W opublikowanej na samym początku tego roku recenzji, skądinąd udanej, płyty „The Good Notes” grupy Big Rooster Jeff napisałem, że z zaciekawieniem będę śledzić dalsze losy tego niezwykle sympatycznego zjawiska na mapie brytyjskiego prog rocka. Zadziałało to niczym zły omen, gdyż okazuje się, że zespół Bog Rooster Jeff już nie istnieje, a dwóch wywodzących się z niego muzyków – Ruby Jones oraz Patrick Spillane - założyło nową formację The Exotic Ices Project, z którą debiutują właśnie albumem zatytułowanym „Sunshine Desserts”.
Zanim do tego doszło, Ruby kontynuowało różne projekty muzyczne i przygotowywało rozliczne filmiki wideo kręcone dla przyjaciół oraz dla przyjemności (polecam!!! znajdziecie ich w sieci sporo, na przykład 10-minutową historię zespołu U.K. w pigułce), zaś Patrick skupił się na swoim gorączkowym trybie życia i absurdalnych wybrykach towarzyskich. Czując się wyobcowany i zniechęcony w świecie najnowszej muzyki pop i tego, co aktualnie króluje na listach przebojów, zaczął komponować i przedstawił koledze muzyczny zarys nowego projektu. Po wysłuchani pierwszych próbek Ruby dosłownie w ciągu kilku sekund z entuzjazmem zgodziło się, że to jest kierunek, w którym powinni pójść. Niedługo potem, jako główny autor tekstów, zaczęło składać w całość wszystkie dema, które zostały stworzone przez Patricka na perkusji.
Tak naprawdę Ruby i Patrick współpracują ze sobą już od ponad pięciu lat, więc niech nikogo nie zdziwi, że mieli czas na podświadome doskonalenie swojego wewnętrznego zrozumienia, komponowania i wspólnego patrzenia na muzykę. Odkrycie podobnych pomysłów i synergia gustów były kluczem do komponowania nowych piosenek. Szybko okazało się też, że najbardziej interesują ich lata 70. i gdy w ich głowach rodziły się pomysły na nowy album, oczywistym było, że zaczną na nim dominować riffy i brzmienia przypominające ich ulubione zespoły z tamtego okresu.
Ruby i Patrick postanowili też popracować nad wizualnym aspektem ich duetu. Ponieważ mają bardzo eklektyczny i ekscentryczny temperament, w ich głowach zaczął błyszczeć kolorowy styl, niemal z lat 80., i jako przedłużenie ich osobistych poglądów i gustów, stał się on integralną częścią scenografii ich występów oraz zdjęć, a nawet projektu graficznego okładki.
W zaciszu własnego studia nagraniowego duet skrupulatnie opracował swój debiutancki materiał, który na płycie „Sunshine Desserts” ukaże się 1 grudnia 2023 roku wraz z towarzyszącym albumowi filmem wideo, dzięki któremu ludzie będą mogli nie tylko słuchać, ale także ‘oglądać’ album. Sugeruję obejrzenie teledysku do singla „Disciple”, który daje dobry obraz stylu i, przyznać muszę, dosyć nietypowego wizerunku zespołu The Exotic Ices Project.
Po ucieczce od dźwiękowych i stylistycznych ograniczeń swojego poprzedniego zespołu (w Big Rooster Jeff szefem był Max Jones), duet The Exotic Ices Project ma teraz nadzieję zademonstrować własną wizję, którą odnalazł podczas opracowywania nowej muzyki. Patrick gra na perkusji, śpiewa w chórkach, a jego główny wokal słychać w jednym utworze - „Mr Bitches”, zaś Ruby gra na fortepianie gitarze, syntezatorach, basie oraz odpowiedzialne jest za sferę wokalną. Dlatego niech nikogo nie zdziwi fakt, że na płycie „Sunshine Desserts” usłyszeć można brzmienia świadczące, że The Exotic Ices Project to progresywno-popowy zespół inspirowany falą rocka progresywnego końca lat 70. oraz popem lat 80. i że na albumie znajdziemy sporą dawkę zagranego z prawdziwym wykopem dobrego, energetycznego rocka.
Od pierwszych dźwięków instrumentalnej kompozycji „Swanario” słychać, że Ruby i Patrick mają w sobie duszę muzycznych rebeliantów. W niektórych utworach brzmią niczym zespół postpunkowy („Please Don’t Call”), w niektórych przybliżają się do stylistyki new romantic („Perception”), w jeszcze innych grają i śpiewają z przebojowym rozmachem („Disciple”). Potrafią też uderzyć w liryczną strunę („Etched In The Sand”), zahaczyć o nowofalowe terytoria („Gender Bender”) i nie boją się nawet mariażu z rapem („Mr. Bitches”), w każdym przypadku zaciekawiając słuchacza swoimi nowymi produkcjami.
Nie chcę napisać, że to album bez skaz i niedociągnięć. Produkcja mogłaby być lepsza, niektóre partie wokalne mogłyby być o niebo ciekawsze, a pewne muzyczne rozwiązania aż proszą się o wnikliwsze i odważniejsze decyzje. Niemniej, jeżeli wziąć pod uwagę, iż płyta „Sunshine Desserts” ma być początkiem czegoś nowego, to jest to w sumie początek dość obiecujący. Zobaczymy co będzie dalej. Jestem tego wielce ciekaw. Nie piszę już, że będę się przyglądać dalszym losom tego zespołu, bo po pierwsze to oczywiste, a po drugie – nie chcę znowu zapeszyć…