This Winter Machine - The Clockwork Man

Olga Walkiewicz

Muzyka jest podróżą w czasie i przestrzeni. Poruszamy się miękko w tunelu wyobraźni, kierowani dźwiękowym semaforem, łukami torów stopionych z pięciolinii i fantazją szalonego maszynisty. Muzyka nie zna granic. Jest najsłodszym rodzajem wolności…

Formacja This Winter Machine ponownie porwała swoich fanów do krainy dźwiękowych rozkoszy. „The Clockwork Man” jest czwartym albumem grupy, na której czele stoi niepodzielnie Al Winter. Od wydania poprzedniej płyty studyjnej wiele się zmieniło. Odszedł Dom Bennison i Simon D’Vali. Nie było łatwo skompletować nowych muzyków i ruszyć pełną parą z produkcją albumu, ale udało się. Najpierw do grupy dołączył dawny kolega Wintera - gitarzysta John Cook. Kolejnym nowym członkiem This Winter Machine został klawiszowiec Leigh Perkins. Z poprzedniego składu pozostali Dave Close (bas) i Alan Wilson (perkusja). W tak zacnym gronie miała szansę powstać muzyka godna królów. I tak się stało.

Nowy album robi doskonałe wrażenie już od pierwszego przesłuchania. Ale i tak jest jak stuletnie wino - w miarę smakowania, upaja coraz bardziej. Płyta ukryta jest w zaciszu cudownej okładki, którą stworzył Ed Unitsky, znany z dzieł opracowanych dla takich wykonawców, jak The Flower Kings, Unitopia, The Tangent, Mannings czy Silhouette. Barwna, enigmatyczna grafika jest symbolem treści, jakie są zakamuflowane na płycie. Jednocześnie otwiera wrota naszej fantazji, stymuluje inwencję słuchacza, który zanurza się w pięknie tego konceptu. Okładka utrzymana jest w stonowanych barwach błękitu i szarości. Punktem centralnym jest ogromne oko ze źrenicą symbolizującą rodzące się życie. Na pierwszym planie figuruje odwrócona plecami postać człowieka, sylwetka wykuta z kamienia. Reszta należy do naszej wyobraźni.

„The Clockwork Man” to historia zanurzona w duchu sci-fi, nawiązująca do realiów współczesnego świata. Interpretacja rzeczywistości widzianej oczami twórców jest swoistą narracją integrującą się z muzyką. Koncept stanowi osiem kompozycji - rozbudowanych, ekspresyjnych, tworzących epicką całość.

Początek płyty to utwór „The River Part 1 & 2”, który wysyła słuchaczy na progresywna orbitę marzeń. To potężna kompozycja, wbijająca słuchacza głęboko w fotel. Utwór ten został napisany przez Wintera wraz z Davem Close’em i Domem Bennisonem, jeszcze przed opuszczeniem zespołu przez tego drugiego. Uderzenie w dzwony, rozbłyskujące fanfarami wejście gitar i zmysłowe klawisze wprowadzają podniosły klimat jeszcze przed pojawieniem się głosu Ala Wintera. Tak właśnie tworzy się aurę opowieści, transcendentny przekaz związany węzłem gordyjskim dźwięków, zwiastujący burzę - początek pełen wizji. Lubię głos Ala - głęboki i zdecydowany, przejrzysty i mocny. Ten facet wie jak śpiewać, aby osiągnąć zamierzony efekt i pobudzić zmysły słuchacza. To najdłuższa kompozycja na płycie - trwa ponad jedenaście minut i jest wybitnie progresywno-rockowa. This Winter Machine kumuluje tu kontrastujące nastroje i barwy. Ekspresja sekcji rytmicznej odpala pokłady dynamitu. Wbija się niczym ostrze noża pomiędzy gitarowe impresje i wokal. Symfoniczne tło daje efekt przestrzenny i nanosi rysę subtelności w chwilach emanujących energią. Druga część utworu jest bardziej wyciszona i refleksyjna. „The River” jest początkiem historii, która opowiada o uczuciach, akceptacji faktu bycia innym, walce o swoją tożsamość - wszystko w scenerii science fiction zanurzonej w wartkiej rzece upływającego czasu.

„I ignore the ticking of the clock, the traffic is alive outside. A neon lantern fills my room and color everything. Most of all , I just want to go back to the river. We stand in the shadows and wait for the light. I wish I didn’t have these nightmares, or some can call them dreams. And all the empty cold emotion, the memories they bring....

„Solitude, Silence And Steam” zawiera w sobie pierwiastek liryczny i domeny ognia. Rozpoczyna się odgłosem deszczu, którego dotyk wtapia się w brzmienie gitary Johna Cooka - miękkie, majestatyczne i czułe jak pocałunek. Wokal przejmuje temat, który wysuwa się przed bas i gitarę. Al Winter buduje atmosferę zadumy tajemniczym, niezmiernie poetyckim tekstem…

„Dreams. Voices sound like echoes in my brain. Noises. Covering my thoughts in cellophane. Feeling. Drowing out the memories again. Walking. Wash away my feelings with the rain. Can’t believe in what I see. The energy burns deep insidemy soul...”.                                                

Dynamika utworu, komponuje się znakomicie z narastającą dramaturgią, dając efekt trójwymiarowości. Warstwa liryczna zdominowana jest przez wszechobecny smutek i nastrój pełen refleksji.

Deszcz jest nieodłącznym elementem na tym albumie, gdyż początek kolejnej kompozycji - „Final Goodbye” - też otwiera odgłos ulewy. Wdziera się on pomiędzy rytmiczny puls perkusji i gitarowe riffy. Ciekawe efekty klawiszowe i wokal nadają temu niespełna trzyminutowemu utworowi specyficznego brzmienia. Melancholia, brak perspektyw i lęk przed niepewnym jutrem dręczą bohatera tego konceptu. Świat jest pełen pułapek dla tych, którzy myślą inaczej. Brak zrozumienia i nietolerancja są jego brutalną częścią. Niezależnie gdzie się znajdujesz i w jakim czasie…

„The night has the air. Feels like I’am frightened to breathe. Voices, everywhere. And louder then screams. And I stand in a doorway and stare at the sky. And the rain feels like blood on my face, and I ask myself why. Is this my final goodbye?...”.

W „Change” zaśpiewał gościnnie Andre Saint. Ten utwór przynosi nowe emocje i energię napędzaną przez sekcję rytmiczną i gitary. Jest w nim nadzieja unosząca się na falach wyzwalanych przez napięte na gryfie struny. Jest potencjał tkwiący w klawiszowym akompaniamencie. Linia wokalna jest niezwykle plastyczna i barwna. Balansuje pomiędzy przebojowością a czystym progresem. Wpada w ucho już przy pierwszym przesłuchaniu.

Instrumentalny temat „Reflections” to pokaz wirtuozerii muzyków. Jest rodzajem stworzonego z symfonicznym rozmachem poematu, gdzie esencja kosmosu wsiąka w finezyjne frazy. Gitary rozrywają przestrzeń, klawiszowe pasaże otulają zmysły, bas burzy spokój ducha, a talerze i bębny nadają rytm sercu.

Kompozycję „Nothing Lasts Forever” otwierają miękkie akordy gitary elektrycznej i klasycznej. Ciepły wokal Alexa uzupełniają finezyjne chórki. Leigh Perkins ubarwia muzykę na wszystkie możliwe sposoby, począwszy od fletów, po smyczki unoszące się w ultrafiolecie przestrzeni. Al Winter tworzy mozaikę ze słów i dźwięków pełną niewiadomych:

„And if we never get started. I’ll gladly pay the price. ‘Cos I know that something always has to give. And I feel it should be easier to live. But nothing lasts forever”.

„The Light” to światełko w tunelu. Eteryczna delikatność. Migocący pył na motylich skrzydłach. Fortepian i wokal Ala Wintera. Jak dwa amorficzne kwiaty rozkwitające w zmysłowym powabie światła. Na granicy jawy i snu - nocy i dnia. Historia naszego bohatera i jego ukochanej Sary dobiega końca, jest enigmą i pytaniem, jest niewiadomą odzianą w subtelność dźwięków i poezję.

Różne bywają zakończenia. Tym razem musimy sami sobie dopowiedzieć epilog, poddając się muzyce i tekstom Ala Wintera. Finałowy utwór „Falling Through A Hole In The Sky” nie daje żadnych odpowiedzi. Jest szeptem bez odzewu. Pytaniem, które zawisło w powietrzu. Dialogiem klawiszy z gitarą, wokalem zbudowanym na fundamencie stworzonym przez sekcję rytmiczną. To znakomita furtka z napisem „koniec”. I rewelacyjna kompozycja kończąca ten album we wspaniały sposób.

„We live our lives, never giving them a reason to doubt us. We live our lives believing that we walk when we crawl. So I fell through a hole in the sky. ‘Til i fell through a hole...”.

Coś się kończy i coś zaczyna. Opowieść bez ostatniego rozdziału. Tak miało być. Reszta to wyobraźnia słuchacza, jego fantazja i poczucie nieskończoności. Album „The Clockwark Man” jest pełen piękna i treści. To bardzo udany album, jak na This Winter Machine przystało.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!