D'Virgilio, Morse & Jennings - Sophomore

Olga Walkiewicz

Nigdy listopad nas tak nie rozpieszczał, jak w tym roku. Gdziekolwiek rzucić okiem, panuje jeszcze pogodna jesień, mieniąca się tysiącem barw, od ciepłych odcieni złota do przytłumionych brązów. Liście zrywane wiatrem sfruwają ku ziemi niczym motyle o delikatnych skrzydłach. Premiery płytowe też zalewają nas prawdziwą lawiną.

Półtora roku temu pod szyldem D’Virgilio, Morse & Jennings, ukazał się debiutancki album „Troika”. Jak widać, nie był to jednorazowy projekt. Muzycy znają się bardzo dobrze od wielu lat, więc było do przewidzenia, że postanowią wydać kolejny. Album „Sophomore” miał swoją premierę 10 listopada. Gościnnie na płycie występują dwie panie: żona Rossa Jenningsa - Yulia i córka Nicka D’Virgilio - Sophia (chórki) oraz Gideon Klein (elektryczna gitara hawajska i smyczki). Jerry Guidroz jest odpowiedzialny za miks i mastering. Szata graficzna jest autorstwa Joela Barriosa.

Album zawiera dziesięć utworów i ma jeszcze dwa bonusy w postaci wersji alternatywnych utworów „Right Where You Should Be” i „The Weary One”.

Płytę rozpoczyna kompozycja Neala Morse’a „Hard To Be Easy”. Roztacza ona eteryczną poświatę brzmieniem gitar i cudownym tercetem wokalnym. Ciepło bijące z każdego dźwięku i akustyczne, koronkowe harmonie powodują, że ten utwór płynie niczym canoe wzdłuż rzeki spowitej w seledynowe, splątane gałęzie wierzb. Znakomicie współgrają głosy muzyków, jakby śpiewali ze sobą od dzieciństwa. Warstwa liryczna cudownie asymiluje się z każdą frazą. Tekst wydaje się bardzo osobisty. Miłość i samotność czasem krzyżują swoje szpady, lecz trzeba pokonywać wszelkie przeciwieństwa.

„And I love you but I must confess that I’ve never known love with such loneliness… ‘cause somehow we’re bound, where we should be free. It shouldn’t be so hard be so hard to be easy...”.

„Linger At The Edge Of My Memory” to kompozycja Nicka D’Virgilio z tekstem Hoopera. Dużo w niej spokoju. Ponownie silnie wyeksponowane są gitary akustyczne i wokal. Pomiędzy zwrotkami przewijają się dyskretnie smyczki. W tle finezyjne klawisze i perkusja. Muzyka koi i kołysze swoją delikatnością. Wspomnienia z młodości z nutą nostalgii są motywem przewodnim utworu, upływający czas i obrazy, które zostają w pamięci:

„A wave from a neighbor , a house on the hill, the cracks in the road, advice from an elder, Mama’s Sunday feast, the street lights dim glow… Linger at the edge of my memory - bitter and beautiful, broken and wonderful. Years have come and gone so incredibly...”.

„Tiny Little Fires” to perełka, która wyszła spod ręki Rossa Jenningsa. Była to jedna z piosenek promujących album. Na wstępie pojawia się motyw wykonywany na ksylofonie. Delikatny, miły i nieskomplikowany, lecz jak bardzo efektowny. Podobno w prostocie tkwi siła. Ross podejmuje linię wokalną z typową dla siebie energią i gra na gitarze akustycznej. Neal wtóruje mu na elektrycznej, a Nick gruntuje muzyczne tło szelestem miotełek na powierzchni werbli. W dalszej części utworu artyści tworzą ponownie wokalny triumwirat. Życie przynosi nam morze doświadczeń, lecz to nasza decyzja co z nimi zrobimy, na ile wpłyną na nasze jutro. Czy warto się ciągle zastanawiać? Czasem lepiej po prostu iść dalej.

„You say „wait”, but what if later never comes? Any day now I will blow my fuse. Will I grow tired of putting out all these tiny little fires after you? To this day I still wonder...”.

Tytuł, teksty i szata graficzna wewnątrz albumu, ozdobiona młodzieńczymi fotografiami artystów są ze sobą spójne. Nawiązują do studenckich czasów, wspomnień i przeżyć. Element autobiograficzny jest czynnikiem łączącym piosenki w pewną luźną całość.

„Right Where You Should Be” brzmi nieco jak kompozycja z pogranicza country i rocka. Sprawia to brzmienie elektrycznej gitary hawajskiej, na której zagrał gościnnie Gideon Klein. Koresponduje ona niezwykle smakowicie z tercetem wokalnym. Autorem tej piosenki jest Neal Morse. Jest on też twórcą następnego utworu. Nie ukrywam, że to mój zdecydowany faworyt na „Sophomore”.

„The Weary One” skradł mi serce już przy pierwszym przesłuchaniu. Jest jak niesamowity labirynt realności i snu, w którym można się zagubić. Szlachetne brzmienie gitary akustycznej i smyczków tworzy muzyczny pejzaż pełen melancholii. Smutek, jaki wypływa spomiędzy strun gitary, jest jak krople jesiennego deszczu drgające na rzęsach. Ta prześliczna ballada potrafi złapać w swoją zmysłową sieć nawet największych twardzieli.

„It’s a rainy day and I can’t demand but I could sure use help from somebody who would understand. ‘Couse I’m the weary one day. Could you please help me on my way? Yeah, I’m a lonely man singin’ a lonely song. Yeah, I’m weary today but I hope that won’t be for long...”.

„Mama” jest bardzo energicznym kawałkiem, który, jak i następny, skomponował Nick D’Virgilio. Dużo tu elementów klawiszowych i przestrzennych bębnów. To perkusja nadaje rytm i kierunek, a organy oplatają wszystko nicią improwizacji. W tym utworze, jak i w kolejnym, akustycznym i bluesującym „I’m Not Afraid”, udziela się wokalnie twórca tych piosenek. Oczywiście wszędzie przeplata się jego głos z fragmentami śpiewanymi w tercecie.

„Weighs Me Down” to prawdziwa uczta brzmień i harmonii. Nick, Neal i Ross są stworzeni do śpiewania razem. W tej piosence wystąpiły gościnnie w chórkach Yulia Jennings i Sophia D’Virgilio. Instrumenty spajają wszystko w kołyszącą całość. Są tłem i akompaniamentem dla głosów. Uczucia i czas - nieodłączny element jaki, powtarza się w poszczególnych „kadrach” tej płyty jest obecny także tutaj:

„Time changed me not but the cracks are beginning to show. I’m stoned and broke branches to roots. There’s a love that will never grow old after we’re gone...”.

„Walking On Water” mknie w rytmie nadawanym przez gitary i niezmordowanego Nicka D’Virgilio, który gra na bongosach i perkusji. Ile tu ognia czającego się na gryfach gitar i napiętej powierzchni bębnów! Doskonały wokal zapina wszystko klamrą w perfekcyjną całość.

Podstawowy set kończy się kompozycją Morse’a „Anywhere The Wind Blows”. Potwierdza ona przeogromny talent Neala, zarówno jako wokalisty, jak i kompozytora lekkich, przebojowych piosenek.

Na deser panowie zaserwowali jeszcze alternatywne wersje dwóch utworów - „Right Where You Should Be” i „The Weary One”. Można je nazwać „wersjami kolekcjonerskimi”, choć prawdę mówiąc, są dużo uboższe od tych z podstawowego zestawu.

Album „Sophomore” to muzyczny pamiętnik „studentów drugiego roku”, ozdobiony koronkową siecią wspomnień. Jest w nim miejsce na melancholię, radość i refleksję. Wszystkie utwory emanują przyjaźnią i doskonałym zrozumieniem. To niesamowite jaka tkwi w nich lekkość i entuzjazm. Są jak spotkanie po latach przy grillu i kuflu piwa...

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!