Minęły już dwa lata od premiery albumu „Songs From The Hard Shoulder”. W zasadzie w szeregach The Tangent nic się nie zmieniło, z wyjątkiem tego, że muzycy otaczający Andy Tillisona ruszyli w trasy, pogrążyli się po uszy w innych projektach, co spowodowało permanentny brak czasu na pracę nad nową płytą. Jonas Reingold nie odstępuje na krok Steve’a Hacketta, Luke Machin dzieli czas pomiędzy występy z Cyan, swój projekt - Maschine, a w czerwcu ma zaplanowane koncerty z grupą Karnataka. Theo Travis szaleje z Soft Machine, a Steve Roberts nawiedza brytyjskie festiwale oddając się z lubością bębnom i talerzom. Nie było sposobu, żeby w żyjących w takim pędzie artystach wykrzesać chwilę, kiedy zwolnią i znajdą wspólny czas na stworzenie nowego albumu. Andy został niczym samotna wyspa na morzu zdarzeń. Sam, lecz z głową pełną nowych pomysłów i zapałem godnym mistrza. Dlaczego nie kontynuować myśli twórczej swoich kolegów, pomimo ich nieobecności? W jednym z wywiadów powiedział: „Zawsze chciałem to zrobić, wykorzystać to, czego nauczyłem się od Luke’a, Jonasa, Steve’a, Theo i zabrać to do ostatecznej produkcji. Teraz nastał ten czas...(…) Nie mógłbym zacząć nagrywać tej płyty bez doświadczenia w pracy z zespołem. Chociaż brzmienie instrumentów nie jest do końca takie jak wtedy, gdy jest cały skład zespołu, ale jest ono inspirowane rzeczami, które robią ci faceci”.
Efektem tych zabiegów jest album nagrany w pojedynkę, lecz jest to nadal The Tangent. Prawdziwy - z krwi i kości. Muzyka wypełniająca program albumu „To Follow Polaris” zajmuje niecałą godzinę. Krążek zawiera sześć kompozycji - na wskroś progresywnych, barwnych emanujących mocą i wyobraźnią. Tillison dba o różnorodność. Nie chce karmić słuchacza jednostajną, rockową papką. Chce osiągnąć więcej: przemierzać bezkresne przestrzenie brzmieniowe, naruszać spokój zmianami tempa, stosować element zaskoczenia i budzić fantazję. Spotykamy tu całą plejadę barw, stylistyczną zmienność: od klasycznego rocka i bluesa, po jazz, pop i progres w czystej postaci. Andy potrafi zarażać nieposkromionym szaleństwem, bawić się muzyką niczym żongler piłeczkami, by po chwili emanować melancholią i smutną zadumą. Z ogromną łatwością radzi sobie z obowiązkami klawiszowca i wokalisty, który obsługuje cały szereg innych instrumentów, takich jak gitary akustyczne i elektryczne (Hamer „Flying V”, Squire Stratocaster, Yamaha Pacifica, Yamaha & Tanglewood acoustics), bas (Harley Benton), elektroniczny zestaw perkusyjny (Milennium 750, Wind) i wiele innych. Odpowiada też za nagranie, miks i mastering.
Tak naprawdę, muzyka na nową płytę zaczęła już powstawać w okresie przed wydaniem „Songs From The Hard Shoulder”. Andy wspomina: „Okres między skończeniem albumu, a jego faktycznym wydaniem to dość kreatywny czas. Właśnie zostałeś uwikłany w miksowanie, mastering… (…). W końcu oddajesz album, wszystko jest w porządku i nagle nie masz nic do roboty jak tylko czekać, aż wyjdzie. Jest to nagłe uwolnienie kreatywności, kiedy możesz zanurzyć się z powrotem w grze i komponowaniu w przeciwieństwie do miksowania, masteringu i przetwarzania. Przy tej okazji stwierdziłem, że napisałem prawie cały nowy album przed wydaniem „Hard Shoulder”, chociaż od tego czasu wiele się zmieniło”.
Tyle na temat wspomnień i opowieści samego autora. Powróćmy do nowej płyty. Rozpoczyna się ona utworem „The North Sky”. Mocne, efektowne wejście połączone z bardzo ciekawą linią melodyczną. Andy nie zrywa z tradycyjnym brzmieniem zespołu, krystalizuje je i wzbogaca o nowe rozwiązania i smaczki. Klawisze pasują idealnie do brzmienia gitar, niczym cudnie skrojony garnitur od Karla Langerfelda. Ile tu subtelności i fantazyjnych szczegółów! Ile szaleństwa zmieszanego z ciepłym, dystyngowanym, angielskim brzmieniem. To takie muzyczne „time for tea” ze słodkim eklerkiem i gałką lodów pistacjowych. Szyfonową lekkość klawiszy przyprawiono dynamicznymi chórkami, ekspresyjnym gitarowym chili i gorącym, niesamowitym rytmem. Utwór jest pozytywnie nastawiony do otaczającego świata. Nie ma w nim goryczy oczekiwania na nieprzewidywalność jutra. Nie ma niedopowiedzeń i enigmy.
„A Like In The Darkness” jest bardziej wyrachowany w swoim przekazie. Czas się tu zatrzymał w zmysłowej bajce lat 30. W klubowym gwarze nasączonym gęstym, nikotynowym dymem i wonią jaśminu. Berlin w latach 30. XX wieku rozbrzmiewał rytmem burleski i niedokończonych pragnień. Były w nim dzikie żądze i niedopowiedziane marzenia. Była modlitwa skondensowana w oparach neonowego pyłu. Andy Tillison opisuje tu perspektywy artystów, ich możliwości, zaburzenia równowagi pomiędzy efektywnością przemysłu muzycznego, a realnym światem mediów.
„The Fine Line” mieści w sobie wrażliwość funku i optymizm pop-rocka otulone zmysłowym, nieskalanym progresem.
„The Anachronism” to długa epopeja mieszająca ze sobą dwa światy. Realny świat z platformą skorumpowanych rządów. Krainę pytań i odpowiedzi. Zmysłowość łączy swoje kupidyjskie strzały z niepewnością jutra. Szalone tempa, niemożliwe rytmy i spokój skondensowany w każdym słowie i frazie.
„The Single” może kojarzyć się z barwnymi klasycznymi kompozycjami grupy Yes. Chwytliwe wejście z ciekawymi chórkami a’capella unosi serce w niespokojnym rytmie. Jest tu radość i spontaniczna energia. Jest rytm mierzący się z czasem.
Standardowe zakończenie płyty stanowi radiowa edycja utworu „The North Sky”, która jest znacznie krótszą wersją tej kompozycji. Specjalnym ukłonem w stronę fanów stanowi limitowany, mniejszy nakład albumu „To Follow Polaris” wzbogacony o bonus w postaci nagrania „Tea At Bettys”.
Czas na krótkie podsumowanie. Nowy album The Tangent jest kolejnym smakowitym kąskiem dla fanów zespołu. Pomimo, że jest to w rzeczywistości solowy popis Andy Tillisona, wpisuje się on w stu procentach w stylistykę i klimat tego, co cały zespół niegdyś tworzył razem. Poza tym, to właśnie Tillison jest i zawsze był ‘lokomotywą’, która rozpędza pociąg i nadaje mu kierunek. To czuje się w każdym dźwięku, takcie, frazie. Jest jądrem muzycznego atomu i elektronem krążącym po orbicie.
„To Follow Polaris” prowadzi nas przez krainę leżącą na granicy marzeń i twardej rzeczywistości. Prowadzi nas drogą, która wyznacza jedyny pewnik na tym świecie, jakim jest niezmieniająca swego miejsca na niebie Gwiazda Polarna. Podążamy jej szlakiem, abyśmy mieli w co wierzyć i nie bali się optymistycznie spoglądać w przyszłość. Po to, by każdy z nas nabrał dystansu do tego, co dzieje się w naszych myślach i w niespokojnym, otaczającym nas świecie.