Cóż za końcówka progresywnego 2023 roku! Wyobraźcie sobie, że data oficjalnej publikacji debiutanckiego pełnowymiarowego albumu „Cinema” hiszpańskiej grupy Regna to… 22 grudnia 2023r.! Trudno sobie wyobrazić lepszy termin na świąteczny prezent, biorąc wszakże odpowiednią poprawkę na czas niezbędny do odpowiedniego rozpropagowania wieści o premierze płyty. Co szczególnie ważne jest dla tak mało znanego, debiutującego przecież, a do tego niezwiązanego z żadną dużą machiną dystrybucyjną (poza Bandcampem), zespołu.
No właśnie, Regna to progresywna grupa rockowa, która działa w Barcelonie. Przed laty dała się poznać muzycznemu światu wydając EP-kę zatytułowaną „Meridian” (2017). Teraz przyszedł czas na pełnowymiarowy album, na którym sześcioosobowe combo (Alejandro Domínguez i Xavier Martinez – gitary, Arturo García – bas, Miquel González – instrumety klawiszowe, Marc Illa – wokal oraz Eric Lavado – perkusja) w zaskakująco, jak na debiutantów, finezyjny sposób demonstruje wszystkie strony swojego muzycznego DNA.
Album został skonstruowany niczym dwie pasujące do siebie połówki jabłka. Program tego trwającego trzy kwadranse zestawu został tak wymyślony, że pierwsza połowa płyty składa się z pięciu połączonych ze sobą utworów spiętych krótkimi instrumentalnymi klamrami, stanowiącymi coś na kształt przedniej („Opening Credits”) i tylnej („Dramatis Personae”) okładki fascynującej książki. Pomiędzy nim znajdują się trzy udane kompozycje: „Return To”, „Spyglas” i „Tangent”. Cześć druga to jedna, długa, bo ponad dwudziestominutowa kompozycja „Accolade”, która jest prawdziwą ozdobą tego wydawnictwa. Ma ona wspaniałe tempo, liczne zwroty akcji, mnóstwo miejsc z niesamowitymi partiami instrumentalnymi (Moog!) oraz popisowymi partiami wokalnymi śpiewającego w języku angielskim Marka Illa. Barwa jego głosu przypomina mi Daniela Fäldta ze szwedzkiej grupy Simon Says. Pamiętacie? I choć, jako całość, płyta „Cinema” nie jest tworem koncepcyjnym, to wśród składających się na wątek literacki tematów można doszukać się wspólnych śladów, takich jak samotność, egzystencjalne lęki i fobie czy potrzeba znalezienia emocjonalnego schronienia.
Muzyczne inspiracje tego młodego katalońskiego zespołu opierają się zarówno na potędze amerykańskiego progresywnego rocka (Spock’s Beard, Bigelf), jak i na ambitnych, opartych na melotronowych dźwiękach, poszukiwaniach melodii typowych dla lat 70. (Deep Purple, Camel), mrocznej atmosferze współczesnej skandynawskiej sceny rockowej (Beardfish, Magic Pie, The Flower Kings) oraz na licznych nawiązaniach do klasyki progrockowego gatunku (King Crimson, Jethro Tull, Kansas, etc.). Czerpiąc z tych i wielu innych źródeł, brzmienie grupy Regna ma w sobie coś wyjątkowego, pewną indywidualną wrażliwość i miękkość, coś, co powoduje, że muzyka charakteryzuje się oryginalnym stylem, nostalgicznym wydźwiękiem, ale przede wszystkim – wyrazistym, bardzo przyjemnym w odbiorze, brzmieniem. I to nawet już od pierwszego odsłuchu.
„Cinema” to album zwarty, bez zbędnych dłużyzn, z kilkoma wyróżniającymi się fragmentami – mnie, obok wspomnianej już bardzo długiej kompozycji „Accolade”, do gustu najbardziej przypadł utwór „Spyglass” z niezwykle nośnym solo zagranym na syntezatorze Mooga oraz partiami akustycznych gitar. Przyjemnie słucha się wszystkiego, co Regna przedstawiła na swoim debiutanckim krążku i wydaje się, że z pewnością zachwyci on tych, którzy lubią finezyjnie wykonany miks tradycyjnego progresywnego rocka z nowoczesnymi, neoprogresywnymi pierwiastkami. To bardzo przyjemna niespodzianka na koniec roku. Myślę, że płytą „Cinema” grupa Regna rzutem na taśmę przedarła się do czołówki moich ulubionych debiutantów 2023 roku.