna wada "RökFlöte". Zdarza się jednak, że śpiew cierpiącego na astmę flecisty jest więcej niż akceptowalny, jak w "The Perfect One" i "The Navigators".

Od samego początku, recytacji fragmentu Poetyckiej Eddy islandzkiej wokalistki i skrzypaczki Unnur Birny, mamy poczucie obcowania z nietuzinkową przygodą. Jest ciekawie, wręcz fascynująco. Przepastne, niezwykle symbiotyczne, intuicyjne i niemal telepatyczne dialogi fletu i gitary elektrycznej przywodzą na myśl czasy, kiedy w Jethro Tull grał legendarny gitarzysta Martin Barre, zwłaszcza albumy "Crest Of A Knave" i "Rock Island".

Na nowym albumie Jethro Tull ze świecą szukać balladowych akustycznych brzmień. Za taki utwór może uchodzić jedynie urzekająca "Cornucopia". W odróżnieniu od miksu "The Zealot Gene", tu gitara elektryczna jest wypchnięta na wierzch, przez co powstała płyta jednoznacznie rockowa. Solówek gitarowych na "RökFlöte" nie brakuje. Warto wyróżnić te z "Hammer On Hammer" i "The Perfect One". Myślę, że każdy szanujący się fan Iron Maiden znajdzie na tym albumie coś dla siebie.

W tej wielorakości melodii, riffów i motywów niekiedy odnosimy wręcz poczucie chaosu. Nie spodziewaj się, Szanowny Czytelniku, że ta muzyka zaskarbi Twoje serce już w trakcie pierwszego odsłuchu. Nawet jeśli jesteś, tak jak piszący te słowa, wieloletnim zagorzałym fanem Jethro Tull.

Kalejdoskop stylów zawartych na "RökFlöte" zdumiewa. "Wolf Unchained", zbudowany na riffach i bridge'ach, to progresja w najlepszej krasie. "Allfather" przywołuje elektronikę lat osiemdziesiątych (oraz główny motyw przeboju singlowego Tull "Living In The Past"). Wspomniana "Cornucopia" to krótka wycieczka w rejony quasi-klasyczne, jak i kojarzące się z muzyką kościelną partie fletu z "Guardian's Watch". "The Navigators", mimo złożoności, jest hardrockowym kawałkiem z potencjałem na przebój (wersja singlowa została okrojona). Z kolei "Trickster (And The Mistletoe)" ma charakter folkrockowy, za sprawą akordeonu nabiera lekkiej barwy szantowej. Obok interakcji fletu i gitary elektrycznej z wyśmienitego "Hammer On Hammer" trudno przejść obojętnie.

"Voluspo" i "Ithavoll" to swoiste nawiasy muzyczne, wzbogacone napomkniętymi już wcześniej fragmentami Poetic Eddy, czytanej w języku ojczystym - islandzkim - przez Unnur Birnę. Później dołącza Ian z recytacjami w języku angielskim. Muzycznie mamy do czynienia z inspirującymi i chwytającymi za uszy, partiami instrumentalnymi. Niekiedy brzmiącymi jak efekt studyjnej improwizacji oraz głęboko zapadającymi w pamięć.

Ciekawie wypadają sporadyczne smaczki gitary akustycznej i mandoliny, co ciekawe, nie autorstwa Andersona, a gitarzysty Joe Parrish-Jamesa. Muzyk ten wnosi metalizującą grą sporo nieokiełznanej energii i świeżości do dobrze znanych meandrów wielowymiarowej muzyki zespołu. Tym samym dołączył do Martina Barre, Johna Evansa, Barriemore Barlowa, D. Palmer, Dave Pegga, Andrew Giddingsa i innych talentów znalezionych przez lidera Jethro Tull, znanego z "dobrej ręki" do wartościowych muzyków.

Paleta dźwięków z instrumentów klawiszowych Johna O'Hary jest dość szeroka. Wybijają się te synthowe, a staroszkolne Hammondy pojawiają się, ale rzadko. W "Cornucopii" O'Hara użył fortepianu oraz sampli z biblioteki Filharmonii Wiedeńskiej.

Sekcja rytmiczna basisty Davida Goodiera i perkusisty Scotta Hammonda rzadko wychodzi poza ramy surowej użyteczności, jest w swoim powściągliwym minimaliźmie zachowawcza. (Muszę odnotować, że na blu-rayu z luksusowego artbooka znajduje się miks alternatywny autorstwa Bruce’a Soorda z zespołu The Pineapple Thief. Na nim perkusja brzmi ciekawiej i mocniej).

Ludzie starzeją się w różny sposób. 75-letni Ian Anderson bynajmniej nie osiada na laurach i dalej tworzy, jak to kiedyś ujął legendarny radiowiec Piotr Kaczkowski, "najpiękniejszą muzykę na świecie".

Nieempatyczni złośliwcy wypomną fleciście, że nie tworzy niczego odkrywczego i powtarza się. Moim zdaniem każdy dziennikarz muzyczny konstruujący ten zarzut wobec artysty o tak bogatym dorobku, karierze ponad 55-letniej, powinien rozważyć zmianę zawodu.

Lider Jethro Tull, mimo wieku i choroby, pozostaje zdumiewająco aktywny, grając około 70 koncertów rocznie (we wrześniu wystąpi w Zabrzu i Bydgoszczy) i stale pracując nad nowym materiałem. I już zapowiada kolejną płytę studyjną zespołu - na październik 2024 roku.

MLWZ album na 15-lecie Weather Systems w 2025 roku na dwóch koncertach w Polsce Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok